Supermocna, nie wiem, na jakim podłożu masz astmę, ale stres Ci na pewno na nią nie pomaga. Ja nie mam astmy, ale zdarzało mi się np. budzić w środku nocy z atakiem kaszlu i uczuciem skurczu dróg oddechowych. Jednorazowo, po czym kilka tygodni spokoju. Psychosomatyka? Na pewno dobrze by było, gdyby udało Ci się coś zrobić z tym napięciem, z którym żyjesz.
To, o czym pisze Sansevieria, mogę potwierdzić na podstawie własnych doświadczeń. Moja mama była taką osobą. Silną, apodyktyczną. Zawsze wiedziała, co kto powinien robić. Nikomu nie przychodziło do głowy, że jeśli ona leży w łóżku, to dlatego że ma jakiś problem. Zawsze wszystko wiedziała, wszystkim rządziła, więc widocznie teraz po prostu zarządziła, że sobie poleży... Trochę przejaskrawiam, ale po prostu ona stworzyła wokół siebie taką aurę, że nikomu nie przychodziło do głowy, że ona może być osobą słabą, potrzebującą czegokolwiek. Nie twierdzę również, że u Ciebie jest "aż tak", chciałam tylko pokazać pewien mechanizm.
Jeśli chodzi o Twojego męża -- podejrzewasz u niego ZA. Jeśli zdecydujesz, że masz rację (jak rozumiem, nie ma szans, żebyś swoje podejrzenie w jakikolwiek obiektywny sposób potwierdziła), naturalną konsekwencją byłoby chyba zrewidowanie swoich oczekiwań wobec niego. Nie mówię o taryfie ulgowej, chodzi mi o inne metody docierania do niego i osiągania tego, o co Ci chodzi. Skoro wiesz, że ZA ma problem z empatią, nie możesz na tym bazować. Wiesz natomiast, że ZA jest inteligentny, logiczny i praworządny. Jeśli raz sobie przyswoi jakąś zasadę, będzie jej przestrzegał, choćby wojna wybuchła. I na tym już możesz bazować.
ZA ma też znaczny przerost zdolności werbalnych nad niewerbalnymi. Więcej mówi, niż realnie potrafi zrobić, i to nie wynika ze złej woli. Trzeba to po prostu przyjąć. ZA to rodzaj autyzmu, dlatego pozwolę sobie przytoczyć jedną z zasłyszanych "definicji" autyzmu, która na mnie osobiście zrobiła duże wrażenie. Co jakiś czas ją sobie przypominam i wiele mi wyjaśnia. Mianowicie "istotą autyzmu jest brak intuicji co do tego, jak funkcjonuje świat". Podano przykład pieczątki -- pokazujesz dziecku pieczątkę i mówisz, że to jest pieczątka, ale ono nie wie, czy istotą pieczątki jest to, że jest plastikowa, czy to, że jest żółta, czy dźwięk, jaki wydaje przy odbijaniu, czy to, że zostawia ślad na papierze. Musisz powiedzieć dokładnie, żeby zrozumiało.
Inne spostrzeżenie -- terapeutki SI: że moja córka niejako obchodzi swoje problemy związane z reakcjami odruchowymi, posługując się intelektem. I to jej się często udaje, ale kosztuje ją więcej wysiłku niż przeciętną osobę. I gdyby mogła wykorzystać ten intelekt do tego, do czego ludzie na ogół go wykorzystują, mogłaby osiągać spore sukcesy. Ale ona MUSI go wykorzystywać do czynności, które nam wydają się mechaniczne. Bo dla niej one po prostu mechaniczne nie są, wymagają racjonalnego zaplanowania.
Łapię się też na tym, że np. u specjalisty opowiadam, z czym Młoda ma problem, na tej podstawie dostaję diagnozę. A potem przychodzę do domu i zachowuję się, jakby tego problemu nie miała. Irytuje mnie np. brak poczucia czasu. Za dwie minuty autobus do szkoły, o czym dziecko niby wie, ale zapinając powoli i z namaszczeniem buty, opowiada mi o różnych rzeczach, które akurat w tym momencie opowiedzenia nie wymagają. Jak zwracam uwagę, na czym teraz akurat powinna się skupić, robi minę, jakbym ją ciężko skrzywdziła.
Inna scena z życia Młodej: co rano to samo "nie chce mi się, nie lubię wstawać, nie lubię szkoły". Między jednym a drugim "niechceniem" słyszę, że rybki już nakarmione albo że dziś nie trzeba, tylko jutro (rybki się karmi co drugi dzień). I fascynuje mnie to, bo gdybym ja miała taki nastrój, że miałabym wszystko w d..., to nie wiem, czy cokolwiek by mnie skłoniło do nakarmienia rybek. A w jej przypadku karmienie rybek nie podlega dyskusji. I nawet poczucie czasu tu działa -- jeśli dziś jest środa, to następnym razem trzeba nakarmić rybki w piątek. A w innych sytuacjach dziecko np. pyta, którego września jest koniec roku szkolnego.
Po co o tym piszę? Żebyś mogła te sytuacje po prostu rozważyć i odnieść do siebie. Zobaczyć, że ewentualny ZA u Twojego męża to niekoniecznie dramat, ale po prostu inność. I szansa na coś nowego. Nie tylko wady, ale i zalety. Na pewno konieczność zmiany w Twoim sposobie myślenia, Twoim sposobie rozmawiania z nim. Może to przyniesie efekty, może nie. Zawsze masz wybór, możesz uznać, że to Cię przerasta, że nie chcesz. To Twoje święte prawo. Masz dość wyzwań związanych z synkiem i terapia męża Twoim obowiązkiem nie jest.
Gdybyś jednak chciała dać mu szansę, to proponuję wypróbować komunikację dosłowną do bólu. Żadnego dawania do zrozumienia, żadnego odwoływania się do uczuć, żadnych ogólników, żadnych przenośni, żadnych żartobliwych komentarzy, żadnych założeń co do jego poziomu wiedzy. Tylko konkret. Możesz spróbować mówić tak, jakbyś miała do czynienia z kosmitą, który nagle ma wcielić się w rolę Twojego męża. Wyjaśniasz, czego potrzebuje żona od męża. Czego potrzebuje dziecko od ojca. Czego więcej potrzebuje chore dziecko od ojca. Na czym polega choroba. W czym konkretnie on może być pomocy. Za jakie kwestie jest wyłącznie odpowiedzialny. Czego Tobie nie wolno, bo zagraża to Twojemu zdrowiu. Itd. Plusem dla Ciebie jest to, że jak raz dobrze wytłumaczysz i dotrze, to masz problem z głowy, nie musisz motywować, pilnować. Czy odnajdziesz się w sytuacji, że jednak to Ty musisz mówić co i jak, bo on się "nie domyśli" (chyba że gdzieś coś zasłyszy albo wyczyta i zechce bezkrytycznie realizować) -- to już nie wiem.