przez Sansevieria » 19 cze 2014, o 16:06
Beta, z takiego czekania co czas pokaze to ani chybi Ci wyjdzie, ze ktoś za Ciebie o Twoim życiu zdecyduje.
Zając fajnie to określiła, żeby zamiast płynać z prądem albo pod prąd (ciągłe zmiany "z prądem" na "pod prąd" dają efekt pływania w kołko) wyjść na chwilę z tego prądu.
Dobro dzieci to jest raczej jasne - jest to takie ułożenie relacji między rodzicami, żeby w tych relacjach nie było wzajemnej zadawnionej złości, żalu, zemsty, pokazywania sobie wzajem, odgrywania się jedno na drugim, manipulowania dziećmi i innych tego rodzaju zachowań.
Strach przed mężem - jak pisalam moim zdaniem nie zniknie w chwili rozwodu. Bo sie z uwagi na dzieci nie da całkiem zerwać kontaktu.
Lęk przed nieznanym - norma, jak jest silna determinacja do zmiany to ona go na tyle tłamsi, że da sie ogarnać, a potem to się po prostu żyje w tym zmienionym. Ale Beta, u Ciebe determinacji nie widać. Determinacja jest wtedy, kiedy "chocbym miała cale życie byc sama i sama dzieci wychować i grosza na nie nie dostać od niego i tak nie chcę być żoną tego pana".
Presja środowiskka - przy odpowiedniej determinacji zwykle zostaje wygłuszona. Znaczy "mam wasze opinie gdzieś, bo to JA się rozwodzę, a nie wy i to jest MOJE życie".
Obawiam się, Beta, ze gdybyś kogoś atrakcyjnego i chętnego teraz poznała to byś uznała, ze "jest oto ksiażę na białym koniu co uporządkuje ten bałagan".
Przy okazji mi zawył "czerwony alarm" w zwiazku z tymi słowami Twojego meża, żebyś "nie próbowała sobie z kimś innym życia układać". Jest taki model osób, zwykle panów (acz zdarzają sie i panie) co mają silny instynkt posiadania. MOJE. Tacy się czasem rozwodzą, ale instynktu posiadania nie tracą czyli po rozwodzie nadal uzurpują sobie prawo do decydowania. Dla takiego pana żona po rozwodzie nadal pozostaje żoną ino taką "nie używaną". I to jest niezły koszmar.