Niby razem, a osobno

Problemy z partnerami.

Niby razem, a osobno

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 00:43

No cóż, przyszedł czas na mnie. Nie wiem właściwie co napisać. Doszłam już chyba do miejsca, w którym wszystko straciło sens. Tak długo walczysz, że staje się to bezsensowne i nawet problemy, które wywołują ten cały bunt głupiego serca, wydają się złudzeniem. Pojawia się ochota żeby udać, że tego nie ma i nie było. Tylko dziecko śpiące w drugim pokoju nie pozwala by wstać i pójść gdzie oczy poniosą, byle dalej.

Historia długa i zagmatwana jak wszystkie tutaj.

Mam 33 lata (może już 34). Jestem niemal 7 lat po ślubie. Nie wiem jak ten czas zleciał. Mam 3-letniego synka. I jestem DDP (chodzi o przemoc psychiczną ze strony narcystycznej matki).

Od 7 lat jestem słomianą wdową. Mąż zaczął jeździć za granicę już w czasie narzeczeństwa. Miało być tak pięknie. Miał pojeździć tylko pół roku, potem rok, góra 3 lata... no i wyszło jak zwykle. Cały czas żyłam nadzieją i obietnicami, że stworzymy wspólny dom. Chciałam przenieść się do męża, ale on nie chciał mieszkać w tamtym kraju. Starałam się więc jak najwięcej oszczędzać żeby stworzyć ten dom tutaj, żeby nie musiał już wyjeżdżać. Urodziło się nam dziecko. Mąż podobno je chciał, choć szybko przyszło mi w to zwątpić. Myślałam, że chociaż zmieni firmę żeby jeździć 4/2 (4 tyg w pracy, 2 tyg w domu). Firmę zmienił, ale kontrakty ma coraz dłuższe. Wraca na tydzień, góra dwa, po 6-8 tygodniach. W domu bywa w roku może 3 miesiące.
Mieliśmy okazję kupić mieszkanie za śmieszne 30tys. Było w stanie surowym i w domu, w którym mieszkają moi rodzice, ale nie sądziliśmy wtedy, że mąż będzie jeździł tak długo, a kredytu się baliśmy. Cały czas oszczędzałam, spłacałam i wykańczałam to mieszkanie żeby mąż widział, że ta rozłąka ma sens, że ja też się staram i buduję dom, do którego chętnie będzie wracał. Mężowi to jednak humoru nie poprawiało. Mówił, że jest zmęczony tymi wyjazdami, ale na moje propozycje robienia kursów, szukania pracy w Polsce, zawsze znajdował jakieś przeszkody. Kiedy urodził się nasz synek, mąż wyjechał w dzień po porodzie, bo "przecież miał już zabookowane bilety". Rodzina miała mi pomóc, ale nie pomogła. Było masakrycznie ciężko. Synek, jak się później okazało, miał autyzm. Odkąd skończył trzy tygodnie potwornie wrzeszczał całymi dniami i nocami. Bardzo mało spał. Jak już udało się, że zasnął, to budził się z wrzaskiem co godzinę. Nic nie było w stanie go uspokoić. Mąż wracał do domu i chciał mieć urlop oraz pachnącą i chętną żonkę. Z uporem maniaka twierdził, że wcale tak nie jest i że on rozumie. Tylko w niczym nie pomagał. Pierwszy raz spakowałam się żeby zaczął robić cokolwiek przy dziecku. Poskutkowało. Zaczął zmieniać pieluchy i kąpać. Niestety zawsze był warunek, że ja w tym czasie nie wypoczywałam. Drugi raz spakowałam się po tym jak się na mnie obraził i przez dwa dni nie robił żywcem nic. Dziecko wrzeszczało, nawet nie podszedł. Zostawienie go z Małym poskutkowało, ale dopiero następnego dnia. Znów była rozmowa, znów obietnice. Dużo tego było...Zajęta byłam walką o dziecko, była diagnoza autyzmu, sama musiałam prowadzić terapię (mąż nie zgadzał się na wynajem w mieście, a ja wierzyłam, że jak jeszcze trochę się poświęcę, szybciej zamieszkamy razem). Oszczędzałam na szczytny cel. A to, że mąż chciał mieć laptopa, coś jemu też się należy. W końcu jak mielibyśmy się kontaktować. Jedne rzeczy tłumaczyłam, z innymi nie miałam czasu walczyć. A sporo się zbierało - płacenie czynszu u matki kiedy mnie nie wolno wynająć z oszczędności, chęć wydania wszystkich pieniędzy na implanty zebów kiedy dziecko nie ma profesjonalnej terapii, wydanie na bilet 700zł kiedy mogło się 100zł, oddanie komputera do naprawy i utracenie możliwości zamiany na nowy, bo nie chciało się poszukać karty gwarancyjnej, aż w końcu puszczenie w eter 15tys opiekuńczego na dziecko z powodu bagatela dwuletniej zwłoki w złożeniu wniosku.
Dziś mam męża, który boi się wrócić, bo przyzwyczaił się do kawalerskiego życia i kasy. Naszym dzieckiem i wszystkimi sprawami zajmuję się ja. Kiedyś z powodu jego nieobecności, a teraz dlatego, że nie kiwnie palcem. Staram się nie załatwiać nic za niego, jednak bywają rzeczy, od których zależy byt mój i synka, więc nie mogę odpuścić. Nasze rozmowy na skypie to teraz milczenie. Kiedyś jeszcze się produkowałam ze swoimi monologami, opowiadałam co u nas choć nie pytał. Teraz już nawet ja się nie rozwijam. Najbardziej żal mi synka.
Chcialam schować dumę do kieszeni, przeboleć fakt, że żeby mieć rodzinę, sama muszę ją zbudować. Miałam szalony plan znalezienia wynajmu u męża za granicą i przeniesienia nas tam samodzielnie. Było to wbrew mojemu sumieniu, bo w końcu nie tylko ja powinnam tu być za wszystko odpowiedzialna i nie tylko ja mam poświęcić wszystko, ale chciałam zaryzykować żeby wreszcie wiedzieć, wóz albo przewóz. Chcesz z nami być to weź nas do siebie, nie chcesz to powiedz. Och ile było zachwytu, że jako jedyna żona chcę się przenieść tam. Ile było radości i obietnic, na których znów wszystko się skończyło. Ze wszystkiego robił problem. Ja na wszystkie miałam rozwiązanie. Jak zwykle byłam elastyczna i gotowa do poświęceń. Jednak to nie wystarczyło. Powiedział mi żebym poszukała sobie wynajmu w Polsce w mieście, a on będzie dalej jeździć, bo przecież trzeba na to zarobić. Łał, co za łaska! Po 7 latach obietnic, układaj sobie życie sama.

