No cóż, przyszedł czas na mnie. Nie wiem właściwie co napisać. Doszłam już chyba do miejsca, w którym wszystko straciło sens. Tak długo walczysz, że staje się to bezsensowne i nawet problemy, które wywołują ten cały bunt głupiego serca, wydają się złudzeniem. Pojawia się ochota żeby udać, że tego nie ma i nie było. Tylko dziecko śpiące w drugim pokoju nie pozwala by wstać i pójść gdzie oczy poniosą, byle dalej.
Historia długa i zagmatwana jak wszystkie tutaj.
Mam 33 lata (może już 34). Jestem niemal 7 lat po ślubie. Nie wiem jak ten czas zleciał. Mam 3-letniego synka. I jestem DDP (chodzi o przemoc psychiczną ze strony narcystycznej matki).
Od 7 lat jestem słomianą wdową. Mąż zaczął jeździć za granicę już w czasie narzeczeństwa. Miało być tak pięknie. Miał pojeździć tylko pół roku, potem rok, góra 3 lata... no i wyszło jak zwykle. Cały czas żyłam nadzieją i obietnicami, że stworzymy wspólny dom. Chciałam przenieść się do męża, ale on nie chciał mieszkać w tamtym kraju. Starałam się więc jak najwięcej oszczędzać żeby stworzyć ten dom tutaj, żeby nie musiał już wyjeżdżać. Urodziło się nam dziecko. Mąż podobno je chciał, choć szybko przyszło mi w to zwątpić. Myślałam, że chociaż zmieni firmę żeby jeździć 4/2 (4 tyg w pracy, 2 tyg w domu). Firmę zmienił, ale kontrakty ma coraz dłuższe. Wraca na tydzień, góra dwa, po 6-8 tygodniach. W domu bywa w roku może 3 miesiące.
Mieliśmy okazję kupić mieszkanie za śmieszne 30tys. Było w stanie surowym i w domu, w którym mieszkają moi rodzice, ale nie sądziliśmy wtedy, że mąż będzie jeździł tak długo, a kredytu się baliśmy. Cały czas oszczędzałam, spłacałam i wykańczałam to mieszkanie żeby mąż widział, że ta rozłąka ma sens, że ja też się staram i buduję dom, do którego chętnie będzie wracał. Mężowi to jednak humoru nie poprawiało. Mówił, że jest zmęczony tymi wyjazdami, ale na moje propozycje robienia kursów, szukania pracy w Polsce, zawsze znajdował jakieś przeszkody. Kiedy urodził się nasz synek, mąż wyjechał w dzień po porodzie, bo "przecież miał już zabookowane bilety". Rodzina miała mi pomóc, ale nie pomogła. Było masakrycznie ciężko. Synek, jak się później okazało, miał autyzm. Odkąd skończył trzy tygodnie potwornie wrzeszczał całymi dniami i nocami. Bardzo mało spał. Jak już udało się, że zasnął, to budził się z wrzaskiem co godzinę. Nic nie było w stanie go uspokoić. Mąż wracał do domu i chciał mieć urlop oraz pachnącą i chętną żonkę. Z uporem maniaka twierdził, że wcale tak nie jest i że on rozumie. Tylko w niczym nie pomagał. Pierwszy raz spakowałam się żeby zaczął robić cokolwiek przy dziecku. Poskutkowało. Zaczął zmieniać pieluchy i kąpać. Niestety zawsze był warunek, że ja w tym czasie nie wypoczywałam. Drugi raz spakowałam się po tym jak się na mnie obraził i przez dwa dni nie robił żywcem nic. Dziecko wrzeszczało, nawet nie podszedł. Zostawienie go z Małym poskutkowało, ale dopiero następnego dnia. Znów była rozmowa, znów obietnice. Dużo tego było...Zajęta byłam walką o dziecko, była diagnoza autyzmu, sama musiałam prowadzić terapię (mąż nie zgadzał się na wynajem w mieście, a ja wierzyłam, że jak jeszcze trochę się poświęcę, szybciej zamieszkamy razem). Oszczędzałam na szczytny cel. A to, że mąż chciał mieć laptopa, coś jemu też się należy. W końcu jak mielibyśmy się kontaktować. Jedne rzeczy tłumaczyłam, z innymi nie miałam czasu walczyć. A sporo się zbierało - płacenie czynszu u matki kiedy mnie nie wolno wynająć z oszczędności, chęć wydania wszystkich pieniędzy na implanty zebów kiedy dziecko nie ma profesjonalnej terapii, wydanie na bilet 700zł kiedy mogło się 100zł, oddanie komputera do naprawy i utracenie możliwości zamiany na nowy, bo nie chciało się poszukać karty gwarancyjnej, aż w końcu puszczenie w eter 15tys opiekuńczego na dziecko z powodu bagatela dwuletniej zwłoki w złożeniu wniosku.
Dziś mam męża, który boi się wrócić, bo przyzwyczaił się do kawalerskiego życia i kasy. Naszym dzieckiem i wszystkimi sprawami zajmuję się ja. Kiedyś z powodu jego nieobecności, a teraz dlatego, że nie kiwnie palcem. Staram się nie załatwiać nic za niego, jednak bywają rzeczy, od których zależy byt mój i synka, więc nie mogę odpuścić. Nasze rozmowy na skypie to teraz milczenie. Kiedyś jeszcze się produkowałam ze swoimi monologami, opowiadałam co u nas choć nie pytał. Teraz już nawet ja się nie rozwijam. Najbardziej żal mi synka.
Chcialam schować dumę do kieszeni, przeboleć fakt, że żeby mieć rodzinę, sama muszę ją zbudować. Miałam szalony plan znalezienia wynajmu u męża za granicą i przeniesienia nas tam samodzielnie. Było to wbrew mojemu sumieniu, bo w końcu nie tylko ja powinnam tu być za wszystko odpowiedzialna i nie tylko ja mam poświęcić wszystko, ale chciałam zaryzykować żeby wreszcie wiedzieć, wóz albo przewóz. Chcesz z nami być to weź nas do siebie, nie chcesz to powiedz. Och ile było zachwytu, że jako jedyna żona chcę się przenieść tam. Ile było radości i obietnic, na których znów wszystko się skończyło. Ze wszystkiego robił problem. Ja na wszystkie miałam rozwiązanie. Jak zwykle byłam elastyczna i gotowa do poświęceń. Jednak to nie wystarczyło. Powiedział mi żebym poszukała sobie wynajmu w Polsce w mieście, a on będzie dalej jeździć, bo przecież trzeba na to zarobić. Łał, co za łaska! Po 7 latach obietnic, układaj sobie życie sama.
Długo by jeszcze pisać. Ja nie mam już sił. Tyle przez ten czas przeszłam, dokonałam rzeczy niemożliwych, żeby na mecie zostać sama z garbem jak stąd do końca świata.
Błagam Was, dobrzy doświadczeni ludzie, pomóżcie mi przez to przejść. Pomóżcie mi się z tego wygrzebać i pozbyć się wyrzutów sumienia o to wszystko. Dajcie mi kopa żebym zadzwoniła jutro do psychologa i zaczęła dbać o siebie i swój rozwój. Jestem DDP. Nie umiem odpoczywać ani dbać o siebie. Kiedy mam iść do lekarza lub na terapię, zawsze znajdę coś ważniejszego. Zawsze wymagam od siebie wiecej i więcej. Proszę pomóżcie, bo przestałam już w czymkolwiek widzieć sens.