Legionnaire, zauważyłem że w jednej sprawie się nie zrozumieliśmy - a możliwe, że jest to ważna sprawa... Zacytuję fragment Twojej wypowiedzi, do której chciałbym się odnieść:
Legionairre napisał(a):nie zgadzam sie z twierdzeniem, ze"musze isc na terapie zeby miec jakokolwiek szanse ulecznia ciezkich, dolujacych emocji". Nie. Zanim zaczalem cpac chodzilem do lekarzy, bralem leki , chodzilem na spotkania DDA i to mi gowno dawalo.
Może Cię zaskoczę, ale z własnego doświadczenie (kilkanaście lat rozmaitej psychoterapii - od psychoanalizy indywidualnej aż po terapię grupową DDA) oraz z tego czego nasłuchałem się wielokrotnie i od wielu osób z mitingów DDA mogę właściwie powiedzieć niemal to samo co Ty - PSYCHOTERAPIA JEST GÓWNO WARTA JAKO PSYCHO-TERAPIA... (czyli jako LECZENIE I WYLECZENIE PSYCHIKI) generalnie rzecz biorąc - choć przypuszczam, że wiele osób na tym portalu zaprzeczy temu stwierdzeniu i będzie innego zdania. Tak czy inaczej to jest MOJA OSOBISTA OPINIA na ten temat - uważam, że to co się nazywa "psychoterapią" nie przynosi najczęściej pożądanych i oczekiwanych skutków czyli NIE LECZY psychiki = nie jest żadną terapią zatem - tak to przynajmniej oceniam jeśli chodzi o siebie i o wiele osób, które opowiadały mi o swoich doświadczeniach. No więc Ty też nie należysz w tej kwestii do wyjątków...
Przypuszczam, że nawet na tym portalu wśród wypowiadających się na forum jest z pewnością wiele osób, które przechodziły "psychoterapię" i to nie jedną i... gówno im to dało (powiedzmy sobie szczerze i wprost
), gdyż dalej czują się średnio źle, bardzo źle, lub niezbyt dobrze po prostu, czyli nie tak jak chciałyby się czuć i chętnie spróbowałyby jakiejś kolejnej "psychoterapii" czy innego "cudownego" środka, gdyby tylko mógł on pomóc uwolnić się od zaburzeń i emocjonalnych problemów, z którymi tak ciężko nam żyć... prawda?
Wśród psychoterapeutów wielokrotnie spotyka się ludzi, którzy moim zdaniem zupełnie nie nadają się do wykonywania tego rodzaju pracy, bo nie posiadają ku temu podstawowych predyspozycji osobowościowych (mówiąc najkrócej sami powinni się leczyć, albo zajmować się czymś innym, żeby przynajmniej nie szkodzić...). Inni natomiast którzy posiadają takie predyspozycje (cenna i niełatwa do znalezienia rzadkość w tej profesji!), to znaczy po prostu potrafią dobrze nawiązać i utrzymać mimo pojawiających się trudności empatyczny, przyjazny, życzliwy kontakt z pacjentem nie wykorzystując go (najczęściej nie całkiem świadomie) do zaspokajania swoich własnych potrzeb i wyrównywania deficytów życiowych i emocjonalnych, więc Ci z kolei, podobnie jak cała reszta, nie dysponują po prostu jakimiś konkretnymi, skutecznymi metodami, które byliby w stanie zastosować i osiągnąć trwałe i autentyczne WYLECZENIE problemów psychicznych i emocjonalnych pacjenta... Ja przynajmniej nie zetknąłem się z żadnym terapeutą dysponującym takimi metodami, które przyniosłyby naprawdę znaczny leczniczy efekt i nie słyszałem o takim wśród praktykujących w Polsce od pacjenta, który potwierdziłby, że mówiąc najkrócej: był chory a teraz jest zdrowy, stan ten utrzymuje się już od dłuższego czasu i nie potrzebuje już żadnego dalszego leczenia - jest trwale i autentycznie wyleczony.
Warto spojrzeć w oczy tej prawdzie, żeby się nie łudzić fałszywymi oczekiwaniami, nie tracić czasu i nie przeżyć potem potężnego rozczarowania...