Długo by jeszcze pisać. Ja nie mam już sił. Tyle przez ten czas przeszłam, dokonałam rzeczy niemożliwych, żeby na mecie zostać sama z garbem jak stąd do końca świata.
Błagam Was, dobrzy doświadczeni ludzie, pomóżcie mi przez to przejść. Pomóżcie mi się z tego wygrzebać i pozbyć się wyrzutów sumienia o to wszystko. Dajcie mi kopa żebym zadzwoniła jutro do psychologa i zaczęła dbać o siebie i swój rozwój. Jestem DDP. Nie umiem odpoczywać ani dbać o siebie. Kiedy mam iść do lekarza lub na terapię, zawsze znajdę coś ważniejszego. Zawsze wymagam od siebie wiecej i więcej. Proszę pomóżcie, bo przestałam już w czymkolwiek widzieć sens.
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez KATKA » 13 cze 2013, o 01:05

kopa nie dam....przytulę :cmok:
jestem mega dzielna...i zaradna...i dojrzała...i odpowiedzialna...i mozna by wymieniac...
ale moze byłaś zbyt cierpliwa... :bezradny:
terapia to dobry pomysł...musisz zacząc mysleć o sobie...
skoro Twoj "maż nie mąż" nie potrafi od Was zadbać...
przykra ta cała sytuacja...pytanie czy chcesz z nim byc...nadal na takich warunkach...bo on faktycznie mógł się do takiego stanu przyzwyczaić...
KATKA
 
Posty: 3593
Dołączył(a): 23 maja 2007, o 20:00
Lokalizacja: Poznań

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 01:39

Dziekuję Ci KATKA. Właśnie problem w tym, że ja nie wiem. Mąż mówi, że nas kocha i że robi to dla nas. Tylko ja się coraz częściej zastanawiam co takiego On dla nas robi. I czy to warte jest tylu poświęceń.
A zaraz potem myślę, że może to we mnie jest problem, że kochając nie powinnam uważać tego za poświęcenie i starać się jeszcze bardziej. Bo może któregoś dnia... Tylko, że ten dom, nie byłby już tamtym wymarzonym po tych wszystkich przejściach :(
Gdyby przyznał, że już mu na nas nie zależy, wtedy odpuściłabym z czystym sumieniem, że dałam z siebie wszystko. Pozwoliłabym sobie być na niego zła.
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez zajac » 13 cze 2013, o 07:13

