Jak Tu zaczac ;/ Co napisac.
Stracilem pol roku temu kogos na kim Bardzo mi zalezalo i z kim bylem 12 lat. Teraz nie moge sie podniesc choc udawalem sam przed soba ze nie ma to wiekszego znaczenia.
Pol roku temu doszlismy do wniosku ze koniec. Powodow bylo wiele, z mojej strony byla to wielka zazdrosc, manipulowanie. Dziwne to co pisze ale dzis juz wiem ze mialem wiele cech manipulatora, wykorzystywalem to w ohydny sposob. Choc napewno poswiecalem sie temu zwiazkowi to jednak nie bylem w stanie go samemu uratowac, do takiego tanca potrzeba jest dwojga ludzi bo samemu nic czlowiek nie zrobi. Stalo sie, doszlo do rozstania, przelewalem uczucia na dziecko ktore zostalo i z ktorym zlapalem bardzo dobry (tak mi sie wydaje) kontakt. Ale tak sie tez nie da. Dziecko dzieckiem, jest kochane i nie chce jej krzywdzic choc pewnie nie jeden raz to zrobilem prze swoj ciezki dosc charakter. Dzis potrafie z nia robic wszystko, kiedys nie potrafilem, brakowalo checi- to tez w sumie jest okrutne.
Po rozstaniu zrobilem cos co wydawalo mi sie wtedy najlatwiejsze, zyletka i do przodu. Po pol godziny "kapania", strach, ze nie bede mial mozliwosci przekonania sie czy mozna to jeszcze jakos naprawic, choc w sumie takie naprawianie sensu nie ma, trzeba zbudowac cos nowego- tak sobie pomyslalem. Zaczalem sie starac o odzyskanie tego co utracone, ale nie bylem byc moze na to gotowy, bylem pelen zlosci ktora co bym nie zrobil to wszystko psula. Blisko pol roku staralem sie jej wyzbyc, bo to tez cecha manipulowania, ze czlowiek jest zly na wszystko dookola i wszedzie szuka winnych bo a to to, a to tamto.
Teraz jest w sumie jeszcze gorzej, cech sie wyzbylem ale nie potrafie byc juz zly. Dobijam sie byle czym. Dni plyna w miare spokojnie, ale co z tego? Mam juz szczere zachowania i nadal nie pogodzilem sie z rozstaniem. Kocham jak malo kiedy kochalem ale nic nie moge lub tez nie potrafie z tym dalej zrobic. Ostatnio zaczelismy sobie powoli z nia rozmawiac ale zamiast sie wsciekac ze przez ten czas zrobila to czy tamto jest mi po prostu strasznie smutno. Tlumacze sobie zachowania zrzucajac teraz cale zlo swiata na siebie co tez nie jest dobre.
Np seks z ciekawosci jak to jest z kims innym, rozwalilo mnie to na lopatki- jestem wdzieczny za szczerosc, ale nie potrzebuje takich informacji. Strasznie to w sumie bolesne, ogolnie boli fakt tego ze wiem choc nie musialem, nie chcialem. Byl czas ze ciekawosc mnie zjadala powoli bo interesowalem sie tym co robi, zreszta nie twierdze ze teraz sie nie interesuje, ale nie chce tracic jej dobrego obrazu, sa rzeczy ktore nie powinny zostac mowione gdy ktos obrzydliwie teskni za tym co bylo. Po jej stronie pewnie uczucia jak mowi nie ma, rozumiem. Ale ja jednak kocham mimo to i wiem ze bardzo ciezko jest mi cokolwiek z tym zrobic. Ja uczucia sie nie wybede, nie mam jak choc probowalem juz chyba wszystkiego, powoli staje sie wrakiem czlowieka w sumie. Ludzie ktorzy mnie znali nie poznaja mnie dzis. Zmienilem w sobie wiele na lepsze dla NIEJ ale czy ma to sens? Zmienilem wiele cech ktore byly bardzo niedobre, staram sie byc szczerym czlowiekiem choc nie jest to latwe i wciaz czekam na szanse ktorej pewnie nie dostane. Chec ukarania sie za to jest wciaz wielka ale teraz jest inaczej, chce zyc bo wiem ze jest po co, bo boje sie ze strace szanse na rodzine ktora sie rozdzielila. Denerwuje mnie bezsilnosc do tego stopnia ze boje sie sam siebie. Ja wiem ze to chore ale juz mi brakuje sil. Gdy bylem wiecznie zly bylo to inne, bylo latwiejsze, ale ile mozna udawac obojetnosc? Nie da sie wiecznie.
