Miesiąc temu poznałam faceta. Na początku ja na rezerwie, on na TAK. Ciągle chciał mnie widzieć, święta spędziliśmy na nieustannym kontakcie - czaty, skype - oboje byliśmy u swoich rodzin, setki km od siebie.
Po świetach on przyjechał do naszego wspólnego miasta i spotkalismy się od razu.
Ja nadal z rezerwą, on z motylkami.
Ja z rezerwą, bo on ma taką oto sytuację - dwójka dzieci, żona - dwa lata ciągnie się ich rozwód, ostatnia sprawa miała odbyc się na początku stycznia i w końcu miał być wolny. Ma 39 lat, ja 34.
Poza tym ja potrzebowałam czasu, nie chcę wchodzić w nic nowego tak szybko, na wariata, poza tym jego styuacja rodzinna - pierwszy raz spotkałam faceta z takim bagażem, więc potrzebowałam czasu.
On liczył, ze sie określę, ja nie potrafiłam tego zrobić...
Potem on wyjechał na 6 dni ze znajomymi na urlop, chciał żebym pojechała, ale ja nie chciałam, za dużo tego na raz..Mówił, że ma nowe rozdanie w życiu, że poznał mnie i że to dla niego ważne. Ja w odpowiedzi, że jest mi dobrze być singielka, że czekam na miłość, ale na luzie, nie chcę teraz w nic wchodzić na szybko, że powinnismy się lepiej poznać..
Jestesmy oboje silnymi osobowościami, nie we wszystkim się zgadzamy, czasem tarcie jest dośc duże.
Potem było kilka spotkan, on jakby trochę odpuścił, nie mielismy dla siebie zbyt dużo czasu - ona ma dzieci w weekendy, w tygodniu mamy oboje pracę dość zajmującą..
Poznając go coraz lepiej pomyślałam, ze to w sumie fajny facet, ale po którymś ze spotkań, gdy za bardzo tarło między nami, powiedziałam że to chyba było nasze ostatnie spotkanie.. On na to, że skoro tak chcę to niech tak będzie...
Potem znwou wymiana słów na skypie, on z rezerwą, ja miałam czas pomyśleć i kurcze zaczęło mi zależeć...
Kolejne spotkanie - zaproponował friends zone. Nie dostał rozwodu, był załamany.
Od tamtej pory spotkalismy się dwa razy. Raz u niego - On z dystansem, na chłodno, gdy próbowałam nawiązać jakiś kontakt cielesny - nic wielkiego, wzięcie go za rękę.. - powiedział, ze przekraczam granice..
Potem zaprosil mnie do kina. Po kinie było spotkanie do drugiej w nocy w jakiejś knajpce. Było miło, ale z jego strony nadal cielesny dystans...
Następnego dnia ja się rozchorowałam. Przyniósł mi leki, zrobił obiad, posiedział parę godzin. Rano napisał jak się czuję, czy cos zjadłam i takie tam...
Umówilismy się, ze w walentynki jedziemy razem gdzieś - ja mam zdecydować gdzie i zaplanować.
I nie wiem co o tym myśleć... Kim ja dla niego jestem? Po prostu koleżanką?
Zgłupiałam trochę, wiem że sama jestem sobie winna, ale teraz zupełnie nie wiem co myślec..
Jak Wy to widzicie?