Autystyczna nastolatka

Problemy z rodzicami lub z dziećmi.

Autystyczna nastolatka

Postprzez zajac » 20 kwi 2013, o 22:21

Witajcie,
czy jest tu ktoś, kto ma jakieś doświadczenia związane z wychowywaniem nastoletnich dziewczynek z zaburzeniami ze spektrum autyzmu? Albo może zaburzeniami opozycyjno-buntowniczymi, bo akurat zachowania, które sprawiają mi problemy, są chyba charakterystyczne dla jednego i drugiego? Tak naprawdę chodzi o wyjątkowy upór, na granicy autodestrukcji.
Nie piszcie mi, proszę, żebym skontaktowała się z psychologiem. Próbowałam. Ale nie chodzi mi o wskazówki typu "zrozumieć, z czym dziecko ma problem", tylko o wskazówki bardziej "życiowe", czyli jak konkretnie się zachować w sytuacji, kiedy zachowanie dziecka jest nieakceptowalne. Bo bez względu na to, jaki się ma problem, pewnych rzeczy robić po prostu nie wolno. Ale to do mojego dziecka bardzo trudno dociera, czasami mam wrażenie, że konsekwencja w moim przypadku graniczy z okrucieństwem, mam kłopot z określeniem granic między jednym a drugim.
Dołujące to jest bardzo i czuję się z tym osamotniona, bo zwykle ludzie, którzy chcieliby mnie wesprzeć, albo "wiedzą lepiej", albo dla odmiany otwarcie przyznają, że są bezsilni...
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Sansevieria » 26 kwi 2013, o 18:17

A jakie są te nieakceptowalne zachowania Twojej córki? No i co to jest "nastolatka"? Spectrum mamy od 11 do 19, ale to jednak nie to samo.
Próbowałaś z psychologiem i co, nie okazal sie pomocny?
Wiesz, piszesz na tyle ogólnie że nie bardzo wiadomo co odpowiedzieć. :bezradny:
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez zajac » 26 kwi 2013, o 22:41

Dziękuję, Sansevierio, za zainteresowanie. W zasadzie to chyba pierwszy raz zdarzyło mi się "publicznie" poruszyć ten temat, może stąd opory przed opisywaniem konkretów. Córka ma 14 lat. Jej najtrudniejsze dla mnie zachowania to wyżywanie się na czym popadnie: krzyki, rzucanie przedmiotami itp. Wtedy kiedy napisałam, doszło do sytuacji skrajnej -- agresja w stosunku do zwierzęcia. Cud właściwie, że zwierzak wyszedł bez szwanku :( Po raz pierwszy zdarzyło się, że było aż tak źle. Źle było również dlatego, że nie wiedziałam, co z tym zrobić. Wytoczyłam ciężkie działa, powiedziałam, że to już nie jest dziecięce przewinienie, tylko przestępstwo, znęcanie się nad zwierzętami, że za coś takiego idzie się do poprawczaka.
Drugi problem to strategia biernego oporu. Jak sobie postanowi, że czegoś nie zrobi, to nie zrobi i nie pomaga nic. Tzn. w końcu pomaga, ale konsekwencja w tym przypadku oznacza kilka, czasem kilkanaście godzin oczekiwania na jakąkolwiek wolę naprawienia sytuacji. A w tym czasie np. dziecko siedzi przy oknie i niczego nie robi ani niczego od życia nie chce. Jak kiedyś zapowiedziałam, że ma siedzieć w przedpokoju, dopóki mnie nie przeprosi i nie zrozumie, do czego służą jakiekolwiek w ogóle rzeczy w domu (bo na pewno nie do rzucania i niszczenia), to siedziała tak do północy, po czym rzeczywiście mnie przeprosiła. Szokujące dla mnie jest to, że nie ma właściwie nic do zyskania. No ok, święty spokój, możliwość posiedzenia, ale czy to ma aż taką wartość? Czasem myślę, że skoro to doprowadza w końcu do jakiegoś zrozumienia, że sytuacja jest poważna, to może robię dobrze i powinnam być twarda. Ale kiedy indziej... autentycznie się zastanawiam, czy nie należałoby mnie ukarać. Bo w odpowiedzi na rzucanie zdarzało mi się np. wywalić jej zawartość plecaka na podłogę. To jest stawianie granic czy już agresja, próba sił?
Kontakt z psychologami mamy od dziesięciu lat, raz częściej, raz rzadziej. Ich wersje były i są różne. Kiedyś uznawano, że jestem zbyt uległa i niekonsekwentna. Jak się już do tej wersji przyzwyczaiłam, to się okazało, że jestem za mało wyrozumiała. Bo np. wymagam czegoś, co jest dla córki przykre, a powinnam rozumieć. Ale gdyby było inaczej, to musiałabym niczego nie wymagać, począwszy od wstawania z łóżka.
To nie jest tak, że zawsze jest źle. Od ostatniej "akcji" jest raczej w porządku, drobne nieporozumienia czy konflikty są wszędzie, jestem w stanie to przeżyć. Chodzi mi o jakiś "system" zdrowego reagowania w sytuacjach, kiedy jest źle, tak żeby nie działać pod wpływem chwili, nie przegiąć w żadną stronę.
Czasem myślę, że to we mnie jest problem, że ktoś inny na moim miejscu lepiej by sobie poradził. Czasem chciałabym odłożyć na bok całe to myślenie w kategoriach zaburzeń (które nie są jakieś bardzo głębokie, w wielu sytuacjach córka całkiem nieźle funkcjonuje) i traktować ją po prostu jak dziecko, które trzeba wychowywać, czasem na coś nie pozwolić, czasem ukarać itd. Dlatego potrzebne mi niekiedy myślenie "przeciętnej" osoby, a nie fachowca. Z rad fachowych też korzystam, czytam, próbuję zrozumieć, w jakimś stopniu się udaje. Ale mam też do tego dystans, bo nieraz się zdarzało, że córka miała z panią woźną lepszy kontakt niż z panią pedagog.
Myślę też, że coraz bardziej te jej trudne cechy stają się problemem osobowościowym, a nie "medycznym". No po prostu musi się nauczyć rozumieć sama siebie, radzić sobie z ograniczeniami, nie traktować siebie jak przypadek chorobowy. I inni też nie będą jej tak traktować, bo im będzie starsza, tym mniej osób będzie o tym wiedziało, nie będzie taryfy ulgowej.
Piszę pewnie strasznie chaotycznie, ale to dla mnie dość złożony problem. I jej ograniczenia, i moje, nie wiadomo czasem, gdzie skutek, a gdzie przyczyna...
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Sansevieria » 26 kwi 2013, o 23:30