Supermocna, a masz w ogóle jakieś wsparcie, ktoś Ci pomaga?
Ja też myślę, że Twoje pójście na terapię to dobry pomysł (chociaż własną też ciągle odkładam na później). Jeśli już ktoś u Ciebie stwierdził DDP, to pewnie szlaki masz przetarte? Choroba Twojego synka to już wystarczające obciążenie i choćby z tego powodu warto pomyśleć o czymś, co by Cię wzmocniło.
Sytuacji z mężem współczuję, nie wygląda to faktycznie dobrze :( Na pewno nie jest tak, że to Ty powinnaś nadal się poświęcać i dostosowywać do jakiejś jego wizji działania dla dobra rodziny. Prawdopodobnie jest mu tak rzeczywiście wygodnie. Możliwe, że ciężko pracuje, ale po pracy nie ma już innych obowiązków, nie boryka się z tym co Ty. Musi być dla Ciebie bardzo przykre, że zwykłe bycie z Tobą na co dzień nie jest dla niego motywujące do tego, żeby coś zmienić w swoim życiu :( I że nie rozumie, że dziecko go potrzebuje :(
Pewnie za jakiś czas Ci się wyklaruje, co chcesz zrobić ze swoim małżeństwem. Ale na pewno nie Ty masz się dalej naginać i bardziej doceniać rzekome poświęcenie swojego męża.
Dzielna jesteś :) i trzymam kciuki, żeby udało Ci się poprawić swoją sytuację :pocieszacz:
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez lili » 13 cze 2013, o 08:57

supermocna,

zdecydowałam sie napisać, bo to co opisujesz jest mi bliskie, ponieważ jestem dzieckiem takiej pary żyjącej 25 lat na odległość. Chciałam Cię uspokoić, Twój synek nie cierpi z powodu braku Taty, ponieważ zapewne nawet go nie pamięta, nie zdążył się z nim związać, toteż nie tęskni. Żadna to oczywiście pociecha. Być może kiedyś mu to wytknie i wtedy Twój mąż będzie żałował, może nie...
Mój Ojciec wyjechał w stanie wojennym na rok-dwa, żeby zarobic na lepszą przyszłość dla Mamy I dla mnie. Został 25 lat I tak żyliśmy- Mama i ja i on, "wujek z Ameryki" przyjeżdżający raz na miesiąc, dwa, potem częściej.
Wiele razy pytałam Mamę, jak sobie z tym dała radę a Ojcu to sto razy powtarzałam, że ja bym się z nim na jej miejscu 10 razy rozwiodła i że powinien ją doceniać. Dokładnie tak to u nas wyglądało, jak Ty opisujesz. Jak Ojciec wracał, czekał na niego obiad na stole, wielkie poruszenie, dom wysprzątany, Mama podekscytowana, że przez chwilę będzie miała męża. Mną Tato się nie zajmował nawet wtedy-nawet będąc w domu myślami był "tam". Nie miał pojęcia, co lubię, czego nie, z jakich przedmiotów w szkole jestem dobra a z jakimi sobie nie radzę, jak ma na imię moja koleżanka albo ulubiona nauczycielka. Jak szłam na maturę, to razem z Mamą się stresowałam i razem z Mamą opłakiwałam moją pierwszą pałę w drugiej klasie :) Nigdy nie zapytałam Taty, czy żałuje swojego wyboru czy nie, czy nie żałuje, że ominęło go wiele rzeczy, nie tylko związanych ze mną ale np. też śmierć Jego Mamy, przy której bezpośrednio wtedy nie był. Nie sądzę, żeby mi szczerze odpowiedział, nie sądzę, żeby się przyznał do winy że czegoś żałuje a już na pewno żeby posypywał głowę popiołem przy gówniarze, chocby była to jego córka. A wracając do Mamy- Mama odnalazła swój świat w modlitwie, strasznie się zrobiła religijna i to jej chyba pomagało przetrwać. Poza tym mówiła, że nigdy by nie odeszła z przekonań religijnych i dlatego, że dla niej rodzina jest najważniejsza, no i zawsze też dodawała, że dostała w zamian za męża fantastyczną teściową, której nie chciała sprawiać przykrości jakimś tam rozwodem. Tato zawsze mówił, że takie wtedy były czasy, że musiał podjąć taka decyzję... wtedy może musiał, ale myślę, że mógł też wrócić po np 10 latach i troche więcej z Mamą pobyć. To czego nie mogę mu odmówić to to, że faktycznie nigdy niczego nam nie brakowało, w sensie finansowym.
Nie piszę po to, żeby Ci cokolwiek radzić, bo ja byłam tylko obserwatorem takiego procesu a nie decydentem. Może po prostu moje doświadczenie pozwoli Ci spojrzeć z jeszcze jednej strony na Twoją sytuację. Jesteś bardzo dzielna supermocna!
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 11:48

