Pisząc tutaj właściwie nie wiem od czego zacząć... dlatego moja wypowiedź może brzmieć chaotycznie, za co przepraszam. Dopiero od niedawna zaczęłam szukać pomocy.
Na początku, chciałam zaznaczyć, że to mój pierwszy post tutaj, mam 24 lata, jestem po studiach, chciwie poszukuję pracy, żeby gdzieś się załapać i coś zarobić, żeby móc wyprowadzić się z domu. To było od dzieciństwa moja marzenie.
Pewnie jest tu wiele podobnych historii, ale zdecydowałam się napisać bo ostatnio ciężej mi z emocjami, a nie mam tak naprawdę żadnego wsparcia. Przyjaciołom wstyd mi o tym mówić, zresztą jesteśmy porozjeżdżani po całej Polsce, a pochodzę z biednej rodziny, sama nie mam funduszy, więc nie stać mnie na żadną terapię czy poradę specjalisty.
Z góry chcę zaznaczyć, że moja rodzina nie jest patologiczna, przynajmniej fizycznie - nie ma w niej alkoholu, używek, przemocy fizycznej. Jednak od dzieciństwa byłam nękana czymś... nie wiem czy można to nazwać przemocą psychiczną... albo czymś podobnym ze strony matki. Moja matka lubi odreagowywać sobie na mnie swoje złe emocje, wyżywa się, zdania typu "żałuję, że Cie urodziłam", "żałuję, że Cię wychowałam" są normą. Odkąd sięgam pamięcią (a sięgam daleko, gdzieś do wieku 7 lat) nigdy nie byłam przez nią przytulana, nie dawała mi żadnego poczucia bezpieczeństwa. Kiedy wpada w szał potrafi zacząć się wyżywać na mnie o to, że siedzę na fotelu albo, że stoją za blisko okna w kuchni. Mimo mojej najszczerszej chęci pomocy w obowiązkach domowych, nie pozwala mi na to, a gdy próbuję przejąć inicjatywę i zrobić coś za nią, wpada w jeszcze gorszą furię. Nie przejawia do mnie żadnego szacunku, potrafi zrobić awanturę o to, że się nie uśmiecham, że wyglądam na przygnębioną, że nie mam nastroju - innymi słowy w domu mam obowiązek zawsze być uśmiechnięta i zawsze mieć dobry humor. Nie mam prawa do innego nastroju. Nie potrafi też rozmawiać, każda próba rozmowy wiąże się co najmniej z podniesionym głosem z jej strony, w dalszej kolejności z krzykiem, a potem z furią i dalszym wyżywaniem się. W skrajnych przypadkach grozi, że sobie coś zrobi i że to będzie przeze mnie. Nigdy nie interesuje się moimi problemami, jestem wyłącznie jej "zabawką" do wyżywania się i nękania psychicznego. Skończyło się to w dzieciństwie dla mnie planami samobójczymi i koniecznością zamknięcia się w sobie i stłumienia wszelkich emocji, żeby po prostu tych planów nie wdrożyć w życie. Gdy poszłam na studia i wyprowadziłam się do akademika dopiero wtedy mogłam się otworzyć i odżyć.
Niedawno moja mama poważnie zachorowała, musiała przejść dwie operacje, byłam wtedy w rodzinie osobą, która najbardziej ją wspierała (ta nadzieja, że w końcu zostanie się pokochanym przez matkę... ) i rzeczywiście, przez okres tych dwóch-trzech miesięcy choroby miałam wrażenie jakbym miała prawdziwą, kochającą matkę. Jednak zaraz gdy wydobrzała, wróciła do starego sposobu bycia, zaś ja poczułam się osobą wykorzystaną tylko dla wsparcia. Nawet jednego miłego słowa nie otrzymałam w zamian, nawet jednego przytulenia.
Ojciec w domu jest osobą, którego "nic nie obchodzi", w dodatku matka również lubi wyżywać się na nim, więc dla bezpieczeństwa w nic się nie wtrąca. Mam również 4 lata młodszą siostrę, ulubienicę mamy - w stosunku do niej jest czuła, opiekuńcza, potrafi na moich oczach ją przytulać, interesować się jej problemami, niestety tutaj okazała się zbyt... "opiekuńcza", w efekcie czego moja młodsza siostra wyrosła na rozpuszczoną księżniczkę. Mam z nią średni kontakt - zdarza się, że rozmawiamy spokojnie, ale no jak to na księżniczkę bywa... jej kaprysy, brak szacunku do każdego "poddanego", humorzastość i wymagania co do spełniania każdego z jej życzeń nie czynią z niej osobę, która mogłaby wiązać się z jakąkolwiek pomocą dla mnie.
Od kiedy wróciłam do domu po skończeniu studiów moja sytuacja nie jest najlepsza. W domu wciąż jest tak samo. Zazwyczaj silę się na obojętność albo staram się być potulna. Prawie całe dnie spędzam w swoim pokoju, by uniknąć konfrontacji, bowiem większość z konfrontacji z moją mamą kończy się wyżywaniem się na mnie. Ostatnio jednak złamałam się i płakałam prawie cały dzień, brakuje mi zwykłego wsparcia, przytulenia, poczucia bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że niedługo znajdę pracę i uda mi się stąd wyrwać, ale do tego czasu... będzie naprawdę ciężko.
Czy mogę liczyć na jakieś słowa pocieszenia, wsparcia, otuchy?