Legionnaire, nie pisałem ostatnio bo... sam mam gorszego doła z powodu tego co się dzieje w mojej rodzinie, więc jest mi również ciężko... Choć z drugiej strony, cieszą mnie pewne moje sprawy osobiste, które nie wyglądają jednak tak beznadziejnie, jak mi się wcześniej wydawało, stąd też trochę nowych nadziei we mnie, choć nie wiem wcale jeszcze jak to będzie i co los przyniesie... Mam do Ciebie prośbę - trzymaj za mnie kciuki!
Tak czy siak, jak zwykle rusza mnie wewnętrznie to co piszesz i dlatego mimo własnych kłopotów wracam tu znowu do Ciebie...
Chciałbym się odnieść do paru Twoich wypowiedzi.
Legionnaire napisał(a):Nie wchodze na ten portal, zeby czytac slowa krytyki. Nienawidze krytyki jak rowniez ludzi, ktorzy mi ja serwuja. A wiesz dlaczego? Bo kurwa nasluchalem sie jej od moich "ukochanych" (sic!) rodzicow i ludzi podobnego im pokroju W CHUJ DUZO. I mam jej juz dosc.
Dlatego zastanow sie zanim kolejny raz zjedziesz mnie lub kogos innego, tylko dlatego, ze wypisuje, w twojej opinii, totalne glupoty. Szanuj uczucia oraz zdanie innych ludzi. Ja nikomu na portalu nie staram sie dawac "zlotych rad" a propos tego, jak zerwac z nalogiem, bo po prostu nie wiem jak to zrobic. Ale wiem jedno - nawet jeslibym wiedzial, to na pewno nie probowalbym wplynac na tego czlowieka poprzez krytyke. Bo krytyka niszczy. Krytyka wywoluje podstawowe emocje ktorymi zywi sie nalog: wsytd, poczucie winy, lek.
W tej sprawie rozumiem Cię świetnie i... podpisuję się pod Twoimi słowami obiema rękami! Cholernie jest mi bliskie to co napisałeś, bo wiem z własnego doświadczenia, jak strasznie niszczyła i niszczy mnie na przykład głupia, bezmyślna, małostkowa krytyka mojej najbliższej rodziny i to jeszcze w sytuacji, kiedy ja daję z siebie maksimum tego na co mnie stać i naprawdę nie jest to mało – pomagam w ciągu dnia jak i na noce w opiece nad moją 95-letnią zupełnie już niesprawną babcią i nie tylko nie doświadczam zrozumienia i dobrego słowa od ciotki, która ze mną współpracuje, ale ostatnio znowu jestem napadany, krytykowany i czepiają się mnie o głupoty nie doceniając mojego wkładu pracy, itd. Mnie się wtedy chce kląć „w chuj” dokładnie tak jak Tobie i przyznam, że czasem niestety z wściekłości i poczucia bezradności to robię.
Wiem zatem jak strasznie destruktywna może być taka krytyka i faktycznie może ona popychać człowieka, który ma trudności w radzeniu z nią sobie do najgorszych rzeczy, w tym do nałogów i uzależnień, CHOĆ OCZYWIŚCIE TO MY SAMI JESTEŚMY OSTATECZNIE ODPOWIEDZIALNI ZA TO CZY SOBIE Z TYM PORADZIMY CZY NIE... –NO I W GRĘ WCHODZI NASZE WŁASNE ZDROWIE I ŻYCIE, więc ja już wolę nawet czasem bluznąć jak Ty i w ten sposób się odreagować, jednak za wszelką cenę staram się unikać wpadnięcia w uzależnienie (nawet z przepisanymi przez lekarza lekami uspokajającymi postępuję bardzo ostrożnie i czasem się męczę, żeby nie wpaść w nie i na nich nie jechać, bo wiadomo, że wówczas stałbym się podobnie uzależniony chemicznie jak osoby, które biorą jakąś chemię na własną rękę...). Bo przecież nałóg, to „drugie dno” do tego dna co już mamy – człowiek nim spętany stopniowo nie tylko traci zdrowie fizyczne i wchodzi krok po kroku w zagrożenie dla swojego życia, ale też rozregulowuje się coraz bardziej psychicznie i potem musi się coraz bardziej borykać z różnymi jakby „ubocznymi” skutkami narkotyków czy alkoholu, które dają ulgę jedynie doraźną i czasową na dłuższą metę jednak stwarzając problemy, które mogą być rozwiązane jedynie wydobyciem się z uzależnienia, co przecież jest kolejnym poważnym problemem i rodzajem trudnej walki a potem jeszcze następnych zmagań w celu utrzymania abstynencji i niedopuszczania do nawrotów... No i w tym sensie jest to „drugie dno”, do tego życiowego dna, które już się ma, jednak ja osobiście nie widzę innego wyjścia niż próba odbicia się od tego drugiego dna – czyli wyjścia z nałogu – jeżeli człowiek chce faktycznie dać sobie szansę na dojście do równowagi emocjonalnej i uporanie się z psychiczną huśtawką... – wiadomo, że narkotyki i alkohol na dalszy dystans skutecznie to uniemożliwiają.