Chodziłam, a raczej bywałam, na terapii od 2 lat. Stąd moja wiedza o wplywie DDP na moje życie. Niestety, a może stety (bo już dawno bym męża rzuciła), moja terapeutka mnie nie motywuje, nie naciska choć mnie przydałby się ktoś taki. Bywam więc nadal, ale bez większych efektów. Może byłby lepszy wynik, gdybym chodziła częściej, ale nie mam żadnej pomocy i nie mam z kim zostawić synka. Wcześniej wcale nie miałam takiej możliwości z powodu jego zachowań, z którymi nikt sobie nie radził. Nie powiem, była jedna bardzo chętna osoba - moja matka, która tylko szuka okazji żeby go skrzywdzić swoimi chorymi metodami. Według niej mój synek to pomiot szatana, którego tylko biciem można czegoś nauczyć. A on niestety, dałby się zabić. Ojciec czasem się wychyli żeby wziąć dziecko na spacer, ale rzadko, bo zaraz słychać jak matka wylewa swoją zazdrość o czas niewolnika i dobitnie dopytuje czy wypełnił swoje obowiązki wobec niej, że tak niefrasobliwie ofiarowuje się innym. Zaplanować zostawienia synka z ojcem na dłużej niż godzinę nie mogę, bo wtedy wkracza do akcji ona. Nie chcę dawać jej pola do popisu. Kiedyś naiwnie próbowałam udawać, że mam matkę, a on babcię. Raz nie dała mu jeść i wrzeszczał pół godziny, drugi raz mu wlała jak miał pół roku (rzekomo go ratowała, bo się zapowietrzył - nigdy mu się to nie zdarzało), jak miał 9 miesięcy podtapiała go sokiem pojąc z butelki bez smoczka, bo według niej powinien już umieć pić. Przykładów było trochę. Raz wyrzuciła go z domu, innym cud go uchronił od pobicia. Tak więc synek nie zostaje z moimi rodzicami. Jak muszę gdzieś jechać to zawożę go do mojej siostry, a jak jestem chora to prochy, prochy, prochy. Kiedy jest już bardzo źle, błagam moje siostry o pomoc. Jest z tym nie lada problem, bo one też są DDP, tylko nie tak świadome jak ja. Jedna stosuje uniki i przyjedzie do "domu matki" jak będę stała nad grobem, druga przyjedzie, ale więcej czasu spędzi na dole odrabiając pańszczyznę z głupiego poczucia winy. Jednym słowem, nie jest łatwo. Opiekunkę miałam i bardzo mi to pomogło odżyć, ale tylko 3h, po których wracał przemęczony i działy się dantejskie sceny. Przestałam go tam posyłać choć wierzę, że krzywda mu się tam nie działa. Po prostu jej synek z moim nie nadawali na tych samych falach i dobrze, że to przerwałam. Niestety znalezienie opieki jest bardzo trudne. Wszelkie sprawy, które muszę załatwić bez synka, załatwiam więc kiedy jest mąż. No i doczekałam się pretensji, że kiedy mąż wraca, jeździmy i załatwiamy kiedy on najchętniej siedziałby w domu. Ostatnio usłyszałam, że idę do fryzjera się pięknić zawsze na jego wyjazd, więc robię to nie dla niego. Ostatni raz u fryzjera byłam po Bożym Narodzeniu. Nic dodać, nic ująć.

