przez repley » 21 wrz 2016, o 22:59
Przeżywam to stadium delirium już ponad 6 lat. Taka różnica, że ona jest coraz gorsza i jak jesteśmy razem, to trudno z nią wytrzymać choćby dobę bez jej ataku. Mam dziś depresyjny dzień, jeden z tych, gdy nie musiałam nigdzie wyjść, więc przesiedziałam w domu, no i stały temat do myślenia, bo był wyjazd urlopowy ("bo ja tego potrzebowałam"). Wnioski? Nie powinnam z nią jechać. Już przed wyjazdem robiła mi jazdy, zamiast fajnie się przygotować, poszukać noclegów, to jak zwykle byle pretekst - zrobiłam nie tak i to, czego chciała i "ja wyjadę". Od jakiegoś czasu już jestem obojętna (czy raczej zrezygnowana, bo walczyłam długo o to coś, czego potrzebowałam i energia mi się wyczerpała) i reaguje; "to jedź". Wykończyła mnie przed wyjazdem, że po prostu zrezygnowałam, ale wykorzystała zwyczajnie moje odezwanie się do niej, pretensje z mojej strony,że po cholerę mi ten wyjazd proponowała, żeby rzucić: "to pakuj się, jedziemy". a co tam było to matko boska.
Ciągle podejmuję trud zrozumienia psychopatki (może tylko psychofaga?). Od początku wałkowałam temat z koleżankami mailowo, telefonicznie i jakoś nijak mi to nie pomogło odejść, uporać się. Balansowanie po linie i ciągłe upadki, potem ona się pojawia i deus ex machina, brnę w upiorny taniec. Ostatnio myślę sobie, że jest opętana, bo robi pranie mózgu, drze mordę (straszne decybele), te same teksty od lat, tak, aby grunt usunął się spod nóg, żebym nie miała żadnego oparcia, żadnego poczucia wartości i po tym: "to powieś się".
Kiedyś jechałayśmy do niej i coś ją napadło (nigdy nie pamiętam od czego się zaczyna, jakiś pretekst, coś z mojej strony nie po ichniemu) i nigdy nie zapomnę, że chciała nas zabić. Tak przynajmniej chciała mnie przestraszyć. Groźbami, że jej na życiu nie zależy. Nie wiem, czy jej uwierzyłam, ale pamiętam, że byłam przerażona, że takie coś powiedziała. To jest strasznie bolesne dla kogoś kto kocha. Chyba nie dałam się przestraszyć, coś tam powiedziałam, że jak jej nie zależy, to niech się zabije jak sama będzie jechać, a nie ze mną, ale swój cel osiągnęła - zraniła mnie. Taki kwiatuszek - kochasz, to jak kochasz, to sama obecność obok tej kochanej osoby powinna chyba być sensem zycia i życie powinno być cenne, choćby z tego powodu, a ona mi tak...
To było coś bardzo mocno przeżyte z tej racji i po tym powiedziałam, że więcej z nią nie jadę, ale oczywiście nieraz mnie wyciągnęła na wspólne przejazdy i było, że wjedzie w drzewo, ale że nie przestraszyła mnie, to udawała, że żartuje.
Po ostatniej jeździe z tego urlopu, to przychodzą myśli, po co ja się daję jej sprowokować? Za każdym razem jestem ta sama. Tak samo reaguje.Bronię się, zaprzeczam jej durnotom, które mi wciska, ona drze się coraz mocniej, walnęła mnie nawet w chora rękę po operacji i to przesądziło. Zamknęłam się i koniec kontaktu, czyli wyciągnęłam książkę i przez resztę drogi czytałam. Nie miałam ochoty na obiad, jak proponowała, mówiłam tylko, żeby się zatrzymała ze dwa razy. I tak już się odilozowałam, jak od obcej nienawistnej osoby. A o to jej chodzi przecież. Żeby nie było nic z tych rzeczy, które mi sa potrzebne, żebym czuła się dobrze, bezpiecznie, żebym się śmiała. To, co z nią można robić? Ano nic. Kompletnie nic, bo w ogóle się już nie kryje ze swoim chamstwem, wulgarnością, brakiem jakiegokolwiek poziomu. Bazuje na moim uczuciu, bo wie, że ono jest. Paradoksalnie, pomimo kompletnie braku jakichkolwiek warunków na uczucie, miłość, bliskość. Sama się łapie na tym, że choć wydaje się, że dałam sobie spokój, nie walczę już o nic, zajmuję się wszystkim innym, to to ze mnie wychodzi z podświadomości chyba. Musiałam sobie te uczucia wsadzić w kieszeń, ale uczucia jak uczucia wyłazą i tak.
