Witam, jestem nowy na forum. Mam problem z ukochaną, mianowicie jesteśmy w wieku 21 oraz 20 lat, od 4 lat razem, nigdy nie było rozstań, powrotów, przerw. Nigdy nie odczułem ani na moment, że mam się odsunać, ani nie byłem odsuwany, nigdy partnerka nie wymyślała powodów dla których miałbym nie przychodzić (nie mieszkamy jeszcze razem). To jest tytuł wstępu.
Problem nie dotyczy mnie, ale partnerki, chciałbym byście Państwo pomogli mi zrozumieć. W wieku 12 lat ukochanej zmarła mama, trafiła do babci, z babcią nie ma za dobrego kontaktu, babcia jest mało uczuciowa, wyrozumiała dla Marty (moja partnerka). Marta nigdy nie czuła, że babcia ją kocha, odkąd jesteśmy razem, ciagle mówiła o mamie, o jej tęsknocie, jakiś czas temu poszła (moze rok temu) do psychologa nastepnie do psychiatry, dostała psychotropy, zdiagnozowano depresje, wsrod ludzi i otoczenia Marta jest usmiechnieta, ze mna równiez, ale było mnostwo momentow w których siedzielismy i pytałem co Ci jest, a Marta odpowiadała, że nie wie, że jest jej źle. (Najgorsze jest to, że staram się przedstawić państwu najdokładniej a czym dalej piszę tym gorzej mi to wychodzi) Starałem się pomóc, nie natrętnie, obecnością, Marta mowiła , ze gdyby nie ja dawno by sobie coś zrobiła, ach i zapomniałem dodać, ojciec zostawił ich dawno temu, więc nie ma z nim kontaktu. Ostatnio mieliśmy kłótnie, oczywiscie zdarzały sie one zawsze wszystko wracało do normy, Marta mnostwo razy mowila, ze kocha, ze wie jaki jestem, ze klotnie to normalka i tak dalej, oczywista oczywistosc. Wracajac, mieliśmy kłotnie, minęły 2 dni i powiedziała mi, że była u psychologa i psychiatry, doradzono jej, żeby musi pobyć sama, Marta powiedziała, że czuje w środku pustkę, i powiedziała, że mamy przerwę, najgorsze jest to, że nie powiedziała jasno, że przerwa i będzie dobrze i wrócimy. Nie chce byc egoistka, chce jej pomoc, rozumiem, że teraz mam nie dawać znaku życia mam ją zostawić w spokoju, ale prosze Państwa, co dalej? Jak mam pomóc ? Czy to będzie jeszcze możliwe? Czy problemy się nawarstwiły i przytłoczyły ją? Czy to chwilowe załamanie? Nie oczekuję cudów, ale naprawdę tracę grunt pod nogami, chociaż zdaję sobie sprawę, że to Marta tutaj potrzebuje pomocy, tylko jak mam to zrobić, nie chcę by to się skończyło tak po prostu, Marta nigdy nie dawała nawet mi w ułamku procenta, że jej przeszkadzam, że coś, mówiła od dłuższego czasu o wspólnym zamieszkaniu, skończeniu studiów... Mowiła, że musi pokochać siebie , musze daj jej czas. Oczywiście wiem, że państwo nie są jasnowidzami, ale chcialbym by ktokolwiek nakreślił mi co może się wydarzyć, czy jest nadzieja, na jej dojście do siebie i oczywiscie bysmy pozbierali sie wspolnie do kupy..
Dziękuję za ewentualne porady..
PS. Piszę roztrzęsiony i nie dodałem oczywistej kwestii, czyli mojej roli. Nie mam zdiagnozowanej choroby, bo nigdy tez nie odważyłem się pojść do psychologa, podejrzewam u siebie nerwicę natręctw i lęki, ciągłe myśli, których nie chcę, boję się iść do lekarza, po bilet, po bułki, zrobię to, ale z takich stresem, z pulsem 130, czasem i z niestrawnościami.. i ciągle myśli, których ja nie jestem autorem, to w skrócie, pytałem się Marty setki razy, czy wytrzymie ze mną, czy to, że 2 osoby mają problemy psychologiczne, nie stanowi problemu, bo szczerze mówiąc może mam problemy, ale to ,że Marta była obok dawało mi się, żebym wstał, Marta mówiła, że absolutnie nie, że po to się jest parą , poważną parą, by przejść wszystko razem, jeśli jej chęć przerwy to chwiloa niedyspozycja i nawał wszystkiego to naprawdę dziekowałbym wszystkiemu, ale mój największy strach polega na tym, by nie okazało się, że postanowi żyć samotnie, bo tak będzie jej lepiej, ale proszę, mi wytłumaczyć, jeśli nie ma się wokół siebie osób do pomocy, a Marta ma właśnei taką sytuację, to dlaczego odrzuca jedyną pomoc, którą mowiła, że kocha?