Rozpisałem się na ten temat, bo sam jestem wkurwiony na taki stan rzeczy i jestem zdania, że te różne "psychoterapeutyczne" działania są o kant dupy potłuc... i jak najbardziej zgadzam się z Tobą Legionnaire, że często to co oni gadają, na przykład przerzucając odpowiedzialność na pacjenta, to mętne wykręty mające pokryć ich brak prawdziwej wartościowej wiedzy i umiejętności oraz w gruncie rzeczy ich własną bezradność i nieskuteczność.. Taka jest prawda moim zdaniem i też wkurwia mnie gadanie o braku należytej motywacji pacjenta, itp. Śmiechu warte, jak dla mnie... A z niektórymi idiotami w tym zawodzie, to istna tragi-farsa i kompletnie zmarnowany czas. Posłałbym ich kurwa (pardon!
) do zamiatania ulicy, to przynajmniej nie byłoby szkody a byłby jakiś pożytek - a ich śmieszne dyplomy do skupu makulatury albo do podtarcia dupy, powiedzmy sobie wprost. He, he...
A JEDNAK...
A jednak chodzę systematycznie raz w tygodniu, do pewnego ośrodka, na spotkania z kobietą, która nie jest nawet psychologiem... ale jest za to Człowiekiem - takim jakiego potrzebuję, by rozmawiać o tym co mi dolega w obszarze emocji i psychiki... Ma to dla mnie wartość, bo:
- mam do niej zaufanie, czuję się z nią bezpiecznie, jej stosunek do mnie jest przyjazny, życzliwy, wyrozumiały i niekrytyczny, czuję się dobrze rozumiany a ponadto uważam, że dzieli się ona ze mną swoim wartościowym dla mnie życiowym doświadczeniem, nie wykorzystuje mnie emocjonalnie (jej sytuacja życiowa i osobista - co nieco mi znana - jest stabilna i satysfakcjonująca ją samą) i nie wnosi swoich nierozwiązanych problemów lub braku życiowego zrealizowania w swój kontakt ze mną, na dodatek z racji wykonywanego przez nią zajęcia mogę skorzystać z określonej ilości jej czasu jedynie w tym celu, by zajmować się w jej asyście moim samopoczuciem i moimi problemami...
Dzięki kontaktowi z tą osobą mam poczucie, że działam coś w obszarze swoich problemów przy pomocy jeszcze drugiej osoby (co dwie głowy to nie jedna, jak to mówią...
), że zajmuję się nimi na poważnie poszukując dróg wyjścia, ponadto nie czuję się osamotniony w moich zmaganiach, nie czuję się też pozbawiony wszelkiego oparcia i odizolowany - nie pozostaję sam na sam jedynie z moją nienawiścią, wściekłością, depresją, osamotnieniem, poczuciem niespełnienia życiowego, itd. Niejednokrotnie dzięki temu jest mi lżej. Budzi to także pewne moje nadzieje, zapobiega całkowitemu poddaniu i stoczeniu się w niebezpieczną autodestrukcję - bo przecież tak samo jak Ty, ja chcę żyć, tylko nie mogę znieść takiego życia jakie mam obecnie... Szukamy z nią zatem wspólnie, próbujemy zrozumieć coś lepiej i znaleźć jakąś drogę i sposób ku poprawie a w ostateczności mogę też chociaż pobyć z kimś i pogadać o tym co odbiera mi radość życia i co gnębi mnie, boli i wścieka każdego niemal dnia i czuję się w tej rozmowie zrozumiany, przyjęty i niewykorzystany - to całkiem konkretna ulga i zysk (jeśli to właściwe słowo) w tym świecie, takim jaki jest... zgodzisz się ze mną, Legionairre?
To jest bardzo wiele - to jest porównywalne z tym co można uzyskać od prawdziwego przyjaciela, o którego w życiu wcale nie jest tak łatwo... a który też niekiedy może nas zawieść w trudnej sytuacji i zgotować nam rozczarowanie... Tak więc ja widzę tego rodzaju wartość w kontakcie z psychoterapeutą i takich jak opisałem korzyści w tym kontakcie szukam. Przyznaję, że trzeba mieć sporo szczęścia, żeby taką osobę znaleźć. Muszę też jeszcze dodać, że nie jest to już dla mnie, w moim odczuciu, osoba obca - a przecież każdy kontakt i każdą znajomość zaczynamy z kimś kto początkowo jest dla nas obcy... I wcale nie od samego początku musimy się od razu zwierzać z najbardziej intymnych spraw i osobistych problemów - tak właściwie, to wręcz odwrotnie... prawda?