Opór zrozumiały, ale wiesz, bez konkretu nie ma rozmowy, bo zwyczajnie nie ma dwóch identycznych układów rodzinnych, dzieci są różne i różnie reagują...nie ma "jednego dobrego sposobu", są różne nasze doswiadczenia i czasem cos co się sprawdziło u kogoś może być pomocne a czasem zupełnie nie. Ale samo pogadanie moze pomóc sobie poustawiać to czy tamto, czasem czyjeś spojrzenie moze być zwyczajnie inne i przez to twórcze.
Chaosu faktycznie jest sporo w tym co piszesz, ale wcale sie nie dziwię że Ci trudno streścić ileś tam sytuacji czy zdarzeń, dać jakiś spójny obraz. Zwlaszcza że takie skomplikowane sytuacje emocjonalne to dokładnie jak splątany kłąb włóczek - za nic nie wiadomo gdzie sie to-to kończy gdzie zaczyna, za co ciagnać żeby rozplątać a nie zapetlić jeszcze bardziej.
Żeby samemu zdrowo reagować trzeba mieć wewnetrzną spójnosć i coś na kształt zdrowego dystansu czyli nie wpadać w nieadekwatne emocje, byc w stanie realistycznie ocenić sytuacje i zareagować odpowiednio. Z pozycji osoby dorosłej.
Piszesz że jak córka postanowi ze czegoś nie zrobi to stosuje bierny opór. A czego postanawia nie robić? I na ile ten jej opór działa? Ja się dopytuję upierdliwie bo zwyczajnie usiłuję złapać jakiś konkret zanim ewentualnie zacznę mieć jakieś pomysły. Czy od niemowlęcia Twoja córka byłą taka ekspresyjna czy kiedys to sie "zaczęło"? No i klasyczne pytanie sama ja wychowujesz? Oraz drugie klasyczne - jak w szkołach?
Z psychologami bywa bardzo różnie. Z tego co piszesz to trafiłaś na zupełnie różne koncepcje "co z tym zrobić" i od tego rzeczywiscie można dostać niezłego zametu, jak jeden fachwiec jedno, drugi co innego... i tworzy sie chaos i w Twojej głowie i co fatalne takze w Twoich zachowaniach względem córki, bo jak Ty usiłowalaś postępować zgodnie ze wskazówkami psychologa X, potem zgodnie z zupełnie innymi wskazówkami psychologa Y to tylko choas mógł powstać. W czym nie ma Twojej winy, ale co się zdarzyło. Raz twarda, raz miekka i wyrozumiała matka to dla dziecka ktoś nieprzewidywalny, ktoś przy kim nie sposób sie czuć bezpiecznie, bo nie wiadomo jak zareaguje.
Tak intuicyjnie to mam wrażenie że córka tą swoja złością próbuje Ci coś przekazać.
W wielu sytuacjach musi sie zareagować natychmiast, ale w wielu można odczekać chwile czy nawet dwie zanim sie zareaguje. Czasem to jest zbawienne. Mam znajomego o porywczym usposobieniu - on jak czuje że go ogarnia złość w zwiazku z poczynaniami potomstwa ( ma trójkę w różnym wieku) już się nauczył, że dla dobra dziecka on MUSI najpierw się uspokoić. Bo, jak sam twierdzi, mózg mu odlatuje jak sie zeźli i głupoty gada, co to by ich na spokojnie nie powiedział nigdy. A od dziecka zrozumienia ani tolerancji oczekiwać nie ma co, dziecko nie jest równorzędnym partnerem dla osoby dorosłej.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez zajac » 27 kwi 2013, o 01:27

