Witam,
Jestem nowa na forum i szukam pomocy dla siebie.
Mam 31 lat. Odeszlam 3 dni temu od mezczyzny - nie moglam juz dluzej zniesc szarpaniny i braku polegania na nim.
Nasz zwiazek zaczal sie 4 lata temu w pracy. On zostawil dla mnie zone, ja w to weszlam. Zakochalam sie an zaboj. Mial dwojke dzieci. Zylismy w ciaglym wirze. Najpierw jego rozwod, ustalanie rzeczy z ex o dzieci, i jakies w miare zycie. Przeplatane odejsciami i powrotami. Byla agresja, bylo bicie z Jego strony, przyduszanie, bylo obrazanie. Znioslam to wszystko. To byly klotnie o stosunki z ex, z dziecmi. Nie potrafil rozmawiac normalnie tylko od razu startowal z agresja, ktora wpadala na moja i sie nakrecalo cala spirale... Probowalismy to ratowac pare razy u psychoterapeuty. I indywidualnie i razem.
Podchodzilismy pare razy do wspolnych rozmow o przyszlosci, ale konczylo sie klotnia. Bo problemem bylo ustalenie wspolnych zasad w nowym domu, czy podzialu finansowego. On byl zapatrzony w dzieci i stawial je ponad wszystko.
Mylismy ostatnio na weekendzie na Boze Cialo i czulam tylko od niego chlod, obcosc. Jak mu mowilam o tym to mowil: ja tak nie czuje. A ja czulam ze nie moge sie skontaktowac z nim. Ze nie rozmawiamy na plaszczycnie ktora jest mi potrzebna, ze docieram do niego, ze jestem dla niego wazna, ze rozumie i stara sie cos z tym zrobic ze ja czuje sie przy nim daleko.
Szlismy ulica obok siebie, a on trzymal swoja corke za reke, nie mnie Czulam sie zle z tym JEgo corka to wykorzystywala i jakby konkurowala ze mna. Ja nie chcialam w takie gierki wchodzic.
Mial duzo ciepla dla innych, potrafil umawiac sie z kolezanka z pracy SMS o 22, ze ja rano podwiezie w inna lokalizacje - bo przeciez trzeba pomagac ludziom. Bylam zazdrosna i mowilam sluchaj - to troche dziwne ze o tej godzinie sie umawiasz z kim kto jest w delegacji i moze taksowka podjechac od innego budynku. Mowil ze jestem chora i zebym sie leczyla bo jestem chora z zazrosi. A ja go prosilam, ze to jest dla mnie dziwne. Ze jak przy okazji by wyszlo ze akurat jedzie to by podwiozl i okej, ale takie specjalne umawianie sie o tej godzinie i szarmanckosc mi przeszkadzaly.
Z ex takze chcial miec dobre stosunki, wiec jak ona go prosila zeby poszedl na wywiadowke to bez problemu zostawial nasze plany i szedl. Rozumiem - robil to dla dziecka, ale ogolnie wychodzil prosbom ex naprzeciw i staral sie isc z nia na kompromicy racjonalne - inaczej niz ze mna.
Rozmawialismy o przeprowadzce do innego miasta - 400 km stad. JA sie pytam jak bedziesz sie widywal z dzizecmi jak sie preniesiemy. A on mi mowi ze bedzie jezdzi... ja mowie, to jak to wyobrazasz? 3 tygodnie tu, tydzien tam czy jak? A on mowie ze jeszcze nie wie, ale moze poprosi EX zony zeby sie przeprowadzila takze... czulam sie beznadziejnie wtedy, czulam ze zyje z facetem ktory ma ex zone i z nia zobowiazania, i mnie narzeczona z ktora ma intymnosc i namietnosc. Czulam sie jakbym byla w takim trojkacie. Powiedzialam mu to, ze ja tek nie chce sie przeprowadzac, a ze ex nie jest nam potrzebna w innym miescie. A z dziecmi to trzeba to po prostu jakos zorganizowac.