W mieście byłoby mi łatwiej, ale mąż przekonywał mnie, że szkoda kasy na wynajem. To nie jest tak, że mój mąż mi czegoś skąpi. On po prostu nie rozumie co to jest być DDP. Nie rozumie, że kiedy proszę o pomoc to jest już koszmarnie źle. Tłumaczę mu to i mówię jak może mnie wspierać, ale on jest z innej bajki. Wychowany przez samotną matkę, która wszystko robiła za nich, nie nauczyła ich odpowiedzialności, podejmowania decyzji, proszenia i przepraszania. Jedyne co im wpoiła to to, że najważniejsze są pieniądze. Mąż więc uważa, że daje z siebie wszystko. Nie jest też tak, że opływamy w dostatki. Mąż przez wiele lat zarabiał tyle, że była to dobra krajowa pensja. Często była ucinana o bilety, pobyty w domu, niezgodne z prawem działania firmy. Dopiero w tym roku mąż pracuje w firmie, w której zarabia jak przystało na wyjeżdżającego za granicę. Tylko, że my po tylu latach tułaczki nie widzimy już w tym sensu. Nie mamy już marzeń, które kiedyś mieliśmy. Nie mamy planów, ani celów, dla których chce się żyć i działać.
Do tej pory nie udawało się nam nic oszczędzić. Zawsze było coś, co wymagało nakładów. Trzeba było wykupić mieszkanie, potem remont dachu, położenie ścian i podłóg, wymiana komina, pieca, bojlera. Dużo robiliśmy sami, żadnej ekstrawagancji, wszystko w przyzwoitych cenach żeby tylko było schludnie i żebyśmy nie tkwili w remoncie bez końca. Co mnie w tym bolało i nadal boli, to brak zaangażowania ze strony męża. Wszystko, co mamy kupiłam lub zorganizowałam ja. Zajmowałam się wszystkim. Dźwigałam płyty, załatwiałam ekipy, negocjowałam ceny, pilnowałam, mierzyłam, nawet razem z nim kładłam tynk. Nie powiem, zrobił sufity, przesunął kaloryfer, położyliśmy razem tynk, pomalował salon. Tylko dontego wszystkiego trzeba było miesięcy, a nawet lat, mojego dreptania, proszenia i namawiania. Na początku liczyłam na niego. Potem zrezygnowałam z dręczenia siebie i jego. Zaczęłam zatrudniać ekipy w imię zasady, że aby coś wyjąć, trzeba coś włożyć. Ale to też go nie zadowoliło. Męczyło go mieszkanie z moimi rodzicami, gdzie nic nie jest w rzeczywistości nasze, bo ogród zagarneli dla siebie, bo wchodzą do nas i robią co chcą kiedy nas nie ma, a jak jesteśmy to nie ma chwili żeby ktoś nie przyszedł bez względu na porę. Męczyło, ale nie na tyle żeby się stąd wynieść. Przecież on ma spokój, a ja powinnam się tu postawić. Stawiam się i walczę, ale dla niego to zawsze za mało.
Teraz wymyślił żebym jednak przeniosła się do miasta na swoje. Żebyśmy mieli spokój. Tylko ja nie widzę w tym lekarstwa na całe zło. Mąż będąc w domu nie dba o to żeby napalić w piecu żebyśmy mieli ciepłą wodę. Nie wstanie wcześniej żeby zrobić coś w domu. Czy to się zmieni jak będziemy gdzieś indziej - wątpię. A mnie jest przykro, bo przecież powinniśmy więcej dla niego znaczyć.
Teraz pokłóciliśmy się o coś, co zbierało się od dawna. Kiedyś mąż opowiadał jakim będzie kochającym i troskliwym ojcem. Umówiliśmy się, że rodzinne i opiekuńcze zainwestujemy żeby nasz synek miał lepszy start niż my. Stało się inaczej. Ta opieka, zaangażowanie jakoś nie wypaliły. Myślałam, ok nie każdy jest tak supermocny. Sytuacja go przerosła. Ale jednej rzeczy pojąć nie mogę. Jak można mając dziecko wymagające specjalnej opieki, dwa lata zwlekać ze złożeniem papierka o rodzinne i opiekuńcze o którym się kiedyś tyle mówiło? Załatwiłam wszystkie potzrebne papiery włacznie z tłumaczeniami żeby tylko poszedł z nimi do biura. Nie poszedł. Tak długo zwlekał, aż się przeterminowały, a potem stwierdził, że przecież nie może, bo nie ma z czym iść. W końcu znów wszystko załatwiłam i zaaranżowałam razem z terminem pojechania do rzeczonego biura. Teraz okazuje się to, co cały czas mu powtarzałam. Z powodu zwłoki straciliśmy 15tys. Dla niego to pestka, a mnie to boli. Boli, bo cały czas oszczędzam, bo to coś, co naszemu synkowi się należało, bo pamiętam czasy, kiedy o takiej sumie nawet nie marzyłam. Nie owijam już w bawełnę. Nazywam emocje i mówię kiedy coś mnie rani. Jednak mąż tego nie rozumie. On chyba uważa, że jestem pazerna na kasę. Napisał mi wczoraj "Kuba nie będzie stratny. Dołoży mu się resztę z konta i założy lokatę". Jak mu napisałam, że tu nie chodzi o pieniądze to się wziął obraził i przestał się odzywać. Nie wiem czy on w ogóle wie co to znaczy "troska". Na głupie "przepraszam, zawaliłem" też nie ma co liczyć. Czy my cokolwiek dla niego znaczymy, czy jesteśmy tylko punktami na mapie?