Ty sam wiesz, że jest tak jak piszę wyżej, bo sam stwierdziłeś, że:
Legionnaire napisał(a):Mam coraz większe trudności w panowaniu nad myśleniem, emocjami i zachowaniem. Mój stan zdrowienia pogarsza się.
Piszesz też:
Legionnaire napisał(a):Zatem powiedz mi co mam robic na trzezwo aby czuc sie dobrze? Co mam zrobic, zeby moc normalnie zyc, zeby psychicznie sie nie wykonczyc? Potrafie wytrzymać tak z 2 tygodnie bez wszelkiego rodzaju chemii, ale potem przychodzi dzien, kiedy mam juz wszystkiego serdecznie dosyć (...)
A w innym miejscu zauważasz:
Legionnaire napisał(a): Zmiana otoczenia - fakt. Moglaby cos mi pomoc - uwolnilbym sie od starego. Aczkolwiek ja jestem osoba, ktora cpa zazwyczaj w samotnosci. Nie potrzebuje zadnego towarzysta. Ogolnie jestem raczej introwertykiem. W przypadku alkoholu, to jest troche inaczej - zazwyczaj pijemy z kims. Choc i tez sa ludzie, ktorzy pija sami. Ja czuje, ze zmiana pracy, poznanie dziewczyny, to moglby byc jakies czynniki napedowe. Tak zeby wstawac rano i czuc, ze jest w tym wszystkim jakis sens.
Z mojego własnego doświadczenia mogę znowuż zdecydowanie potwierdzić Twoje spostrzeżenie a mianowicie fakt, że zapewnienie sobie innego otoczenia (na przykład ludzi życzliwych a nie czepiających się i krytykujących nas nieustannie) jest JEDNYM Z CZYNNIKÓW wspierających nas i rozwój naszego lepszego samopoczucia. Następnie sprawy prywatne, jakaś bliska uczuciowa relacja z przyjacielem jednym czy drugim (o ile los nas obdarzy aż tak łaskawie...
), z dziewczyną, jak wspominasz, itp. to JAK NAJBARDZIEJ KOLEJNE CZYNNIKI NAPĘDOWE, jak to nazwałeś i jeśli chodzi o mnie, to tak samo działają one bardzo korzystnie odciągając mnie od niezdrowych środków radzenia sobie z emocjami i dając mi też coś w życiu miłego, fajnego, sympatycznego, co sprawia, że to co odczuwam, to nie tylko wściekłość, nienawiść i nieustanna frustracja...