Co do samego rozstania zawinilismy oboje, nie staralismy sie o Nas. Byla zdrada po mojej i jej stronie (dawno temu i zostalo wybaczone, bylo po alkoholu w okresie kiedy miedzy nami bylo krucho, zreszta akurat to wplynelo jakos dobrze na nas, zrozumielismy wtedy ze to jest bardzo bardzo zle). Zreszta to nie jest wazne bo zostalo juz wyjasnione. Zaluje strasznie wielu rzeczy ale nie wiem jak ja przekonac ze dzis jestem gotowy do czegos innego, bez posadzania ze klamie. Im bardziej szczery tym wiekszy klopot bo ogolnie otwieranie sie przed innymi to kolejny moj problem, nie potrafie. Tu jestem anonimowy, nikt mnie nie zna- ale tak naprawde nawet pisac ten post jest mi trudno. Mowienie w oczy zaczelo mi sie powoli udawac, i szczerze mam do wyrzucenia wiele ale tez nie potrafie, przekonanie ze mi nie wierzy rozwala mi klepy. Staram sie jednak bardzo pokazac ze nie musi tak byc. Mimo tego co mi mowi, co pokazuje ja czekam jak na zbawienie. Staram sie nie okazywac tego dziecku bo jest zbyt kochana zeby przejmowala sie tym co jest nie tak miedzy "tatusiem i mamusia" ale czasami tez sie nie da. Kazda noc to katastrofa i strach jak ta noc bedzie wygladala.
Zycie moze byc dobre, ja wiem. Mam otwarte drzwi do innego zycia, byc moze rownie dobrego, moze lepszego bo od zera. Ale ja go nie chce. Chce pokazac ze nigdy nie popelnie dawnych bledow, ze jestem dla niej, ze chce ja wspierac i byc dla niej kims waznym. Nie wiem jednak jak to zrobic. Wiem ze moje checi sa szczere bo jak stracilem to zrozumialem ile to jest warte, ale co z tego? Nie potrafie tego pokazac, staralem sie na samym poczatku ale wieczne tego wysmiewanie sprawilo ze teraz nie potrafie. Nie winie Tu nikogo, tylko siebie, po pol roku powienienem olac i zyc dalej, zbudowac sobie nowy "domek" wg siebie i swoich piotrzeb, ale ja mam potrzeby tylko te zeby ta rodzine odzyskac i wiem tez ze juz nie mam sily powoli, ze znow mi jej brakuje. Kocham wiedzac ze nie ma to sensu, przypominam sobie codziennie dawne dni, analizuje bledy i naprawde wiele ich znalazlem, ale to nic nie daje.
Przez te pol roku to ja mialem powiedziane wiele przykrych slow ale nie wiem czemu ja o tym nie pamietam, moze wywalam to z siebie jakos nieswiadomie, nie wiem tego. Zawsze przez pierwsze pare minut byla zlosc a potem przewalanie tego na siebie, tlumaczenie sobie ze to moja wina choc niekoniecznie tak bylo, zdeptala mnie w sumie ogolnie tak bardzo ze nic ze mnie nie zostalo. Nie mam mocnego postanowienia co do siebie, dla niej zmienie wszystko choc wiele z tych rzeczy nie jest po mojemu i czulem sie lepiej gdy to lub tamto zachowanie bylo jednak inne i latwiejsze. Ale wiem juz ze to ze jest deko trudniej wiele mnie nie kosztuje. Z kazda jednak godzina oddalam sie od swiata, ktory kiedys przynosil jednak wiele radosci. Dzis to jeden wielki bol, chore mysli, obawa ze przegralem wszystko bezpowrotnie. Strasznie mi ciezko sie na tym swiecie jeszcze utrzymac co tez w sumie jest chore w jakims stopniu, nie bardzo mam na to wszystko sily.
Potrzebuje szansy ktorej nigdy nie dostane, i to tez jest chore ;/ Nie wiedzialem gdzie napisac ten temat wiec napisalem w tym subforum. Jesli to zly dzial to prosze o przeniesienie w odpowiedni.
Ja nie prosze o pomoc, ja jej bardzo potrzebuje, bo nie wiem co zrobic. Mam ulozone w glowie ze nadal chce to jakos postawic od podstaw. Ale jest w oddali ten drugi ktos kto z tego co mowi jest tylko kolega, zreszta wierze jej w to. Ale te rzeczy z nim robione bola jak zdrada choc zdrada to teraz nie jest i byc nie moze, przeciez nie jestesmy razem w tym momencie.
Poza tym nie wiem i obiecac nie moge ze o tym zapomne, bo o takich rzeczach zapomniec jest bardzo trudno, wiem ze emocje zwiazane z tym mi opadna, ze moge to wybaczyc, ale jak bedzie to w przyszlosci. Kurde tysiace pytan ktore mnie wykanczaja. Naprawde zaczelismy ze soba rozmawiac mocno dobrze, nie chce tego zepsuc, dzis zaproponuje zeby ogolnie niektore tematy zostawic na kiedys bo zbyt wiele z tego mnie rani i nie chce myslec tylko o tym- bo sensu to nie ma. Teraz wazniejsze jest to zeby dac probke poznania siebie, ale ja potrzebuje chyba pomocy bo niekoniecznie to co wymyslam sam jest dobre ;/