Lili trochę mnie pocieszyłaś choć nie powiem, że Twoja obecność na tym forum nie znaczy jednak, że takie życie nie było bez wpływu na Ciebie. Żal mi synka, bo chciałabym żeby miał troskliwego ojca, żeby miał w nim przykład. Boję się też, że ja w swojej depresji odreagowuję na nim całe zło. Przy takim dziecku powinnam być oazą spokoju, oceanem cierpliwości, a ja zamieniam się w wulkan. Jest mi z tym bardzo źle. Tak bardzo chcę być przeciwieństwem mojej matki, a tak bardzo wszystko usiłuje mnie taką zrobić. Terapeutka i wszyscy wspierający mnie ludzie, mówią, że zamiana w takiego potwora mając świadomość, którą ja posiadam jest niemożliwa. Ja jednak potwornie się boję.
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez impresja7 » 13 cze 2013, o 11:51

supermocna napisał(a):
Dajcie mi kopa żebym zadzwoniła jutro do psychologa i zaczęła dbać o siebie i swój rozwój. Jestem DDP. Nie umiem odpoczywać ani dbać o siebie. Kiedy mam iść do lekarza lub na terapię, zawsze znajdę coś ważniejszego. Zawsze wymagam od siebie wiecej i więcej. .


Na terapii być może nauczysz się jak dbać o siebie,jak odpoczywać,ale to Ci nie pomoże uzyskać spokoju wewnętrznego.Umiejętność troski o siebie jest niezbędna ,ale spokój wewnętrzny uzyskasz jedynie poprzez akceptację siebie i sytuacji w jakiej jesteś lub poprzez akceptację dokonania zmian,jezeli tak postanowisz.
Chodzi o życie w zgodzie ze sobą w momencie życia w jakim sie znajdujesz ,czy to będą zmiany ,czy trwanie w tym co jest,niezbędna jest Twoja wewnętrzna zgoda na stan w jakim sie znajdujesz lub do jakiego chcesz dążyć lub zmieniać.
Akceptacja siebie i wszelkich swoich działań to podstawa,a za tym idzie wewnętrzne przekonanie o słuszności podejmowanych decyzji.
Zgoda na to ,że masz życie jakie masz,że nie masz na razie milionowego majątku i być moze nie będziesz wcale go miała,że nie masz męza na codzień, że masz obowiązki,troski i kłopoty ze swoim aktualnym życiem. Poszukaj przy pomocy pewnie terapeuty aktualnie dobrych jakości Twojego życia,naucz się poprawić tę jakość w sferach,które uważasz ,że tego wymagają .A jeżeli czegoś na dzień dzisiejszy nie możesz zrobić ,zmienić to postaraj sie zaakceptować tą sferę życia wyszukując dobra jakie może niesć ze sobą paradoksalnie sytuacja ,której nie możesz na razie zmienić .
Akceptacja to jest tez rezygnacja z pewnych celów ,czy marzeń ze względu na teraźniejszą niemożność dokonania zmian ,bo inne cele są ważniejsze.Co nie znaczy,że nie przyjdzie na nie czas potem.
Jesteś zmęczona,przepracowana i samotna i potrzebujesz zmian,oddechu,wiary w siebie na nowo i odbicia się od kryzysu jako odnowiona kobieta. Czeka Cię teraz proces wewnętrznej przebudowy,ale ciesz się,bo to fajny czas w zyciu,czas poznawania siebie od innej strony i czas stabilizacji siły wewnętrznej w oparciu o to co już przeżyłaś. Pewnie terapia Ci w tym pomoże ,chociaż to bywa różnie,nie wiem ,ale jak potrzebujesz fachowca to korzystaj.
impresja7
 
