SAMOCHÓD= ZWIˇZEK

Problemy z partnerami.

SAMOCHÓD= ZWIˇZEK

Postprzez marynia » 30 maja 2007, o 13:44

Wasz samochód, wybrany przez Was, lubiany, do którego macie sentyment uległ zniszczeniu na skutek wypadku (nie ważne z czyjej winy). Choć mechanik pięknie go wyklepał, polakierował, samochód się sypie, ci±gle co¶ się psuje i tak trzeĽwo patrz±c nie ma co się łudzić, że będzie kiedy¶ jeĽdzić bez zarzutu i jest samochodem bezpiecznym. Na pewno nie będzie się nim dało jeĽdzić lata, cudów NIE MA.

Co zrobić:
1. zacz±ć się rozgl±dać za nowym?
2. jeĽdzić starym, zachwycać się nowym lakierem i umieraj±c ze strachu żyć nadziej±, że przeżyjemy do następnego zakrętu, że nic nam się nie stanie podczas tej przejażdżki - a może i następnej?

Do¶ć prosta jest odpowiedĽ w przypadku auta. A w przypadku zwi±zku? Czy nie jest podobnie?Jak Wam się wydaje?

Mocno upro¶ciłam sprawę, wiem, ale może w życiu tak trzeba wszystko upraszczać?
To taka moja refleksja, tkwi w mojej głowie od kilku dni.
marynia
 
Posty: 314
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 10:43

Postprzez Loki86 » 30 maja 2007, o 15:02

Z punktu widzenia polskiej mechaniki to szpachla szpachla i jeszcze raz szpachla i musi pojechać :P A tak na serio to porównanie jest idealne. Pokazuje jak uczucie takie jak miło¶ć pozornie wytrzymałe i solidne, często okazuje się delikatne i kruche. Wystarczy zawie¶ć zaufanie ukochanej osoby by zniszczyć zwi±zek a i często t± osobę zniszczyć i pognębić psychicznie do tego stopnie, że boi się zwi±zków podchodzi do tego asekuracyjnie gdyż taka zadra siedzi w sercu bardzo długo. Owszem miło¶ć tak jak samochód można od¶wieżyć odnowić "lepiej wyposażyć :)" ba nawet s tuningować ale po stłuczce zawsze co¶ chodzi nie tak dobrze jak dawniej. Czasami samochód lepiej się prowadzi po naprawie ale za to niema ogrzewania.
Avatar użytkownika
Loki86
 
Posty: 556
Dołączył(a): 17 maja 2007, o 00:58
Lokalizacja: z tąd;d

Postprzez niemamnie » 30 maja 2007, o 15:35

"Nigdy nie zrywaj nici przyjaĽni
czy wiesz czym grozi zerwanie?
Choć nitkę potem zawi±żesz
supeł na zawsze zostanie..."


ot, taki wierszyk z pamiętnika, alegoria podobna do tej samochodowej.
niemamnie
 
Posty: 3
Dołączył(a): 30 maja 2007, o 13:30

Re: SAMOCHÓD= ZWIˇZEK

Postprzez ewka » 30 maja 2007, o 17:58

marynia napisał(a):Co zrobić:
1. zacz±ć się rozgl±dać za nowym?
2. jeĽdzić starym, zachwycać się nowym lakierem i umieraj±c ze strachu żyć nadziej±, że przeżyjemy do następnego zakrętu, że nic nam się nie stanie podczas tej przejażdżki - a może i następnej?

1. Je¶li mamy ¶rodki i możliwo¶ci i chcemy - rozgl±damy się
2. Nowe auto może być też awaryjne... jedynie gwarancja daje komfort nie ponoszenia kosztów napraw lub ewentualny zwrot towaru.

Poczucie strachu może towarzyszyć zawsze... dla bojaĽliwych nawet rower może być wehikułem ¶mierci.


marynia napisał(a):Mocno upro¶ciłam sprawę, wiem, ale może w życiu tak trzeba wszystko upraszczać?

A może nie upraszczać, a po prostu nie komplikować - skoro i tak bywa do¶ć trudno i ciężko?

