Bardzo potrzebuję się wygadać, lecz nie bardzo wiem jak zacząć... Od dłuższego czasu myślę o tym, że potrzebuję pomocy, bo sama sobie nie dam rady. Nie mam żadnych przyjaciół ani nikogo z kim mogłabym pogadać. Mieszkam z facetem, on co prawda zawsze mówi, że mogę mu powiedzieć wszystko, ale ja mam opory przed takim uzewnętrznianiem się komuś kogo się zna, nie chcę żeby czuł do mnie coś w rodzaju litości czy coś takiego.
Zacznę może od tego, że nigdy nie byłam u żadnego specjalisty i choć chyba powinnam, to się po prostu tego boję.
Kiedy miałam ok. siedem-osiem lat wydarzyło się coś strasznego w moim życiu, ale jakimś cudem wymazałam to wtedy z pamięci. Nie wiem jak to się stało, ale będąc w wieku około gimnazjalnego wspomnienia spadły na mnie jak grom. Wydaje mi się, że od tego to wszystko się zaczęło. Od tamtego czasu mam napady depresji (?) nie wiem jak to nazwać, po prostu wszystko jest obok mnie niby ok, ale wewnętrznie czuję się jak śmieć. Najgorszy moment trwał kilka miesięcy, praktycznie wcale nie wychodziłam wtedy z domu, zawaliłam przez to studia, na które do tej pory nie wróciłam bo nie czuję się gotowa. Kiedy trzy lata temu poznałam mojego obecnego partnera, czułam się jakbym odżyła. Od początku spędzaliśmy dużo czasu razem, dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Wcześniej w nocy dręczyły mnie koszmary albo bezsenność - kiedy poznałam go, zaczęłam w miarę normalnie funkcjonować. Naprawdę uwierzyłam, że będzie dobrze.
Jednak to znowu wróciło, nagle, bez powodu. Uczucie beznadziejności. Nie ma koszmarów, ale za to pojawiły się myśli samobójcze i to mnie przeraża. Wiem, że takie rozwiązania są bezsensu, jeden z moich kolegów powiesił się i wiem jaki to koszmar dla jego rodziny, więc dlaczego o tym myślę? Chcę żyć tak jak żyją inni, ale nie potrafię. Chcę się wziąć w garść i jakoś ruszyć dalej.
Tak bardzo przeraża mnie wizyta u jakiegoś specjalisty. Nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek terapii. Nie potrafiłabym mówić o tym wszystkim komuś obcemu. I tak pisząc tutaj, piszę ogólnikowo, bo nie potrafię mówić o tym co się ze mną dzieje. Mój facet wie co się kiedyś wydarzyło, kiedyś mu powiedziałam w jakimś moim porywie smutku, ale też nigdy później nie rozmawialiśmy o tym, zawsze ucinałam jakiekolwiek próby zaczęcia tematu z jego strony. Zresztą boję się, że on nie zrozumie mojego smutku albo go zbagatelizuje. A ja czuję, że potrzebuję pomocy, boję się, że doprowadzi mnie to do mojego najgorszego stanu.