zajac napisał(a):Walkirio, ja jeszcze się odniosę do kilku spraw, które zwróciły moją uwagę. Poczucie własnej wartości wzmacnia się nie tylko na psychoterapii i nie tylko dzięki wsparciu bliskich, ale również, co jest bardzo ważne, przez realne radzenie sobie w różnych życiowych sytuacjach i odnoszenie sukcesów. Tymczasem często się zdarza, że osoba, która w jakiś sposób nieprawidłowo funkcjonuje, ma u bliskich taryfę ulgową. Albo próbuje się ją chronić przed porażkami, żeby nie pogorszyć jej stanu psychicznego, albo nie polega się na niej zbytnio i robi się wszystko samemu z obawy, że może zawieść. Powstaje błędne koło, bo "zaburzony" ma jeszcze mniej okazji, żeby poczuć się z siebie zadowolonym, a może nawet dumnym, ma natomiast kolejne powody do frustracji.
Z kilku Twoich wpisów ("wszystko na mojej głowie", "nie stać nas", "on całe dnie spędza przed komputerem", "wszystkiego się boi") wychodzi mi, że coś jest na rzeczy. Czy Twój mąż pracuje? Robi coś konstruktywnego poza pracą/zamiast pracy, angażuje się w coś?
I jeszcze ta Twoja siła. Oprócz tego, co już zostało napisane -- i co sama już wcześniej w jakiś sposób wyczułaś i starasz się nad tym panować -- chciałabym dodać jeszcze jedno. Mam wrażenie, że się miotasz i "dla przeciwwagi" ulegasz tam, gdzie właśnie chyba nie powinnaś. Piszesz np., że mąż odciął Cię od Twoich znajomych. Jak to możliwe, skoro Ty jesteś tak silną psychicznie, dominującą osobą? Może jednak nie jesteś taka silna, a może np. sama się odcięłaś, bo męczyło Cię, że znajomi niezbyt przychylnie patrzą na Twojego męża? I wciąż niepokoi mnie ta diagnoza, której nie znasz. Gdybym była w takiej sytuacji, chyba obawiałabym się możliwości skrajnych: że mężowi jest coś poważnego, co próbuje przede mną zataić, albo że właśnie nic mu nie jest, tylko ma taki nieprzyjemny sposób bycia, o czym nie chce mi powiedzieć, bo wtedy moja tolerancja dla jego zachowań mogłaby gwałtownie spaść. Myślę, że bez takiej wiedzy czułabym się bardzo źle i miałabym wrażenie, że kręcę się w kółko wokół niewiadomej. Wydaje mi się, że Tobie też to przeszkadza, skoro próbujesz sama szukać odpowiedzi i męża na podstawie Wikipedii diagnozować.
Jeśli jestem w błędzie, niech mnie ktoś naprostuje: wydaje mi się, że powinnaś dążyć do tego, żeby mąż Ci ujawnił, co wie na swój temat. Jasne, że każdy ma prawo do prywatności, ale najważniejsze informacje na temat zdrowia to zdecydowanie jest coś, o czym mąż, żona czy partner mają prawo i powinni wiedzieć.
A czy Ty masz jakieś plany, marzenia poza tymi związanymi z terapią męża?
trafiłaś znowu w sedno, owszem wyręczam męża w wielu sprawach gdyż chciałam mu oszczędzić stresu, on się wszystkim tak przejmował i bał, że co mogłam wzięłam na siebie, lubię mieć wszystko pod kontrolą i wiedzieć, że nic się nie zepsuje i nie pójdzie nie tak jak powinno.
co do znajomych, on najlepiej czuje się w domu, stresuje go inne otoczenie i inni ludzie, starałam się go wciągnąć w moje towarzystwo ale jak do kogoś jechaliśmy to po pół godzinie szeptał mi co chwilę do ucha "idziemy już" strasznie to wnerwiające więc znowu, żeby nie wywoływać u niego stresu i złego nastroju ograniczyłam co mogłam z drugiej strony sama rzadko wychodzę do znajomych bo nie lubię być sama bez niego, widać, że w tym odcięciu to i ja miałam swoje 3 grosze.
co do psychologa, kiedy mąż zaczynał terapię poszłam tam z nim, nie żeby się ryć do gabinetu tylko czekałam pod, po prostu byliśmy razem na mieście, psycholog wyszedł do mnie wtedy i powiedział, żeby mąż na terapię przychodził sam, w sumie jest w tym sens bo czekając na korytarzu wywoływałam na nich presję myślę, że nie powinnam się wtrącać, czasem jak podpytuję męża co na terapii coś mi tam zdawkowo opowiada ale generalnie psycholog mu powiedział, że terapia jest tylko między nimi i zostaje w gabinecie więc nie będę się tam dopytywać raczej zajmę się sobą bo trochę mną wstrząsnęliście i widzę, że widziałam drzazgi u męża a nie dostrzegałam belki we własnym oku.