Ja dziś miałam parszywy dzień... A był długi i po powrocie zamknęłam się w łazience rycząc chyba z godzinę... Dawno tak źle się nie czułam. Wydarzyła się dziś cła seria rzeczy, które przywróciły stare myśli ... efekt taki, że poczułam znów, że wzięłam się za coś co nie jest dla mnie, że w ogóle za dużo wzięłam sobie na głowę... a przecież to nie tak dużo wcale...
Schowałam się, zamknęłam, bo wszystko dziś celowało we mnie jakoś boleśnie a nie mogę tego robić. Jutro muszę wyjść i współpracować z ludźmi... wcale nie chcę.... chcę schować się w najciemniejszy kąt, gdzie nikt nie będzie nic ode mnie chciał.
I jakoś nie po drodze mi z ludźmi, tak w ogóle. Chciałabym z nimi być na tyle na ile ja będę się czuć na siłach, ale to jest nie możliwe.
Jeszcze nawet nie to jest w tym wszystkim jakimś wstrząsającym odkryciem, choć boli
.
Dziś nie powiedziałam nic Ł o swoim samopoczuciu pomimo, że pytał... powiedziałam, że jestem po prostu zmęczona... zrobiłam to świadomie, nie chciałam mu mówić, nie chciałam go wtajemniczać... a kiedyś on był osobą, której bym wszystko powiedziała, bo mu ufałam i wiedziałam, że mogę zawsze liczyć na zrozumienie, ale ostatnio... jakoś od dłuższego czasu walczymy ze sobą tak między wierszami gdzieś. O zdanie, o decyzje... Mam wrażenie, że już nie ma zrozumienia i kompromisu... nie tyle, że ja nie chcę, nie proponuję... dobrze mi było z kompromisami. Jemu chyba nie zależy... często mu się nie chce, często nie wykazuje inicjatywy w tym kierunku... już nie wykazuje, bynajmniej ja tego nie czuję. Chodzi na terapię... to trzyma mnie w nadziei i jednocześnie w jakimś zawieszeniu.
W tej całej sytuacji najgorsze było to, że zrobiłam wobec niego to, co wobec rodziców, bo nie chciałam go koło siebie, bo mam także przy nim ostatnio wrażenie, że mi nie wolno, że mi przejdzie...
Czasem na jakiś mój wybór zrobi ironiczna minę... to jest przykre...
Z drugiej strony dzielimy się oboiwiązkami w domu, ale też bywa, że jak coś ma zrobić, to się obraża, albo jak się na coś umówimy, to mi się pyta czy musimy dziś, bo mu się nie chce... pomimo, że jakaś tam sprawa jest pilna dosyć... ja chcę wszystko załatwić w terminie, albo z kimś jesteśmy umówieni i czuje się jakbym go do czegoś zmuszała pomimo, że razem na samym początku tą decyzje podejmowaliśmy... zdarzają się takie sytuacje... taka nie przewidywalność jego i nagle zły nastrój niby z mojego powodu oddziałuje na mnie źle, odbiera mi motywację...
Wiem, że teraz to wygląda, że tylko na niego narzekam... ale to są rzeczy, które się pojawiają, które są... i nie wiem czy jego terapia to zmieni czy on taki jest... nic nie wiem....
Wiem, że znów jestem całkiem sama na swojej wyspie... no ... chyba, że z kotami. Tak całkiem serio nikogo poza nimi tam nie chcę