Witam,
Pisze tutaj, bo poprostu nie mam sie komu wygadac i nachodza mnie juz coraz dziwniejsze mysli. Mam 24 lata.
Miesiac temu zostawila mnie milosc mojego zycia (9lat zwiazku). Swiat runał. Staralem sie o nia, zeby odzyskac, ale nic z tego. Odeszla, bo przez 2 lata bylem coraz bardziej zamkniety w sobie. Od 14 roku zycia choruje na nieuleczalna chorobe nowotworowa. Jakos funkcjonowalem, do momentu wakacji 2012. Doznalem wylewu krwi do mozgu, czego efektem byl paraliz, ciezka nerwica i pogorszenie wzroku.Nie mam rodziny od kilku lat, wyjechali za granice i nie mamy kontaktu. Jak mialem 17 lat bylem zdany sam na siebie. Od tego czasu zyje z drobnych prac i renty. Studiuje na politechnice gdanskiej. Bylem na ostatnim roku, gdy cofneli mnie na pierwszy - zaleglosc nagromadzone w czasie choroby byly zbyt duze. To mnie dobilo. Nie mam pieniedzy, zero, narazie mieszkam w starym mieszkaniu po babci, lecz za 3 miesiace bede sie musial wyprowadzic (mieszkanie nie nalezy do mnie i takie dostalem dyrektywy). Nie wiem gdzie pojde, stane sie bezdomnym? Zdrowie ciagle nie jest najlepsze. Do tego gdy chorowalem stracilem wszystkich przyjaciol i znajomych. Kiedys bylem usmiechniety, pelen energii, bylem dusza towarzystwa. Bylem lubiany i nie mialem problemow. Teraz swiat mi sie wali. Chcialbym skonczyc studia, ale nie mam na to poprostu energii. Placze piszac ten tekst - tak nisko upadlem.