I jeszcze jedno - z tego co wiem, to w problematyce uzależnień, szczególnie tych poważnych, narkotykowych, NIEZBĘDNY jest jakiś rodzaj wsparcia emocjonalnego ze strony drugiego człowieka a czasami także pewne wsparcie "edukacyjne", itp. żebyśmy nie wyważali otwartych drzwi na naszej drodze uwalniania się od nałogu. A już jakie i od kogo to będzie wsparcie, to kwestia naszego wyboru - mnie osobiście wydaje się niezbędne, żeby jednak była to osoba dobrze obeznana i będąca głęboko w temacie uzależnień, JEDNAK PRZEDE WSZYSTKIM moim zdaniem musi to być człowiek z predyspozycjami takimi jak te, które tu opisałem... (no i do tego plus to "bycie w temacie"). Trudne zadanie znaleźć dla siebie kogoś takiego, jednak nie jest to niemożliwe - wiem coś o tym z własnego doświadczenia, o którym tu opowiedziałem.
Na koniec chcę Ci jeszcze wyjaśnić dlaczego w ogóle dyskutuję tu z Tobą kwestię terapii i wychodzenia z nałogu - ano dlatego, że napisałeś właśnie, że OSZUKUJESZ sam siebie być może i... zdałeś pytanie, czy to coś zmienia...
Czyli jak gdyby zaświtała Ci myśl, że może na przykład idziesz jednak drogą, która jest jakimś oszustwem - to znaczy nie prowadzi to tego, co chciałbyś osiągnąć...
A dlaczego w ogóle przyszło Ci do głowy, że możliwe, iż oszukujesz sam siebie? To znaczy jakie oszustwo masz na myśli? Co być może według Ciebie jest takim kłamstwem wobec samego siebie (i przy okazji niekiedy wobec innych)...?? Nazwij to konkretnie, bo mnie to interesuje.
Chciałbym też spróbować razem z Tobą odpowiedzieć na pytanie "czy to coś zmienia" i co konkretnie zmienia dla Ciebie i w Twoim życiu, jeżeli Ty sam siebie w czymś oszukujesz... Mnie się wydaje, że to może zmieniać BARDZO WIELE - to może zmieniać Twoje cele, Twoją drogę życiową, Twoje postępowanie, Twoje myślenie a na dalszą metę odejście od tego samooszustwa może zmienić Twoje odczuwanie, może ukształtować dla Ciebie nowe życiowe doświadczenia i wpłynąć na całe Twoje życie...
To wszystko wymaga czasu, to jest strasznie ciężkie, bolesne, to się na początku wydaje wręcz niemożliwe, na dodatek ten proces nie tylko postępuje do przodu, ale też się niekiedy cofa i znowuż czujemy się denne - mogę sobie tylko wyobrazić jak ciężko jest wówczas nie sięgnąć po narkotyk czy alkohol, który nas kiedyś doraźnie przed takim wewnętrznym syfem ratował...
Zatem na koniec, chciałbym przypomnieć Ci moje pytanie: w czym, jak przypuszczasz, oszukujesz sam siebie? Napisz mi proszę o tym dokładniej... i spróbujmy zastanowić się czy to samooszukiwanie coś zmienia i co konkretnie - no bo sam postawiłeś takie pytanie...
Heh, jedną rzecz jeszcze chcę Ci powiedzieć - podoba mi się (i to bardzo!), że piszesz tutaj w momentach, kiedy nie jesteś pod wpływem narkotyku... Bo kiedy piszą tu czasami ludzie po dragach czy po alkoholu, to mnie osobiście dołuje to wówczas jeszcze bardziej i czasami nawet nie mam siły by cokolwiek na to odpisać, bo myślę sobie, czy z taką narąbaną osobą w ogóle da się sensownie pogadać, czy ona/on coś jeszcze w tym stanie czuje i czy to w ogóle ma sens się odzywać...
Pozdrawiam Cię serdecznie
i sorry jeśli rozpisałem się za bardzo - czasami jestem strasznie rozwlekły w swoich wypowiedziach, no ale... myślę sobie, że gdybym tylko taki miał problem a paru innych nie miał, to i tak byłoby fajnie!