No i wylazły, jak był pierwszy nocleg na tym wyjeździe, ona ścieliła i wybierała łóżka. Szlag mnie trafił, jak zobaczyłam, że wybrała duże łóżko małżeńskie dla siebie, a mnie pościeliła mniejsze obok. Bardzo śmieszne z mojej strony, Bo śpi osobno już od czasu mojej choroby (rzekomo żeby mi było wygodnie jak chorowałam) i tak już zostało. Teraz już tekst, że łóżko za wąskie na 2 osoby.No jednak te uczucia, te moje potrzeby wylazły i szlag mnie trafił. Wspólny wyjazd, szerokie łóżko i ona woli osobno. Odechciało mi się wszystkiego. Też teraz, jak się zastanawiam, nie wiem, czemu, bo i tak nie miałam złudzeń, że będzie z nią choć odrobinę romantycznie i że to żaden tam wspólny wyjazd, no jakoś tam, po ichniemu. Coś jak z byłą, ale jednak nie do końca.
No i co. Jakoś tam zostałyśmy jeszcze parę dni pomimo ostrej scysji (znowu mnie złapała za włosy - odsunąć się nie chciałam jak przechodziła, w każdym razie nie tak, aby nie było problemu i miałam dość, gotowa byłam wyjechać już, zaraz).Zdążyłam wejść na parę szczytów, jej się nie chciało męczyć. Te szczyty mi dawały jakiś oddech, schodziłam i se myślałam jedno - zamiast do niej, czekającej tam na mnie na dole, wolałabym zejść sobie do swojego auta i do kwatery bez niej.I co jeszcze? Ano, że jak nauczyłam się przez te lata jeździć sama rowerem, tak teraz oto nauczyłam się sama chodzić po górach. Nauczyłam się, czy ona mnie nauczyła?
Byłyśmy na urlopie 2 lata temu, też w nieciekawych warunkach, bo mnie wcześniej rzuciła, zastartowała do innej, nic jej nie wyszło i wróciła do mnie. Pojechałyśmy, bo ten wyjazd to było moje marzenie. No i chodzi o to, że ja jestem jak jestem, słowem za bystra to nie bardzo, zresztą ona tak miota, manipuluje, że trzeba się domyślać o co biega i co tam robi. No chodziło mi już tylko o ten wyjazd, ze jednak doszedł do skutku. Potem do mnie dotarło, co mi zrobiła i o zamierzała (z tym ostatnim to jednak nie do końca wiadomo). Ale jednak wtedy, a teraz to jest coraz gorsza. A ja coraz bardziej zmęczona jednak. Przecież gdybym wreszcie w odpowiedniej porze się rozstała, ucięła, to znalazłby się czas, siły na jakieś życie, a nie to umieranie przy niej. Ciągle mam wrażenie, że wyładowuje się na mnie za jakieś swoje frustracje. Zakompleksiona, atakuje mnie nawet za to, że wiem więcej i umiem więcej od niej, poucza w tym, na czym się kompletnie nie zna, słowem, nie idzie wytrzymać nawet dnia.
No i jakie jest wyjście z tego. Odcinanie się to coś o co jej chodzi. Tyle, że ja w tym czasie, jak teraz, że nie ma kontaktu, to jednak spokoju nie odnajduję, bo nachodzi mnie faza rozważania tego, co było.
A ofiarą to czuję się od dość dawna i pewnie dlatego trafiłam na to forum i naczytałam się mnóstwo. Aż boję się, co może się jeszcze stać, jeśli naprawdę się od niej nie odetnę. Przez te kilka lat ciągle coś robiłam, żeby być bliżej niej jednak. Kompletne uzależnienie i im dłużej o tym myslę, tym bardziej czuję się uwiązana. Różnica taka, że jednak chciałabym kochać, mieć kogoś, a ona (pierwszy chyba raz) powiedziała mi, że nie kocha.
I jak w tytule - rozstanie i boję się, co dalej...