Dawno mnie tu nie było...
Czy ktoś mógłby polecić jakieś materiały motywujące, coś o autotreningu.
Gnuśnieję do granic możliwości i nie mam zarazem pomysłu na siebie.
Znajomi poszli do przodu, porobili doktoraty, pozdobywali stanowiska, mają jakieś plany i dążenia a ja stwierdzam, że tak dryfuję bez sensu. Wiecie typ człowieka, który fajnie rozwiąże test, ale za cholerę nie potrafi nic zrobić ze swymi zdolnościami.
Ożeniłem się, za ścianą leży niemowlę (coś smarka i wziąłem wolne) i tak coraz większy dyskomfort wiąże mi się z tym zależeniem, zastaniem i zgnuśnieniem.
Mam jakieś wrażenie, że po uporządkowaniu się z 8-10 lat temu po historiach z depresjami i nerwicami wypełniłem to, co było we mnie kompletnie spustoszone, ale nigdy nie wróciłem do siebie młodego. Nie odrodziła się owa chęć poznawania świata, uczenia się, zdobywania wiedzy, łatwość myślenia itd., itp.
Jestem strasznie obojętny, niezaangażowany, zdekoncentrowany, rozkojarzony. Każde zdanie muszę czytać po 10 razy, bo nie rozumiem już chyba polskiego a właściwie mam problem skupić się na czas przeczytania pojedynczego zdania. Ot przebiegam wzrokiem i nawet wiedząc, że powinienem nie łapię do kupy... Co chwilę jestem taki zmulony, myśli mi uciekają i nie mogę ich zebrać do kupy. Jestem bardzo rozkojarzony, robię durne błędy. Mam wrażenie, że jestem coraz głupszy. Nieraz, jak ktoś coś do mnie mówi, to nie rozumiem. Sam mam problem znaleźć odpowiednie słowa, nieraz nie kończę rozpoczętych zdań. Wciąż jestem skonany, choć faktycznie to się opierniczam...
Kiedyś - dawno temu, robiłem testy u psychologa. Wszystko super - IQ, koncentracja niby taka, że pani psycholog jeszcze takiego poziomu nie spotkała a ja faktycznie nie mam z tym kontaktu. Zresztą minęło wiele lat - być może teraz wynik byłby żenujący. Efekty i tak dalej są identyczne.
Najlepiej czuję się bez ludzi, nie lubię rozmawiać i przeraźliwie brakuje mi samotności. Wiem, że to paskudne, ale mnie nawet nie tyle nie interesują inni, co chcę, aby we mnie nie ingerowali, nie wyrażali zdania, nie opowiadali swoich historii i do niczego nie angażowali. Mówienie do mnie czasami odbieram, jako fizyczna torturę.
Żona ok i w pełni rozumiem, że decydując się na związek mam pewne obowiązki, ale dziś stwierdzam, że drugi raz bym się nie żenił. W ogóle bym w żadnym związku nie był, bo na dłuższą metę męczy mnie to. Byłem zresztą bardzo zadowolony, gdy się zorientowałem, że za mną są młodzieńcze miłostki, porywy serca i "te sprawy" można traktować bez bycia młodym Werterem.
Ma ktoś może jakieś doświadczenia autotreningiem? Z budzeniem aktywności, motywacji itd., itp.?
Część objawów uda mi się znowu zredukować zabiegami. Ot problemy z kręgosłupem też dają swoje objawy w głowie. Ale jakaś chęć, jakieś odnalezienie siebie, jakiś plan, jakaś motywacja?
Czy w ogóle stan, który faktycznie trwa z kilkanaście lat da się zmienić?
Czy uznać, że po prostu tak ma być...