Cała Twoja refleksja, Maryniu, skojarzyła mi się natychmiast ze star± sukienk±... sprała się, zaczyna być nam w niej przyciasno, zszywamy rozłaż±ce się szwy - ale serca nie mamy, by się z ni± rozstać.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Ola23 » 30 maja 2007, o 18:48

Oj kochaniutka:) zawsze wiedziałam,że potrafisz zaskakiwać:))))) Jest co w tym, że warto wiele rzeczy upraszczać i sprowadzać do czynników pierwszych... No super - pojawia się tylko jeden problem "jak oddzielić nagle serce od rozumu?????". O tyle o ile na rozum działa wiele prostych argumentów, o tyle serce jest o wiele bardziej zagorzałym przeciwnikiem. Wydaje mi się, że za nowym samochodem można się rozgl±dać tylko wtedy, kiedy się jest pewnym że stary to zramolałe pudło nadaj±ce się tylko na złom i...je¶li pozbędzie się sentymentu. Wielu ludzi trzyma w domu tony staroci tylko dlatego że "mog± się na kiedy¶ przydać", albo szkoda wyrzucać ...Może to brutalne, ale z niektórymi ludĽmi w naszym życiu chyba jest podobnie...
Ola23
 
Posty: 83
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 12:50
Lokalizacja: Warszawa :)

Postprzez echo » 30 maja 2007, o 22:15

hmm
a mi przypomina się program samochodowy, gdzie z totalnego rzęcha robili super brykę ;), to taka "analogia" do tego, że ludzie jednak czasami jak się bardzo postaraj± - moga się zmienić na lepsze. No, ale ja raczej należę do niepoprawnych optymistów.
A druga sprawa, o której Ewka już pisała, że nowy samochód też jest ryzykowny.
Także trudno tu moim zdaniem o generalizowanie, bo każda osoba inna, każdy zwi±zek inny, więc ja raczej każd± sprawę rozpatrywałabym indywidualnie.
pozdrowionka
echo
 
Posty: 344
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 22:02

Postprzez Pytajaca » 31 maja 2007, o 12:16

Zeby zycie bylo tak proste jak renowacja i kupowanie nowego samochodu...Jednak zwiazki, nie wspominajac o samych ludziach, sa wypadkowa tak wielkiej kombinacji czynnikow, ze trudno u mowic o takim porownaniu...Jak kazdy model - to tylko teoria...
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez bezsenna » 1 cze 2007, o 11:25

Wychodze z założenia, że nie wchodzi sie dwa razy do tej samej rzeki.
Z jakiegos tam powodu co¶ sie zepsuło, z jakiegos powodu para się rozstała. Co¶ musiało byc nie tak jak trzeba. I kazde poszło swoja drog±.
Z jakiego więc powodu jest sens, zeby wracać? Ludzie się zmieniaj±.

Nawet jesli para zdecyduje sie na powrót ( to tak jak w Twoim porównaniu), I cos sie dalej sypie i tylko z pozoru wygl±da OK, to jaki jest sens dalej to ci±gn±ć? Po co sie męczyć? Skoro raz zawiodło jaka jest szansa, ze znow tego nie zrobi???

Jestem zwolennikiem dawania drugiej szansy ludziom- w koncu kazdy popełnia błedy i zasługuje na drug± szansę. Ale to zalezy o co rozbije sie ten pedzacy samochód.
Na ile jestesmy w stanie wybaczyć, czy zapomnieć i jakos dalej życ nie ogl±daj±c sie wstacz?
W wiekszo¶ci przpadków cień przeszło¶ci nadal się gdzies ci±gnie za nami i nie pozwala całkowicie jasno i trzeżwo spojrzec w przyszło¶c.
Czy zatem opłaca się zyć w ciagłym strachu lub niepewno¶ci, ze sytuacja może sie powtórzyc? Czy nie lepiej zaiwestować w nowe "auto"?
Ono również gdzies za jakis czas tez zacznie sie sypac, poniewaz nie ma rzeczy idealnych. Ale moze tym razem te usterki nie beda na tyle poważne, żeby mogły doprowadzic do wypadku? :)
bezsenna
 
Posty: 61
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 23:25
Lokalizacja: Wrocław

Postprzez Pytajaca » 1 cze 2007, o 11:49

Ja sadze, ze nawet jesli auta sie beda sypac, to najwazniejsze jest, aby auta pojely ;) , ze wstecz sie nie patrzy, odcina sie i buduje sie razem cos na nowo, nawet jesli to ta sama rzeka. Z tym, ze jesli samochodzik zdecydowal sie na te sama rzeke, to na pewno bedzie mu trudniej sunac bez przywolywania do pamieci komputera awarii spowodowanych w tej rzece. No chyba, ze ma inteligentny system "zapominania", "wybaczania", a rzeka mu sie cholernie podoba :)

Ja tam uwazam, ze nowe auta, drogi i rzeki sa najlepszym wyborem, gdy sie wie, czego sie chce od zycia, a czasu jest mniej, bo moze za dzien, za noc za chwile...samochod zostac zlozony w zlomowisku.