Szale goryczy przelal w ostatni poniedzialek. Wrocilismy po tym weekendzie. JA zachorowalam bo byla klima w samochodzie. I jak prosilam - prosze wez to klime zmniejsz - to slyszalam "to mamy w duchocie siedziec". Wiec odpowiedalam "a ja mam byc chora"? I zachorowalam
Rano w poniedzialek wstalam, poszlam do lekarz, dostalam zwolnienie na 5 dni i bylam w domu. PRzyjechal do mnie po pracy, przywiozl mi picie, pytal sie czy cos kupic. Przywiosl, zrobilam kawe, a on po 10 minutach ze bedzie musial jechac. JA mowie ok, ale przyjedz wieczorem. Mieszkalismy na dwa domy - to znaczy umowilismy sie ze jak sa dzieci to ja mieszkam u niego (okolo 10-13 dni w miesiacu), a jak nie ma dzieci to on u mnie. Bylismy narzeczenstwem chce dodac...
No i ja go prosze to wez przyjedz wieczoram bo ciebie potrzebuje, jestem chora, potrzebuje pomocy i fizycznej i psychicznej, oraz z wyprowadzeniem psa bo sama nie wyjde, a on na to ze nie ma mowy, ze ma duzo roboty w domu. ze musi uprzatnac dom, zrobic pranie, popracowac Zrobilo mi sie cholernie smutno. Bo wygladalo ze na poniedzialek zaplanowal sprzatanie domu, na wtorek wziecie dzieci, a w srode wylatywal w delegacje. Nie czulam w ogole ze jest dla mnie miejsce w tym Czulam sie jak jakas kochanka do ktorej wpadl na 10 minut i leci dalej. Czulam ze jestem mu obojetna, ze jestem chora i niepotrzebna
Wiec jeszcze raz spokojnie poprosilam zeby przyjechal wieczorem, ze go potrzebuje, zeby zalatwil swoje przez 3-4 godziny (zrobil te prania i swoje rzeczy) i wpadl wieczorem i na noc mi pomoc. A on na to ze mu sie nie chce po nocach jezdzic
Ogarnal mnie cholerny smutek!!! Ze jest mi w stanie cos takiego powiedziec. Zaczal mowic zebym z nim jechala jak cos, ale ja mowie ze z domu nie wychodze bo chora jetem i mam tu wszystko co mi potrzebne. PAdly slowa "przeciez nie jestes chora na tyfus" - czulam ze mnie to obraza, rani i poniza. Dodam, ze mial i blizej ode mnie do pracy rano etc. Po prostu wprost powiedzial ze nie chce mu sie przyjezdzac do mnie Poczulam sie okropnie. ZAczelam mowic, argumentowac, ale on tylko zaczal sie wycofywac i mowic zebym nie naciskala, ze to nic nie da. Ja nadal mowilam wiec powiedzial, ze jak ja chce to on moze wyjsc. Oczywiscie podniesionym tonem i takim rozkazujacym, zebym sie zlekla/czulam sie zastraszona. Wiec ja mu powiedzialam, jak chcesz to wyjdz. I wyszedl
Nie wytrzymalam tego i napisalamam do niego SMS zeby nigdy mi sie na oczy nie pokazywal, bo mnei bardzo zawiodl!!!! On sie nie odezwal wcale od tego momentu i tak 3 dni mija juz...
Boje sie tej decyzji - z jednej strony czuje ze jest sluszna po tej szamotaninie 4 letniej, a z drugiej strony czuje poczucie winy ze rozpadlo sie to przeze mnie Tak to czuje chociaz wiem, ze to nie tylko moja wina, ze to 2 osoby musza sie chciec dogadac, isc na kompromisy, komunikowac sie odpowiednio.
Boje sie co dalej, tyle razy odchodzilam albo on i wracalismy. Nie chce wracac. Ale boje sie sama zyc Nic mi nie brakuje. Mam dom, prace, pieniadze, przyjaciol, wsparcie rodziny, psa, pomysly, ale czuje wewnetrzny lek - ogromny lek przed byciem sama... To mnie chyba zgubilo w tym zwiazku ze za duzo z siebie dalam (wieczne dopasowanie do jego zycia, do dzieci, do pomyslow ex do ktorych on chcial sie dostosowywac, jak robilam co on chcial bylo dobrze, jak mialam swoj pomysl, to obrywalam...) i za bardzo sie zaangazowalam. Nie mogac liczyc w zamian na kochanie tak jak potrzebuje. Dawal mi tyle co mogl i tyle...
Co dalej robic Czy slusznie postapilam...PRosba o wsprcie co robic.