Witam,
temat będzie z cyklu, życie po romansie.. to ja zdradziłem, a Ona dowiedziałem się o tym ponad rok temu. Nie jestesmy małżeństwem, nie mamy dzieci, ani innych zobowiązań.. Jesteśmy wolnymi ludzmi, a mimo to nie odeszliśmy od siebie.. czy raczej Ona nie zostawiła mnie.
Przez większość czasu, zyjemy dalej, nie myślimy o tym co sie wydarzyło, normalnei funkcjonujemy, mimo tego, ze każdy z nasz ma swoje mieszkanie, mieszkamy prawie cały czas u mnie. Ale są chwile, gdy moje myśli wracają do teog co było i Jej mysli też wracają, to widać.. Ale nawet wtedy nie kłocimy się, nie ma krzyku, nie ma wyrzutów.. Po prostu robi się smutno. Przez ten rok, tylko na początku było trochę krzyku, teraz w ogóle nie ma klasycznego sympomu zdrady i wyrzutów, obwiniania.. Przez ten rok, tylko raz (i to po alkoholu i w złości) usłuszałem "idź sobie do tamtej" (oczywiście tamtej już dawno nie ma). Rzadko o tym rozmawiamy, ale nie dlatego że ja nie chce mówić, tylko dlatego że Ona nie chce rozmawiać. Starałem się wszystko wyjasnić na początku, powiedzieć co wiem, szczerze rozmawialiśmy, ale i tak nie umiałem odpowiedzieć na pytanie 'dlaczego'. Bo sam nie do końca wiem, dlaczego.
Mogłoby się wydawać, że żyję jak pączek w maśle - zdradziłem, a dalej jesteśmy 'razem', nie mam kłotni, wyrzutów, itp.. A jednak coś jest nie tak. Wiem, że nigdy nie będzie tak jak dawniej, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że jest tak pusto.. Jest smiech, jest zabawą, są normalne sprzeczki, normalne życie, a mimo to, brak uczuć.. Ona nie chce o tym rozmawiać, czasem jak zacznę rozmowę, to najczęściej slyszę, ze Ona nie chce o tym rozmawiać.. Nie chce się przede mną otwierać - w sumie nie dziwi mnie to. Problemem jest to, że nikomu o tym nie mówi, wszystko trzyma w sobie.. I nie wiem czy to dobrze, bo obawiam się, że sobie z tym nie poradzi, że to dusi w sobie..
Ktoś powie 'daj dziewczynie spokój'. Próbowałem, 3 razy.. mówiłem, że lepiej to zakończmy, żebyś mogła żyć beze mnie.. Ale Ona nie chce, chce żeby było tak jak jets teraz. I nie byłoby to złe, gdyby nie to, że utkneliśmy w martwym punkcie.. I nie wiem jak się z teog wyrwać, jak skłonić ją do tego, aby zrobiła krok w przód - niezależnie od tego, jaki byłby to krok..
Wiem, że odzyskać zaufanie nie jest prosto i też tego nie oczekuje, ale nie wiem, jak skłonić ją do rozmowy. Do tego, aby powiedziała co czuje, co myśli.. Jedyne co mi powiedziała, to że nic nie czuje.. Ja, raz na kilka tygodni, mówię Jej, ze kocham.. nie częsciej, nie rzadziej, bo chcę żeby o tym wiedziała, ale nie chcę się narzucać.
NIe wiem, jak sprawić, aby zaczęła się na mnie otwierać.. Jak skłonić Ją do rozmowy.. Jak odbudować zaufanie..
Będę wdzięczny za rady i sugestie.
Pozdrawiam