Cześć mała,
A może czas zacząć się cieszyć, że poszedł sobie w cholerę?
Doskonale rozumiem, że jest Ci ciężko. Tak po prostu musi być - i tyle. Coś ważnego - choć i trudnego - skończyło się w Twoim życiu, i po prostu boli.
Pocieszam Ciebie, że minie i tyle - jak wszystko. Też bywałem zakochany, i też kończyły się związki, o których myślałem, że nie skończą się nigdy i ... wtedy bardzo cierpiałem, a teraz już nawet nie pamiętam o co mi wtedy tak bardzo z tym kimś chodziło. Podobnie mają pewnie wszyscy na tym forum - i wszyscy na tej ziemi.
Musisz to przeboleć - tak jak każdy.
Najpierw pojawia się zaprzeczenie - mówisz sobie, że to przecież nie może tak być. Potem złość a następnie targowanie się z losem ("a może nie tak do końca, może coś da się uratować?"), dalej przygnębienie (też trza przeżyć!) a na końcu ... pogodne pogodzenie się, odpuszczenie i nowe horyzonty w życiu... Tak to na ogół działa.
Czas jednak wrócić do faktów:
1. przecież to NIE BYŁ dobry związek, a facet był palantem; rozumiem, że boli (i przez jakiś czas musi!), ale wracaj do nawet intelektualnej myśli, że ten związek i tak miał się skończyć i że marzyłaś o tym;
2. jeśli facet jest "tylko" pijakiem, to na 95% nie skończy z piciem dla tej nowej, a jeśli jest alkoholikiem (czyli ma jednostkę chorobową alkoholizm) to ... nie skończy na 120% z wódą. Ta kobieta jeszcze będzie żałowała. Są dwa wyjścia - albo wpakuje się we współuzależnienie i będzie go "ratowała" (a on będzie ją "kochał" - i wykorzystywał tak jak Ciebie), albo... szybko kopinie go w dupę.
Jeśli szybko go wyrzuci, módl się, żeby pewnego dnia nie stanął w Twoich drzwiach (lub módl się, żebyś była na tyle silna, żeby mu je wtedy zatrzasnąć przed nosem).
Zrozum to chociaż intelektem: najpewniej ten facet NIE PRZESTANIE pić dla nowej kobiety i tyle.
3. Jeżeli wpakowałaś się w związek, gdzie robiłaś za materacyk i wytrzeźwiałkę, to terapia jest najsensowniejszym wyborem, oznacza to bowiem, że gdzieś masz taki kawałek czegoś tam, który szkodzi Ci w dbaniu o siebie i swój dobry humor i stan. Nie gadaj więc na terapii o tym kretynie, tylko O SOBIE SAMEJ.
To na razie tyle...
Jedna ważna rada: wyrzucaj natychmiast poczucie winy, że "byłaś taka głupia" i ucz się współczucia i miłości do siebie. Nie będziesz szczęśliwa dlatego, że będziesz się biczować, ale dlatego, że będziesz się uczyć być szczęśliwa.
Ufff... Dużo Ci nastukałem w tym wpisie, ale może Ci się przyda... Liczę na to!
Na koniec mała opowiastka. Widzisz, wiem doskonale jak to wszystko jest, bo też się kiedyś wpakowałem w "pomaganie" komuś, kto chciał tylko mieć miękkie lądowanie, a nie chciał nad sobą pracować. Też wydawało mi sie, że jeszcze jeden numer, wytrzymam jeszcze tylko ten jedne raz, a potem będzie dobrze.
Pozwoliłem w końcu na to, żeby ten ktoś, po tygodniowym chlaniu, w wysprzątanym i czystym mieszkaniu, z ogromną ilością alkoholu we łbie, stanął nago w świeżo sprzatnietym pokoju, i zaczął oddawać mocz na dywan, śmiejąc się z radosci, że taki fajny żart i takie radosne jaja.
Jeśli ten kretyn odszedł naprawdę, właśnie być może uniknęłaś takich pięknych widoków.
Nie dołuj i bierz się za siebie!!!!!!
POWODZENIA!!!!!!!!!
Orm