Ja bym powiedział tak, że jak dla mnie to wszystkie takie życiowe czynniki są przydatne – im więcej tego tym lepiej, bo tym większa szansa, że będą one przeciwwagą dla destruktywnych i autodestruktywnych uczuć, które nas rozdzierają i niszczą. Suma takich oddziaływań, o które ja w moim życiu walczyłem we wszystkich możliwych obszarach, które przyszły mi do głowy, wykorzystując wszelkie szanse, które dostrzegałem i które przynosiło mi życie, sprawiła, że w pewnym momencie ILOŚĆ PRZESZŁA W JAKOŚĆ – to znaczy na dłuższą metę zaczęło to wszystko procentować polepszającym się stopniowo samopoczuciem, aż wreszcie pamiętam, jak w pewnym momencie zauważyłem, że... jestem w zasadzie niemal całkiem wolny od lęków i depresyjnych stanów, które towarzyszyły mi wiele długich lat. Tak więc w moim życiu nastąpił taki moment, że ten emocjonalny pieprznik został jakby zaleczony takimi właśnie działaniami jak: kontakty z ludźmi, relacja partnerska, kontakt z terapeutą, chodzenie na mitingi, oddzielanie się od destruktywnej rodziny, dbanie o wolność od uzależnień, podchwytywanie szans życiowych i samodzielne ich wyszukiwanie, stopniowa realizacja choćby małych własnych pragnień, sprawianie sobie zdrowych przyjemności, nagradzanie siebie za choćby drobne początkowo sukcesy, nienapadanie samego i niekrytykowania za niepowodzenia czy niedociągnięcia, pozwalanie sobie na marzenia i sprawdzanie czy przypadkiem niektórych z nich nie dałoby się zrealizować na danym etapie życia, itp. Z WŁASNEGO DOŚWIADCZENIA MOGĘ CIĘ UCZCIWIE ZAPEWNIĆ, ŻE JEST TO AUTENTYCZNIE MOŻLIWE a jak się mogłeś już chyba dotychczas zorientować mamy co nieco wspólnego jeśli chodzi o pewne problemy z własnymi emocjami i w spojrzeniu na różne sprawy życiowe...
Niestety, w moim wypadku nie udało mi się zapobiec nawrotowi moich problemów emocjonalnych na skutek mojej nieumiejętności przejścia do całkowicie samodzielnego, niezależnego życia i niemożności PEŁNEGO oddzielenia się od destruktywnej dla mnie rodziny lub też zmienienia DO KOŃCA mojego schematu reagowania i radzenia sobie z takimi niszczącymi oddziaływaniami... Tak więc znowu wylądowałem w gównie... I chuj!! – jak Ty co czasem mówisz Legionnaire – i chuj z tym, bo ja się nie zamierzam poddać – za młody jeszcze jestem, za dużo jeszcze życia przede mną, żebym na nim położył lachę a ponadto wiem już z przeszłego doświadczenia, że jest rzeczą możliwą z takiego gówna się wydobyć a następnie cieszyć się życiem na miarę własnych możliwości i mieć z niego więcej przyjemności, zadowolenia, pożytku dla siebie i dla innych niż destrukcji, nienawiści i bezsilnej furii.
W Twoim ostatnim poście piszesz:
Legionnaire napisał(a):Samotnosc to taka straszna trwoga... Szczegolnie gdy jest sie mlodym. To niszczy wszelkie filary wartosci zycia. A ja nawet nacpany czuje sie samotny. Tego nawet prochami nie idzie zabic.
Bylem gdzies wczoraj... Znow sie zawiodlem na kims , na sobie. Pierwsza mysl - przyjebac, bo znow cholernie boli. I jeszcze ten cholerny kontrast, kiedy widzi sie cos gdzies obok, na wyciagniecie reki, a jednak jest to poza zasiegiem, czyms co pozostaje w sferze marzen. Ale sie trzymam. Pytanie: I co z tego? To wartosc sama w sobie?
Dla mnie samotność... osamotnienie, to jedne z najgorszych rzeczy jakie znam – ja choruję z potrzeby bliskiego, dobrego kontaktu z drugim człowiekiem, z potrzeby bycia przyjętym, zaakceptowanym, zrozumianym, docenionym, a może nawet czasem podziwianym, chcianym, upragnionym, pożądanym...
Ciągle jeszcze NIE RADZĘ SOBIE W PEŁNI z tymi potrzebami, nie potrafię ich w wystarczającym stopniu zaspokoić ani sprowadzić ich do rozsądnego wymiaru... – wiem, że czasami przesadzam, jednak staram się nie napadać na siebie z tego powodu. Wiem też, że dopóki jestem trzeźwy i nienaćpany, dopóty mam WIĘKSZĄ SZANSĘ na realizację moich pragnień i zaspokajanie potrzeb... Ponadto nie grozi mi powolna autodestrukcja a przeciwnie – mam większą szansę na rozwój i spełnienie chociaż w części swoich marzeń... No i wiem już, że przez pewien czas udawało mi się to w życiu lepiej niż się tego wcześniej spodziewałem. I wiesz, że kiedy wspominam różne okresy mojego życia, to jednak mam poczucie, że jest to życie ciekawe, choć pełne trudności i różnych cierpień oraz życie, w którym udało mi się jednak w pewnej mierze zrealizować siebie i własne pragnienia... To mnie ciągle jeszcze nie satysfakcjonuje (mało mi oczywiście...
