Jestem kobietą, która kocha za bardzo...

Problemy z partnerami.

Jestem kobietą, która kocha za bardzo...

Postprzez Mariquita » 12 cze 2013, o 17:53

Witajcie,

trudno mi się o tym pisze i jeszcze trudniej się otwiera. To tak jakbym przyznała się do porażki. Otóż niedawno rozstałam się ze swoim chłopakiem. Nasz związek trwał osiem lat i był dość burzliwy. Wiele lat mieszkaliśmy w dwóch miastach. Ja studiowałam, a on nie mieszkał w naszym rodzinnym miasteczku. Ale wiedzieliśmy, że kiedy skończę studia to zamieszkamy razem u niego. Tak też się stało. Niestety, w przeciągu trzech lat rozstawaliśmy się cztery razy. Zawsze odzywał się po czasie, a ja za każdym razem się wyprowadzałam, by po paru miesiącach i szczerej rozmowie po prostu wrócić. W czym tkwił problem? Zawsze było między nami dużo emocji. Były wielkie kłótnie, manipulacje i prowokacje. Ale zawsze się godziliśmy, zmęczeni walką. Za każdym razem szczęśliwi. Mijało parę miesięcy i znów była ogromna kłótnia z pompą i łzami. Jedno wymagało od drugiego. Ja więcej poświęcenia mi czasu, a on zrozumienia dla jego ciężkiej pracy, z której mówiąc szczerze zbyt wiele nie miałam. Tylko za każdym razem ja wybuchałam ogromem emocji, że go nie ma, że to mi nie odpowiada czy tamto.Że to dla niego wróciłam do zabitego dechami miasteczka z wielkiej metropolii gdzie mogłam się rozwijać w jakiejś lepszej pracy. W końcu go uderzyłam przez kolejną z jego prowokacji, przy naszych znajomych. Tym razem czara się przelała. Zrozumiałam po chwili, że to było najgłupsze co mogłam zrobić. Wściekł się, nawyzywał. I mimo, że wystarczył dzień byśmy wpadli sobie w ramiona, to już kolejnego zmienił zdanie. Odszedł mimo moich próśb i bólu, każąc opuścić nasz dom. Zaczęłam się zastanawiać, skąd zbierają się we mnie emocje, które nagle wybuchają. Teraz wiem, że nie umiałam udźwignąć tego związku kiedy było wszystko dobrze. Nie umiałam odnaleźć się w sytuacji spokoju. Nie biorę na siebie całej winy, bo brakowało mi wspólnych wakacji, weekendów. Ale on był zmęczony i nigdy nawet nie miał za dużo czasu dla siebie. Każde zejście wiązało się u mnie z nadzieją na zmianę, u niego również. Nie wiem czy gdy to tych zmian dochodziło, kiedy było między nami spokojnie, przyjaźnie i ciepło, ja tak jakbym już była nasycona, odsuwałam się od niego.Odszedł mówiąc, że nie ma już siły, nie miał spokoju i że nie może znieść moich humorów spowodowanych tym, że jestem z nim nieszczęśliwa...Wróciłam do rodziców. Nie wiem co myślę, być może już nie mam nadziei. A najdziwniejsze jest że nie wątpię w uczucia żadnego z nas. Tak naprawdę całymi dniami czekałam na niego w domu, mimo że wracał zmęczony. Cieszyłam się chociaż tym,że jest. Czasami miałam wrażenie, że chcę wybawić go od ciężkiej pracy zmieniając sobą jego życie na lepsze, mówiąc zróbmy to czy tamto, jedźmy tu, kupmy to. Nie wiem czy nie wywierałam na nim jakiejś presji, być może sama nie umiałam zadbać o swoje szczęście zrzucając odpowiedzialność na niego. Nie wiem co dalej robić, w którą iść stronę... Nienawidzę go za moje ciągłe przeprowadzki, za takie nagłe odcinanie nas i jeszcze ta jego nagła zmiana zdania, tak z dnia na dzień. Myślę, że ktoś z jego przyjaciół mógł mieć na to wpływ. Ile można żyć w takiej niepewności? Czy któregoś dnia znów nie powie, że to koniec. Przecież nie jestem meblem do przestawiania... Nie wiem już sama co robić.
Mariquita
 
Posty: 2
Dołączył(a): 12 cze 2013, o 17:16

Re: Jestem kobietą, która kocha za bardzo...

Postprzez supermocna » 13 cze 2013, o 00:58

Witaj w klubie. Dość podobna sytuacja tylko ja mojemu jeszcze nie przywaliłam. Czasem się zastanawiam czy to ja za dużo wymagam, czy właśnie przez te lata wymagałam za mało i teraz pokutuję.
supermocna
 
Posty: 31
Dołączył(a): 7 cze 2013, o 19:18

Re: Jestem kobietą, która kocha za bardzo...

Postprzez Mariquita » 13 cze 2013, o 10:16

Witaj Supermocna, myślę że faktycznie sytuację mamy bardzo podobną. U mnie nie ma ślubu, ani dziecka, ale jest miłość. Chociaż czasem zastanawiam się czy osoba, która kocha tak po prostu nie potrafi dać poczucia stabilności i bezpieczeństwa, nie potrafi obdarzyć opieką? Jak to jest? Tak jak i Ty mam miliony pytań i może głupią nadzieję, że coś da się zrobić. Może nasi mężczyźni nie potrafią unieść odpowiedzialności za rodzinę? Może to ich po prostu przerasta, ponieważ nie potrafią wziąć odpowiedzialności nawet za siebie?
Mariquita
 
Posty: 2
Dołączył(a): 12 cze 2013, o 17:16


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 293 gości