impresja7 napisał(a):tak naprawdę to Wasz związek nie opierał się na Waszej wzajemnej,wspólnej codzienności. Nie żyliście sami jako zwiazek dwojga ludzi ,tylko z Twoich opisów wynika,że byłaś dodatkiem do jego rodziny. Dodatkiem rozrywkowym.
Jak ktoś Cie zapytał ,żebyś opisała jak spędzaliscie czas to moją uwagę skupił fakt,że Wasz wspólny czas to tylko towarzyskie spotkania wyjazdowo weekendowe.Czyli czysto rozrywkowo-podrózniczo wczasowe.Taki dochodzący towarzysz do miłego wspólnego spędzania czasu.I też w większości z dziecmi.Zwróc uwagę ,ze zachwycasz się nim ,że wspaniale było Wam razem na wyprawach,wyjazdach ,a więc na spędzaniu czasu wolnego. Nie było z tego co zrozumiałam Waszej tylko i wyłącznie codzienności ,bez dzieci,a jak było to moze 10% całego czasu.W momencie jak zaczynały sie tematy wspólnego układania życia ,jak próbowaliscie pomieszkiwać razem to do-piero okazało się ,że ten mężczyzna zupełnie ma inne priorytety i inaczej wyobraża sobie Twoje miejsce u jego boku. Ja widze Ciebie tam jako piąte koło u wozu Jego życia z byłą rodziną ,które on nadal chce prowadzić,a Ciebie mieć w zanadrzu ,po co nie wiem ?
Dokladnie wygladalo to tak, ze kiedys mieszkalismy raze, u mnie na 50 m kwadratowych. Do tego dochodzily dzieci - najpierw na 7 dni w miesiacu pi razy oko. Ale w takim mieszkamiu w tyle osob, to byly tylko konflikty - ja czulam ze najechano moje terytoerium - ale sama na to pozwolilam, konczylo sie to gra w ping ponga na moim stole, ale jak zwracalam uwage, to bylm najgorsza i byla obraza majestatu i zabieranie przez pana obrazonego dzieci i wyjscie z domu.
Po tym czasie powiedzialam PAS. Nie dam rady - zaczelam stawiac granice. Zostal wynajety drugi dom. Duzy 120 m kwadratowych. I on zamieszkal w nim, i w sumie ja sie wprowadzilam tam. Przenioslam sie z mojego mieszkania tam. Zylo mi sie srednio, bo czulam sie nie u siebie. Co zwracalam dzieciom na cos uwage, to bylam przez niego strofowana, ze czemu sie ich czepiam. Ogolnie duzy pokoj byl placem zabaw, odrabiania, lekcji, etc...
Wiec powiedzialam - dosc - nie bede tak zyla, skoro nie moge miec prawa glosu. I zaczelismy zyc na dwa domy. Jak nie bylo dzieci to u mnie, jak byly - to u niego. Spedzalismy tak na oko 2/3 miesiaca u mnie, i 1/3 u niego. Chociaz z tydzien z miesiaca, to go nie bylo bo byl w delegacji. Wiec ustosunkowaujac sie - mielismy normalna codziennosc, rowniez bez dzieci w takich proporacjach jak wyzej pisze - na oko polowe miesiaca. Ale nie mielismy zadnych wspolnych zobowiazan. Wiec wygladalo to tak, ze kazdy dbal o swoje mieszkania, etc. Natomiast umowa byla wspolna, ze jak dzieci nie ma, to on jest u mnie.
Ale co do tego postu Twojego, to tak - czulam sie jak piate kolo u wozu. Czulam sie, ze najpierw sa brane plany w miesiacu ex, jego, dzieci, a pozniej nasze. Wiele o to klotni bylo. Pamietam taka, ze po sylwestrze, na ktory pojechalismy z dziecmi -a co, do domku moich rodzicow, przyszedl weekend. I zaczelismy ukladac plan miesieczny. I ja mowie, sluchaj ten nastepny weekend to ja chcialabym z Toba spedzic. A on do mnie, ale wiesz - ex mnie poprosila zebym na niedziele wzial dzieci i ja chcialbym spelnic ta prosbe. I co z tego ze ja mowilam - sluchaj - a nasze plany? poprzedni dlugi weekend sylwestrowy z dziecmi to ten mialby byc nasz. Moje potrzeby? Nic sie nie liczylo. Slyszalam - przeciez mamy tyle czasu razem...