) poza tym teraz kiedy zmagam się znowu z lękami i depresją, no to rzecz jasna znowu jestem dużo bardziej sfrustrowany, wkurwiony i rozgoryczony, ale... mój Boże, są ludzie bez nóg, bez rąk, z nowotworami, bezdomni, chorzy psychicznie skazani na przewlekłe leczenie w szpitalu, itp. No a ja mam zaburzenia emocjonalne tego rodzaju, które utrudniają mi życie... Cóż., każdy ma własne problemy i jeśli chce się z nich chociaż w jakiejś mierze uwolnić i poczuć także słodki smak życia, to musi (i może!!) podjąć zmagania i zmierzyć się ze sobą i życiem niczym dzielny wojownik, bo alternatywą są nałogi, destrukcja, samobójstwa, itp. Wybór wydaje się w gruncie rzeczy prosty, choć wiadomo – trudne jest życie, w którym czeka nas wieloletnie zmaganie się z własnymi poważnymi trudnościami i walka o lepsze samopoczucie i życiowe funkcjonowanie, bo... ktoś zrobił nam krzywdę (i to na dodatek jeszcze najbliższe osoby) na samym starcie i obciążył nas takim bagażem, który nieść jest cholernie ciężko i słabym pocieszeniem jest myśl, że często na przykład nasi rodzice zrobili to nieświadomie i nawet nie ze złej woli a z własnej głupoty, ograniczenia czy z powodu własnych nałogów i psychicznych problemów... Jednak trzeba też przyznać, że życie, któremu nieodłącznie towarzyszą tego rodzaju zmagania jest także życiem ciekawym, nie idącym utartymi torami i być może dającym potencjalnie szansę na doświadczeniu wielu ważnych dla człowieka rzeczy (w tym także tych dobrych, przyjemnych, rozkosznych i niosących szczęście), które ludzie nie obciążeni tego rodzaju bagażem doświadczają może w inny, prostszy sposób lub też pewnych doświadczeń z tego obszaru w ogóle nie posiadają...
Strasznie się cieszę, że się trzymasz Legionnaire, bo wydaje mi się, że w pewnych obszarach rozumiem Cię prawie tak dobrze jak samego siebie i... solidaryzuję się z Tobą. Martwię się tylko, czy bez większego wsparcia uniesiesz to wszystko na dłuższą metę, czy nie będziesz się przewracał i zniechęcał raz po razie... Może jednak warto by było pomyśleć o czymś więcej niż tylko rozmowa tutaj z nami drogą internetową? Może można by było sobie zapewnić jeszcze inne wspierające relacje z ludźmi, tak by w większym stopniu dostępna była możliwość poczucia kontaktu z drugimi człowiekiem, dzielenia się doświadczeniem, wzajemnego wspierania, itp.
Dziękuję Ci za miłe słowa, które wypowiedziałeś do mnie wcześniej
Trzymam za Ciebie kciuki i duchem jestem z Tobą, bo mimo wszystkich Twoich problemów, słabości i wewnętrznej uczuciowej burzy, która czasami może sprawiać nieprzyjemne wrażenie lub budzić lęk... jest mi do Ciebie jakoś blisko w pewnych obszarach i podobasz mi się pod wieloma względami jako człowiek – w każdym razie... bardziej niż niejeden wygładzony i pozornie bezproblemowy dupek chodzący po tym świecie, którego życie sprowadza się jedynie do beznamiętnych nudnych schematów i egocentrycznej codziennej krzątaniny...
p.s.
AAAAAaaaaa ratunku!! ale to długie mi wyszło... że aż nie wiem kurcze czy to się jeszcze daje przeczytać...