Ciągle ten sam scenariusz. Obojętne z jakiego powodu wybucha kłótnia, czy jest to jego, czy moja wina, on w którymś momencie przestaje się odzywać. I milczy... I tak potrafi dwa, trzy dni... Rozumiem, że czasem warto się nie odzywać, żeby przemyśleć, odsapnąć, spojrzeć innymi oczami, ale trzy dni???
Zawsze liczę na to, że jeżeli to jest jego wina, to powinien przeprosić od razu, ale nie przeprasza... Nie wytrzymuję tych cichych dni. Nie umiem sobie znaleźć miejsca. Czasem zaczynam rozmowę, a potem czuję się źle, bo znów nie wytrzymałam mimo postanowienia, czuję się słaba i nic nie warta. Wiem, że lepiej jest, kiedy czekam i on pierwszy rozpocznie rozmowę, ale nie umiem sobie poradzić z jego milczeniem. W mojej głowie pojawia się myśl, żebym się odezwała, że przecież to głupie i dziecinne, tak się nie odzywać, kiedy można porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić... i pękam, a potem siebie nienawidzę. Czy jestem uzależniona??? Macie coś takiego? Jak sobie z tym radzicie? Poradźcie co mam robić...