Posty: 938
Dołączył(a): 25 lis 2012, o 11:05

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 12:06

Impresja to bardzo mądre słowa. Ja po prostu, tak jak ma w podpisie lili, powinnam wiedzieć kiedy jest czas na łowienie ryb, a kiedy na suszenie sieci. Ja sieci suszyć nie umiem. Zawsze wymagano ode mnie ciągłego łowienia. Wpojono mi, że trzeba wybitnie dużo złowić żeby zasłużyć na suszenie. Nigdy nie dowiedziałam się ile.
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez impresja7 » 13 cze 2013, o 12:12

Ponieważ pisałam jednocześnie z Tobą to teraz doczytałam resztę Twojego życia i wyłania mi się jedna rzecz. Tak jak napisałam wcześniej czujesz się opuszczona ,pozostawiona sama sobie z problemami,jesteś rozżalona i nie masz już po prostu siły na to co Cię dotyka.
Ale jakie masz wyjście teraz?
Mąż za granicą, uważa,że ciężko pracuje ,jest w obcym kraju też samotny i jest przekonany ,ze robi wszystko co moze zrobic facet.Czyli zapewnić byt rodzinie. Zapewne myśli ,ze tez chciałby pracowac 8 godzin i po 15 wracać do domu ,a nie tułać sie na obczyźnie i pracować po 12 godzin. Robota i spanie i tak na okrągło.Nie wiem ,czy go to cieszy,ale jeżeli wróci do domu ,zrezygnuje z tej pracy nie wiadomo ,czy znajdzie tutaj inną.Może boi się bezrobocia,bo wie,że macie chore dziecko i ze on musi na nie zarobić.
Co Ty możesz teraz zrobić? Bo żeby właczył sie aktywnie w pomoc musi być na miejscu,a z doskoku to on nie jest wdrożony w codzienne potrzeby jakie macie z synkiem.To nie oznacza ,ze ma Ci nie pomagać .
Możesz się szarpać i być ciągle sfrustrowana,bo jestes przemęczona po prostu.Może poszukaj jakiś rozwiązań,żeby sobie ulżyć ,moze przedszkole dla synka,wtedy masz czas na terapię.
Zauważ też ,ze możesz na sobie polegać ,ze sprawdziłaś sie w życiu,że zbudowałaś dom,że macie gdzie mieszkać. To powinno dać Ci poczucie siły wewnętrznej i sprawczości.Poszukaj w sobie i w codzienności chwil ,które są budujące,które dają ci satysfakcję.Nie popadaj w rozczulanie się nad sobą ,bo życie nie jest usłane różami .Życie jest ciężkie,trudne ,ale też piękne i fascynujące,po prostu rózne.To jaka jest jakość mojego życia zalezy tylko ode mnie od spojrzenia no to co mam dobrego.bardzo zgubną emocją i osłabiającą jest rozczulanie się nad sobą. Czasami owszem ,należy sie dopieścić ,ale jak staje się to codzienną litanią to osłabia ,niszczy,wysysa energię życiową.Ja tam widzę wiele dobrych rzeczy w Twoim życiu oprócz kłopotów,może zechcesz nam napisać ,co widzisz dobrego w swoim życiu ,za co mozesz dziękować losowi,co daje ci szczescie. Bo kłopoty juz nam opisałaś i współczujemy wspieramy ,ale ,poproszę teraz o dobre strony.
impresja7
 
Posty: 938
Dołączył(a): 25 lis 2012, o 11:05

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez lili » 13 cze 2013, o 12:59

droga supermocna,

tak jeszcze w kwestii mojego motto - ja je sobie powtarzam zawsze w troszke innym konktekście niż chyba Ty je zrozumiałaś... kiedy u mnie jest czas suszenia sieci - czas przestoju, odpoczynku, nudy i nicniedziania się - tak jak ostatnio miałam wielki dół z powodu braku pracy :) - to zawsze wtedy samej sobie przypominam, że może w końcu przyjdzie i czas łowienia ryb, czas prosperity i wszechobecnej radości i pełni szczęścia... raczej traktowałam to motto w celu pocieszania się w trudnych czasach niż motywacji do jeszcze cięższej pracy w nadziei że nadejdą wakacje... ;)
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez zajac » 13 cze 2013, o 13:09

