Witajcie Kochani:)
Minęły 2 dni, podczas których cały czas zastanawiałam się nad swoim topickiem. Ale też pochłonęłam prawie całą książkę o zołzach. Wiem, że padło pytanie, czy ją znam a ja stwierdziłam, że tak. Znałam mniej więcej, o czym traktuje. Ale de facto lekturę zaliczyłam w ciągu ostatnich dwóch dni.
I muszę przyznać, że mężczyzna, z którym mam do czynienia to albo typowy facet albo facet, o którm pisze autorka tej książki.
Podsumuję swoje dotychczasowe obserwacje: im bardziej uciekam mojego ubecnemu chłopakowi, tym bardziej zaczyna się starać. Jeśli między nami robi się "za dobrze" (czytaj: ja zalewam go przytulankami, komplementami, całusami, gotuję mu, piszę liściki itd.) Pan zaczyna się nudzić. A kiedy ja wykonuję krok w tył (zaczynam ograniczać uzewnętrznianie emocji) on zaczyna o nie zabiegać.
Doszłam do wniosku, że trzeba po prostu chłopa obserwować. I robić mniej więcej to, co on. Nie trzeba się domagać (uczuć), prosić (o uwagę), pytać (czy zależy). Trzeba stać się (niestety) zdrową egoistką i skakać najpierw wokół siebie. Później ewentualnie obok chłopa.
Ponieważ czuję w sobie sporo z zołzy (czasami 100%, czasami pow. 90%;) myślę, że dam radę tak funkcjonować, aby chłop się nie znudził.
Niestety nie sądzę, aby ten był wyjątkiem. Obstawiam, że raczej każdy tak ma.
Więc udało mi się ochłonąć i nabrać na tyle dystansu, aby w głowie przestawić w hierachii siebie pow. jego.
Boję się tylko tego, czy kiedy nie wróci i nie spędzimy kilku fajnych chwil, czy znowu moje zachłyśnięcie nim/ zauroczenie/ zakochanie mnie nie wszechogarnie...No ale. Rozsądek przede wszystkim!
....
I powiem Wam coś w sekrecie
Wiem, że 3 m-ce to krótko. Jestem tego całkowocie świadoma. Ale to jest pierwszy chłopak w moim życiu, który sprawił, że poczułam, że "to ten". Tak po prostu. Właściwie po kilku spotkaniach doszłam do wniosku, że gdybym miała wybrać jedną, jedyną osobę, z którą mogłabym spędzić resztę życia na bezludnej wyspie, to wybrałabym właśnie jego.
Wiem, że to jest cholernie naiwne, głupie itd. Ale czasami tak się dzieje, że właściwe osoby na siebie trafiają. I może on jest tą właściwą osobą.
Żeby nie było...on nie jest moją największą fascynacją. Największą obsesję miałam na punkcie jednego Pana, o którym pisałam którymś z poprzednich postów. Tamto uczucie całkowicie odebrało mi umysł.
Tu, z obecnym...to jest coś innego.
I dlatego tak strasznie przejmuję się (może przejmowałam) czy mu zależy, czy się nudzi mną itp. Bo najzwyczajniej w świecie chcę po prostu jego.
Chociaż może to tylko głupia fascynacja...