Ej, to takie sztuczne porownania, nie podoba mi sie jednak :(
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez Justa » 1 cze 2007, o 16:58

W moim samochodzie po raz kolejny co¶ odpadło... :roll:
Nie mam siły na kolejn± naprawę, zdarzaj± się ostatnio bardzo często. Najgorzej, że polegaj± tylko na zewnętrznym odklepaniu i poci±gnięciu lakierem... wnętrze koroduje coraz bardziej.

Mam sentyment do tego wozu, nie chciałam go kupować, ale druga strona mocno demonstrowała mi wszelkie jego atuty i to, że jest solidne i przetrwa lata. Z jednej strony naprawa jest zawsze możliwa (choćby u dobrego mechanika), a z drugiej już nie umiem polegać na tym aucie tak, jak dawniej. :?

Najgorsze jest to, że ja wcale nie chcę walczyć o ten samochód. Wychodzę z założenia, że sprawne mam nogi, więc poradzę sobie bez niego. Tylko przerażaj± mnie kwestie formalne, no i to, że jakby nie było - jak±¶ krzywdę wyrz±dzam współposiadaczowi...

Nie oczekuję dobrych rad i nie o użalanie się mi chodziło. Potrzebowałam wyrzucić to z siebie. Ten lęk, zawiedzenie, ale i honor, własn± dumę. Ja - posiadaczka mieni±ca się w swoich oczach łagodno¶ci±, dobrym sercem - tutaj okazuję się bezwzględn± nieczuła osob± dla tego, kto mnie zranił. Zwalić to na karb DDA?
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez Pytajaca » 1 cze 2007, o 19:16

DDA - Ty czy on?...Nie wszystko sie da zwalic na to...Skoro nie chcesz do mechanika to moze jednak nowy?...
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez Justa » 1 cze 2007, o 19:41

My¶lałam o sobie.
Ale on też jest DDA.

Cholera, te przeklęte wspomnienia tego, jak było wspaniale kiedy¶. Jak otwarcie, życzliwie i z duż± nutk± delikatno¶ci podchodzili¶my do siebie. I chcieli¶my trwać pomimo burz, zawirowań, silnie i pewnie trzymać się za ręce...

Chciałabym wcisn±ć magiczny klawisz z napisem DELETE i nie pamiętać, jak ważni i bliscy sobie byli¶my. Byłoby łatwiej.

Najbardziej przeraża mnie nie samo rozstanie (akurat nie muszę być zmotoryzowana), tylko to, ile sobie krzywd tym zwi±zkiem, tym deptaniem swoich najbardziej wrażliwych miejsc wyrz±dzili¶my i możemy jeszcze wyrz±dzić...

Ja mam tendencję do szybkiego pakowania walizek i mówienia 'paaa', kiedy pojawiaj± się trudno¶ci. Chociaż ostatnio mocno nad tym pracowałam i zdecydowanie czę¶ciej chciałam podejmować sprawy trudne, bo nie sztuka trzasn±ć drzwiami...

On... cierpliwie był, znosił moje odrzucenia, przezwyciężał swoje lęki, deklarował trwanie pomimo wszystko. Teraz już traci wiarę w nas i cierpliwo¶ć. Też jest mu trudno. Ma problem z mówieniem o tym, co mu się nie podoba na bież±co (z lęku przed odrzuceniem), więc kumuluje w sobie te wszystkie żale, a gdy się zbierze ilo¶ć nie do utrzymania, to wywala z w¶ciekło¶ci±, wytykaniem, impetem... Nie chce (boi się?) podejmować moich zachęt do spokojnych rozmów o sprawach trudnych, bo odbiera je jak atak na siebie...

Przyznam, że jestem w kropce. Kiedy¶ walczył o nas. Teraz walczy ze mn±. A ja z nim. Nigdy nie my¶lałam, że stać nas na tak± wrogo¶ć wobec siebie... Przykre to, ale nie chcę się użalać nad sob±. Niczego nie da się robić na siłę. [/url]
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez mahika » 1 cze 2007, o 19:55

Droga Maryniu
Bardzo ciekawe
Mamy stary samochód. Fiata 125p. Był zniszczony, zniszczył go kto¶ z zewn±trz. Ale wspólnymi siłami naprawiamy go, razem. Cieszymy się że jest z nim coraz lepiej, że nie sypie się i co rusz wymieniamy stare czę¶ci na nowe. JeĽdzi bez zar5zutu.
Wszystko jest możliwe :)))
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: uuveluguteh i 26 gości