Księżycowa napisał(a):[A każdy z facetów, których do tj pory wybrałabym na terapeutów własnie budził poczucie bezpieczeństwa większe niż inni. Może to dobrze, może z jednej trony to cechuje dobrego terapeutę?
Pytanie tylko (nie do Ciebie osobiście, Księżycowa, tylko ogólnie
), skąd bierze się to poczucie bezpieczeństwa. Czy jest to np.:
1) poczucie, że mogę wszystko powiedzieć, a terapeuta to ogarnie i pomoże mi poukładać -- i potem po wyjściu z gabinetu pomoże mi to lepiej funkcjonować
2) poczucie, że mogę sobie teraz pobyć małą dziewczynką, którą terapeuta/pseudoterapeuta wprawi w dobry nastrój, a ja na to pozwolę, bo czuję, że on wie lepiej, co dla mnie dobre -- a po wyjściu z gabinetu funkcjonuję nieźle, dopóki ten dobry nastrój trwa, potem wraca do mnie pierwotny problem, nie posunęłam się w rozwoju nawet o milimetr.
Jest różnica między siłą drugiej osoby a dominacją. Jeśli komuś na dominację pozwalam albo wręcz nieświadomie jej potrzebuję, to jest to temat na terapię, a nie fundament do budowania relacji terapeutycznej. Chyba
Czasem też jest tak, że łatwiej nam funkcjonować w stanie złości, buntu, walki niż w stanie wyciszenia, któremu niedaleko do samotności, pustki, nudy (była już o tym mowa w wątku). Jeśli terapia ma bazować na prowokowaniu nas do stawiania oporu, to być może nadal będziemy lecieć znanym sobie schematem -- buntu przeciwko wrogowi. A nasz cel jest inny: potrzebujemy się nauczyć, co robić ze sobą i dla siebie, gdy wroga nie ma.