To mój powitalny post na tym forum.
Wyszłam z toksycznego związku i muszę się przemienić, by nie wpaść z deszu pod rynnę, ale też by się nie bać związków, by się nie bać samotnści też.
Moje przemyślenia doprowadziły mnie na razie do tego, że ubogi nasz język nazywa miłością różne relacje. A "związek" to już prawie jak nazanaczenie ślubem danej relacji.
Niby mówi się: miłość niejedno ma imię, oblicze-ale słabo to się identyfikuje dalej.
Nie odróżniamy lubienia, od miłości czasem, a tej od zakochania, od pożądania. Dajemy niejasnym relacjom wielkie prawa, mamy szalone oczekiwania od niejasnych zdarzeń. Do tego nie sprawdzamy, co partner miał na myśli...
My winne? Ja winna? A czy nie jest fajnie samej decydować o sobie, ale trzeba brać odpowiedzialność za decyzje, szukać siebie-dlaczego tak, a nie inaczej.
Szukam siebie, szukam zrozumienia siebie, bez tego nie mam szansy na dobrą bliskość.
Co Wy na to?