Wygląda na to, że pomimo "mania dość" czeka Cię parę zmian w życiu, które w Twojej sytuacji nie będą łatwe.
Myślę, że na początek przydałby Ci się powrót na terapię i pomoc w opiece nad dzieckiem. Może udałoby się znaleźć albo inną mamę dziecka z autyzmem, z którą mogłybyście sobie nawzajem pomagać w opiece nad dziećmi? Nie wiem tylko, czy byłoby to fizycznie możliwe, żeby jedna osoba sobie poradziła, ale może z czasem... A może jakaś wolontariuszka, studentka psychologii, pedagogiki?
Warto by kogoś znaleźć, bo przed Tobą jeszcze długie lata zajmowania się synkiem i jeśli tak jak teraz nie będziesz miała zupełnie na kogo liczyć, to się po prostu wykończysz. Nie mówiąc już o jakiejś sytuacji losowej typu grypa z wysoką gorączką, która nie pozwoli Ci opiekować się dzieckiem.
Ja też miałam zawsze z tym problem, który jakoś tam doraźnie rozwiązywałam. Teraz na skutek różnych okoliczności problem znacznie zmalał, ale wiem, jak to jest.
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 13:31

Dobre strony:
- mam dach nad głową, a przecież tylu ludzi go nie ma
- starcza mi pieniędzy, kiedy inni nie mają tak dobrze
- mam cudowne dziecko, które nadaje życiu sens
- nikt nie psuje mi terapii synka (choć to małe pocieszenie, nie wiem czy jest ktoś, kto podjął się tego w pojedynkę)
- nie robię sobie nadziei, że mąż zrobi zakupy, coś posprząta, zajmie się synkiem, bo go nie ma
- mam na lekarzy i leczenie (choć brak mi chęci kiedy nie mam dla kogo o siebie dbać)
- mam zdrowe dziecko, bo przecież mogłoby być gorzej
- mam szczęście będąc DDP, bo dzięki temu przenoszę góry i jestem w stanie znieść tę sytuację
- mam szczęście, że mąż mnie nie zdradza (choć ostatnio już niczego nie jestem pewna)
- mam szczęście, że nas nie bije, nie poniża i czasem jeszcze porozmawia jak za dawnych czasów
-mam szczęście, że nas nie zostawił jak większość ojców niepełnosprawnych dzieci

No widzisz lili, ja mam wielki problem z poczuciem winy kiedy nie działam i na wszystko patrzę przez ten pryzmat. U mnie nie ma chwili, że nic się nie dzieje. Nie pozwalam sobie na to. I pewnie to jest główna przyczyna moich problemów.
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 13:43

Zajac ja właśnie mam grypę i tylko dlatego jestem teraz tutaj i pozwalam sobie na rozpustę, że dziecko ogląda bajki. Inaczej zamiast otwierać w nocy ten wątek, szukałabym przedszkoli dla Kubusia żeby złożyć papiery. Nawet teraz mnie ciśnie, że jeszcze tego nie załatwiłam. Myślę też o tym, że mogłabym posprzątać i zrobić obiad zamiast użalać się nad sobą. Tylko grypa mnie rozgrzesza, bo kiedyś nie dając sobie odpoczynku w chorobie doprowadziłam się do stanu, w którym musiałam jechać do szpitala. Moje Słonko zostało wtedy z moją matką. To był dla mnie cios i nauczka na przyszłość. To głupie, ale i tak obwiniam się o tę chwilę słabości. A potem obwiniam się za to obwinianie i tak w kółko.

Idę robić obiad i sprzątać. Będę zaglądać.
Czy można być pracocholiczką nie mając pracy?
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez Apasjonata » 13 cze 2013, o 13:48

Witaj
Ja ruszę to
supermocna napisał(a): mam szczęście będąc DDP
, bo pozostałe punkty myslę, że są tego konsekwencją.
Zwiazek przemocowy, obojetnie czy w relacji rodzic dziecko czy maż zona, powoduje u ofiary wytworzenie takiego mechanizmu zadowalania się drobnymi rzeczami, pisze to z doswiadczenia swego i kobiet z podobnym problemem , z którymi zetknełam się na terapii. To jest takie coś, ze nie mam prawa rządać czy oczekiwać więcej. To myslenie jest do zmiany.
Apasjonata
 
Posty: 336
Dołączył(a): 11 wrz 2011, o 12:51

Re: Niby razem, a osobno

Postprzez zajac » 13 cze 2013, o 13:54

Widzę, że mamy sporo wspólnych cech :-D
Tylko ja jestem starsza od Ciebie i widzę już, że człowiek tylko do pewnego momentu daje radę być takim silnym. Więc jeśli można sobie coś ułatwić, warto to zrobić.
Szukasz przedszkola już na ten rok?
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 90 gości