Pewnie tak, tylko trochę tak jest z powodu takiego, że Ł nie zawsze w momencie kiedy ja się postawię stanie za mną. Nie raz powie ,,daj spokój" i takim sposobem wychodzę na idiotkę.
Bywa, ze stanie za mną ale tylko wtedy, kiedy nie trzeba jednoznacznie, wprost powiedzieć rodzicom ,,dość".
Ja jestem w stanie, on nie. I bywa tak, że ich broni albo sie na mnie obrazi, że niby przesadziłam pomimo, że nie kłocę się z nimi.
Raz było nawet tak, ze jak ja powiedziałam im, że na razie nie zamierzam ich o niczym informować, to on zaczął tłumaczyć się za mnie
Urwałam to jak najzręczniej mogłam, bo zwyczajnie nie życzę sobie, zeby on się za mnie wypowiadał w moich sprawach zawodowych. Myśle, ze z poczucie konieczności tłumaczenia im się i przymusu jakiegoś, nawet nie pomyślał o tym, że ja mogę nie chcieć tak po prostu.
A ja nie chcę tak całkiem powiedzieć czegoś co by może i zadziałało i ich zdystansowało ale też by spowodowało może obrazę czy kłótnię. Tak jak mi to wisi, tak wiem, ze on nie jest na to gotów i moze mieć do mnie pretensje a ja już nie chce kolejnego ciężaru na swoich plecach
. Poczucia, że nawet on jest po stronie tych, w danym momencie, co się w kółko czepiają.
Dopóki to się u niego nie zmieni ja aż tak daleko się nie wsunę. Na tyle, na ile mogę odsuwam ich od siebie, choć jak widać nie zawsze mi się to udaje.
Tak ostatecznie, to są to jego rodzice i do niego należy ostateczne postawienie sprawy jasno. Jak on nie zrozumie, to mogą później gadać jeszcze więcej an mnie jak sie postawię... a tu chodzi o to, żeby oni nie mieli opcji ingerowania a dopóki mają władzę nad nim, to mają taką możliwość, bo dobrze znają jego słabe punkty - w końcu sami latami nad nimi pracowali.
Nie powiem, ze nie jest mi przykro, że pozwala im mnie krytykować i obrażać
Chciałabym, żeby jednak stanął za mną w sytuacji, gdy oni przesadzają.
Co gorsza, mój brat dziś podsłuchiwał moją rozmowę telefoniczną z pracodawcą
.
Mam wrażenie, ze wszyscy czekają aż sie ogarniemy i wyniesiemy i nasłuchują na jakiej drodze jesteśmy
. Żeby było lepiej moja mama się do mnie nie odzywa (nie mam pojęcia czemu, nic się nie wydarzyło) ale za to cały dzień braciszek z nią siedzi, więc moze taki efekt
Dość mam... wszystko zdaje się sypać. Do tego zaczynam dostrzegać, ze odkąd ja odpuściłam pilnowanie wszystkiego i branie na siebie, to Ł niewiele z siebie daje. Nie pilnuje swoich spraw nawet - dziś by nie zadzowonił na terapię (o tym postanowiłam mu jednak przypomnieć), że musi przełozyć spotkanie. Ma zrobić badania przed pójściem do szpitala i juz powinien a kompletnie o tym nie myśli. MIał szukać pracy innej i nie szuka...
Nie wspomnę o tym, że odkąd przestałam robić starać się o sam związek, to okazało się, że on nie robił zbyt wiele... czuje się jak stara żona, zobojętniałam mu mam wrażenie i nawet nie wiem kiedy
.
Czuję, że zostałam ze wszystkim sama a jego zachowanie popycha mnie do tego, zeby zastanawiać się co ja zrobię kiedy nam się nie uda? Boję sie przeraźliwie, bo zostać tu z ''rodziną" nie mogę, nie zrobię sobie tego i nie wytrzymam tego:( a skoro we dwoje nie dalismy rady wynająć, to jak mam tego dokonać sama?
Uświadomiłam sobie też, że nei mam nikogo, na kim mogłabym polegać, nikogo przez kogo mogłabym poszukać rozwiązania, wspólokatorki na przykład... i sobie uświadomiłam, ze jestem sama, tak w gruncie rzeczy i czuję się fatalnie