przez lili » 16 maja 2013, o 10:29
Jestem wielką fanką zarówno aktorstwa Angeliny Jolie jak i jej działalności humanitarnej, dlatego decyzja o podaniu do opinii publicznej informacji o podwójnej mastektomii zrobiła na mnie duże pozytywne wrażenie.
Ta sprawa ma kilka aspektów:
1. zdrowotny - wydaje mi się że 87% pewności, że się zachoruje to wystarczająco, żeby podjąć taką decyzję bez mrugnięcia okiem. Zwłaszcza, że obserwowała odchodzenie swojej matki i z pewnością nie było to przyjemne doświadczenie. Chce byc dłużej ze swoimi dziećmi. Chyba lepiej żyć dłużej i w zdrowiu ze swoją rodziną bez piersi niż zachować te piersi i przez nie umrzeć w cierpieniu?
Świadomość, że w rodzinie były przypadki choroby i że samemu się ma dużą szansę na zachorowanie raczej nie pozwala żyć w spokoju i czekać na to co przyniesie los. Tak samo czekanie co trzy miesiące na wyniki badań kogoś, kto raka miał i prewencyjnie sprawdza, czy coś nie odrasta. Niby nic, ale kto nigdy nie czekał w napięciu raczej nie zrozumie...
Niestety, w Polsce wszystko to jak mówicie wygląda inaczej. Wczoraj oglądałam wywiad z Ireną Santor, która opowiadała o swoim leczeniu onkologicznym kilkanaście lat temu i zapewniała, że wtedy nie było tak źle a dzisiaj to już w ogóle dużo lepiej. Z drugiej strony tez znam bloga Chustki i tam z kolei całkiem inna strona medalu. Tylko chyba wszystkie opinie spotykają się w jednym miejscu - gdyby tą chorobę wcześniej wykryć lub wyeliminować zanim zaatakuje, na przykład kosztem piersi, to nie musielibyśmy dyskutować o słabej jakości opieki paliatywnej czy onkologicznej.
2. aspekt psychologiczny. Bardzo podoba mi się to, że taka Angelina, symbol urody i seksu, po prostu dała sobie amputować piersi, jeden z atrybutów jej kobiecości, jeden, podkreślam. Zauważcie, że w jej wypowiedzi nie było wahania "a co teraz? a czy nie przestanę byc kobietą?" tylko wręcz przeciwnie, zapewniła, że uważa, że nadal jest taką samą kobiecą kobietą i już. Taki to straszny szok wywołało i wielkie komentarze, a dlaczego? Bo kobiety i kobiecość nadal tak mocno postrzega się przez pryzmat ich cielesności, najlepiej takiej właśnie superszczupłej i seksownej, z duzym biustem, tyłkiem, długimi włosami i cerą jak alabaster. A kobiecość to też rozum i gotowość do podejmowania racjonalnych i odważnych decyzji, wbrew temu co się zwykło sądzić, że kobiety to rozhisteryzowane istoty, którymi kierują wahania hormonów....
Wiadomo, że żaden fun dać sobie usunąć biust, zwłaszcza, jak jest ładny, zwłaszcza, jak się jest piekna aktorką i symbolem seksu. Z drugiej strony, patrząc całkiem chłodno i racjonalnie - poza wykarmieniem dzieci biust do niczego nie służy. To nie narząd jak żółądek, serce czy wątroba, bez którego nie da się na dłuższą metę funkcjonować. Może lepiej w takiej sytuacji w jakiej AJ się znalazła skupić się na pozytywach - po trójce dzieci pewnie ten biust aaaaaaaaażżżż taki super już nie był, mógł być zaczątkiem jej choroby, śmiertelnej, a tak pozbyła się widma choroby i zrobiła sobie przed czterdziestką zgrabne cycki.
3. aspekt społeczny. W Polsce to samo co AJ na naszą skalę zrobiła Magda Prokopowicz. W jakimś wywiadzie opowiadała o swojej fundacji i o oswajaniu choroby, o tym, jak ważne jest żeby w chorobie próbować żyć normalnie, pamiętacie pewnie tą akcję metamorfozy, gdzie pięknie ubierano kobiety po leczeniu onkologicznym, akcję o zbieraniu na fajne peruki itd. Ona użyła kiedyś takiego sformułowania, że w Polsce ciągle pokutuje takie podejście, że jak człowiek mówi, że choruje na raka, to staje się sam tym rakiem i cały jest rakiem a zapomina się o tym, że to nadal jest ten sam człowiek i ma te same pragnienia i zainteresowania i potrzeby. Ta choroba powoduje, że człowiek się zmienia wizualnie ale przecież nie zmienia mu się w głowie! Nadal trochę panuje takie przekonanie, że jak jest rak, to człowiek powinien posypać głowę popiołem i leżeć krzyżem przed obrazem i w pokorze oczekiwać śmierci, bo przecież nic juz go nie czeka. Coraz więcej ludzi choruje na raka i za kilkanaście lat, przy naszym zanieczyszczeniu środowiska pewnie co druga osoba albo i każda zachoruje na jakiegoś raka. Ale nie każda z nich, jak Bóg da i nauka się rozwinie, na tego raka umrze. To może czas i może warto przestać mówić o raku przyciszonym głosem i rozbić to dziwne tabu? Może warto przestać wywracać oczami jak ktoś nie chodzi w peruce tylko paraduje z łysą głową albo w fantazyjnej chustce, bo przecież to jego wybór czy chce sie wstydzić choroby czy też wstydzić się nie chce?
Trochę popłynęłam... ale zmierzam do tego, że wypowiedź AJ, taka zwykła, chłodna, rzeczowa, wyważona, o jej decyzji, dla niej zupełnie oczywistej, może trochę odczarować tą chorobę i spowodować, że przestaniemy o niej myśleć jak o wyroku śmierci a zaczniemy myśleć jak o chorobie, którą sie leczy. A tych wszystkich durnych posłów, którzy ośmielili się powiedzieć, że ta decyzja to fanaberia bogatej celebrytki, powiesiłabym za przyrodzenie na suchej gałęzi!