27, trochę realizmu. Zaczłą szkołę i rzucił , bo "lenistwo, brak czasu oraz konflikty między wami" - to jest wyjaśnienie, nie usprawiedliwia porzucenia szkoły. Pomijając to, czy mu ta szkoła jest do czegoś potrzebna w realowym układzie zawodowo - życiowym. Możliwe że wcale nie jest a chce Ci dorównać wykształceniem. Osobiście znam pana, który z zestawem "podstawówka plus papiery rzemieślnicze" (stary model edukacji) jest bardzo bogatym erudytą i swoją żone z doktoratem spokojnie intelektem i wiedzą kasuje w wielu dziedzinach oraz, jak sam twierdzi, do robienia pieniedzy to akurat wyksztalcenie potwierdzone papierem konieczne nie jest.
Zapisalby się na kurs językowy ale kasy nie ma? Nie jest to nawet wyjasnienie. Bo godzina indywidualnej nauki "rzadkiego" języka z wykwalifikowanym lektorem w mieście stołecznym Warszawie kosztuje około 100PLN, a resztę jak się ma czas i CHĘCI spokojnie można pociągnać samodzielnie. Są darmowe kursy w necie, są różne wersje rozmawiania z native- speakerami w necie, jest literatura i słowniki też są. Oraz ileś tam metod uczenia się. Prawdziwy antytalent językowy to jest rzadkość. Zatem tu ewidentnie panu się chęci nie przekładają na czyny, chcieć to można do upojenia. Możliwe ze tak naprawdę jedyną motywacją pana jest dorównanie Tobie, ale to rzadko kiedy wystarcza jako motywacja, bo jednak uczyć to się człowiek najlepiej uczy dla siebie, bo sam chce ewentualnie potrzebuje ale dla siebie.
Tak ogólnożyciowo to naciskanie by partner uczestniczył w czymś, na czym mnie zależy słabo się sprawdza, bo tu albo jest spontan albo ktoś sie dogina i z doginaniem zwykle się raczej męczy. Czasem się cudzego bakcyla załapie, ale na pewno nie metodą przymuszania sie. Czy on w ogóle lubi wyjazdy zagraniczne? Ja osobiście od lat nie lubię choć nie mam ani problemów językowych ani finansowych, po prostu nie lubię i nie ma musu lubić.
Ja to daleka jestem od obu tych koncepcji, i uciekaj ratuj siebie i uciekaj ratuj jego. Ja jestem raczej za rozeznaniem "czego ja chcę". I czy to da sie osiągnąć.
Każdy związek jest miedzy innymi sumą kompromisów z obu stron. Ważne, żeby te kompromisy nie szły za daleko, co w Twoim związku ja osobiscie zauwazam.
Psychopatologia...każdy ma w sobie "kawałek psychopaty", jak to ładnie kiedyś rzekł mój terapaeuta. U jednych jest to kawałek duży, u innych mniejszy, u jednych wyłazi sam z siebie, u innych w określonych okolicznościach. Obawiam sie, że niewielu jest ludzi, z których w jakimś momencie i okolicznościach nie wylezie "psychopatologiczne bydlę". I w tym sensie to każdy o tyle "ma prawo do psychopatologicznych zachowań", że nikt nie jest androidem i każdy kiedyś może pęknąć oraz mniej czy bardziej stracić kontrolę. Również w psychologii nie ma w pełni zdrowych, są tylko nie zdiagnozowani
Jak sama piszesz zauważyłaś, że mężczyzna może czuć sie "niefajnie" w relacji z Tobą. Owszem, może. Jesteś silną kobietą. Bardzo silną. I przypuszczam, ze sama sobie nie zdajesz sprawy, jak ta Twoja siła emanuje.
Ten Twój stosunek do pana jak do "nastolatka z potencjałem" to ja też widzę. I ciągnąc dalej bardziej w tych jego ekscesach widzę bunt nastolatka. Który to bunt jakby tak spojrzeć psychologicznym oczkiem i owszem, da sie opisać także jako "zachowania psychopatologiczne" ino nastolatek ma prawo do bycia niedojrzałym, a od tego jest rodzic, żeby przetrwać. Bo z nastoletniego buntu się wyrasta. Natomiast nastoletni bunt w wykonaniu pana koło 30-ki to już trochę inna bajka.
Tak bardziej ogólnie to liczne elementy relacji "matka - dziecko" mi sie pokazują w tym Twoim związku.
Bez względu na to, czy pan chory i co ewentualnie powinien i tak jedyną osobą, którą możesz skłonic do zrobienia czegos jesteś Ty sama. Sięgniecie po fachową pomoc raczej Ci nie zaszkodzi, a hasło dowolne, chocby i "mam kłopoty w związku". Poznanie samej siebie w terapii indywidualnej pomoże Ci zobaczyc to, co teraz jest dla Ciebie zakryte, a co może mieć wpływ na ciąg dalszy.