Księżycowa, tak się zastanawiam, czy Ty nie za dużo naraz chcesz zdziałać. Rozumiem, że wszystkie te sprawy w Twoim życiu, o których piszesz, są bardzo ważne: praca, matura, dokształcanie się, wyprowadzka, wyższe zarobki, terapia, relacja z Ł., plany na przyszłość, zwierzęta. Ale jest tego tak dużo, że trochę się w głowie kręci. Myślę, że nawet osoba znacznie bardziej doświadczona życiowo mogłaby mieć problem z tym, żeby to wszystko pogodzić. Masz w dodatku coś takiego w swojej naturze, że próbujesz każdą rzecz obejrzeć ze wszystkich stron, przewidzieć krótko- i długoterminowe konsekwencje wszystkiego. Widzisz w tym dojrzałość i odpowiedzialność, ale też chyba trochę jest tak, że to Cię zjada.
Może warto trochę odpuścić? Nie chodzi mi oczywiście o to, żeby żyć sobie na luzie z dnia na dzień, ale jakieś priorytety może ustalić? Zastanowić się, czy Ty rzeczywiście powinnaś się zajmować wszystkim? Bo nie da się po prostu wszystkiego kontrolować.
Piszesz, że nie chciałabyś sama podejmować wszystkich decyzji i brać większości rzeczy w swoje ręce. Moja pierwsza spontaniczna myśl była "to nie podejmuj i nie bierz". Wiem, że to nie takie proste, bo wydaje Ci się, że jeśli sama czegoś nie dopilnujesz, to nie będzie to zrobione, a na Twoje życie sprawa również ma wpływ. Ale jednak widzę rzeczy, których robić nie musisz. Np. dla Ł. być może zrobiłaś już dość? Znalazłaś mu terapię, jesteś przy nim, wspierasz go. Czy musisz kierować jego życiem zawodowym, nie jestem pewna. To, co możesz i powinnaś, to mieć oczekiwania wobec niego, choćby materialne. Od spełnienia tych oczekiwań możesz np. uzależnić to, czy stworzycie razem w przyszłości rodzinę, czy nie. Jasne, że jeśli facet chce wykonywać tylko proste prace za marne pieniądze, to trudno Ci na tym coś budować. Ale Twoją rolę widziałabym raczej tak, że mówisz o swoich oczekiwaniach wobec niego, a on je spełnia (za szczegóły odpowiada już sam) albo nie (jeśli nie, to Twoja decyzja, co z tym zrobić). Natomiast wzięcie na siebie odpowiedzialności za stymulowanie go i motywowanie, żeby coś ze sobą zrobił, nie wydaje mi się dobre. On ma być Twoim partnerem życiowym, głową rodziny, więc nie pielęgnuj w nim dziecka.
Nie bardzo mi się układa w całość Wasze inwestowanie w wykształcenie Ł., wydawanie na to sporej kasy, podczas gdy on chce się spełniać w pracy w magazynie. Nie oceniam pracy w magazynie, tylko pytanie o sens wydatków na jego dokształcanie kosztem tego, że Ty musisz nadal mieszkać w toksycznym domu? Może byłoby łatwiej, gdyby on się jakoś określił, co właściwie chce robić? I zależnie od tego dokształcałby się lub nie?
Bycie zawodowym wojskowym może np. wynikać z jakiejś potrzeby emocjonalnej bardziej niż z zainteresowań. Może np. (upraszczam) nasłuchał się kiedyś, że wojsko zrobiłoby z niego prawdziwego faceta, i podświadomie w ten sposób kombinuje -- a na poziomie realnym wojsko go w ogóle nie kręci, dlatego nic w tym kierunku nie robi. Ciekawi mnie też, co Ty sądzisz o życiu z zawodowym wojskowym, odpowiadałoby Ci to?
I jeszcze jedno: większość ludzi nie potrafi osiągnąć takiego poziomu materialnego, żeby mieć i na bezproblemową spłatę kredytu hipotecznego, i na rozrywki. Jeśli człowiek chce budować coś trwałego, to z wielu przyjemności rezygnuje. A jeśli chce najpierw nacieszyć się młodością, to marzenia o mieszkaniu na kredyt trzeba nieco odwlec w czasie. Czy nie jest trochę tak, że chciałabyś mieć jednocześnie i jedno, i drugie?
Napiszę coś, co może zaboli, ale wydaje mi się ważne. Może doświadczenia z dzieciństwa i młodości tak Cię ukształtowały, że czujesz, że nie możesz pozwolić sobie na porażkę w żadnej dziedzinie? Bo gdyby coś nie wyszło, to zamiast przytulenia i pomocy mogłaby Cię spotkać kolejna krytyka? Gdyby tak było, doskonale to rozumiem, ale gwarancji na powodzenie wszystkiego po prostu nie da się zdobyć. Więc życzyłabym Ci raczej, żeby zawsze miał Cię kto przytulić