Może dzięki Twoim pytaniom uda się ten mój chaos opanować :) Właśnie takie czyjeś inne spojrzenie jest mi potrzebne. Ta wewnętrzna spójność i zdrowy dystans, o którym piszesz, to chyba klucz. Na pewno mam wiele do zrobienia ze sobą, nieraz myślę, że mniej o te złe sytuacje chodzi, a bardziej o to, co się pomiędzy nimi dzieje, że powinnam przewidzieć, łagodzić, zasady ustalić bardziej przejrzyście... Coraz częściej myślę, że to ze mną jest problem. Nie jestem typem bardzo emocjonalnym, jest ileś błędów, których nie popełniam, np. nie obrażam, nie straszę, że przestanę kochać itp., największa wściekłość nie powoduje u mnie takich sytuacji. Potrafię też przeprosić, jeśli przesadzę. A z czego być może wynikają moje nieadekwatne emocje... Słusznie się domyślasz, że wychowuję Młodą sama, od dziesięciu lat. Nie ma też dziadków itp., czasem jestem dosłownie sama i zmęczona zbyt dużym natężeniem tego wszystkiego. Nawet kiedy jest względnie dobrze, to zdarzają się sytuacje łagodnie irytujące, jak odmowa wykonywania poleceń, mówienie do mnie podniesionym głosem, przesadne reakcje na trudności. Kiedy jest tego za dużo, do tego jakieś inne trudności, już po prostu chodzę poirytowana. I pewnie czasem przyczyniam się do awantur.
Czasem też pewnie jest tak, że córka ma na mnie swój pomysł. Wydaje mi się, że z racji swoich cech autystycznych traktuje ludzi trochę w kategoriach czarno-białych i jeśli coś nie pasuje do obrazu, pojawia się stres. Nie mogę temu do końca ulegać, bo nie jestem marionetką. A z drugiej strony jestem najbliższą jej osobą przecież i nie ma kto jej powiedzieć, co powinna zrobić, jeśli ja się na nią wkurzę...
Czego córka postanawia nie robić. Różnych rzeczy. Zadania domowego, sprzątania, czasem grozi, że w ogóle się nie ubierze i nie pójdzie do szkoły. Może nie wydaje się to dziwne, każdemu się czasem czegoś nie chce. Tylko że u niej jest bunt czasem przez rozpoznaniem sytuacji, nieproporcjonalny do tego, co trzeba zrobić. Kilka godzin awantur z powodu zadania, które ostatecznie może zająć 10 minut. Potrafi urwać okładkę z zeszytu, a potem ją przyklejać, pobazgrać ćwiczenia i wygumować bazgroły, wrzucić ołówek pod szafę i go szukać. Czasem widać po niej wtedy stres, a czasem sprawia wrażenie, że wcale jej nie przeszkadza to, że straciła kilka godzin. Zadanie na ogół też w końcu zrobi. Jeśli nie, jest kara, którą przyjmuje bez protestów, czasem jakby z ulgą.
Bardzo trudno się z nią rozmawia o tym, dlaczego, co właściwie jest problemem. Nie potrafi, zwykle nawet nie próbuje określić. Jest ogólne "nie lubię", "nienawidzę", "nie chcę mi się", "to też jest głupie" albo jakiś naprędce znaleziony powód w rodzaju "bo pióro jest głupie, bo nie pisze" albo "bo chciałam jeszcze jedną kanapkę". No nie spodziewam się, że dziecko będzie mieć inteligencję emocjonalną mocno rozwiniętą i wyjaśni mi dokładnie, w czym rzecz. Ale w niej po prostu chęci nawet nie widzę.
Czy jej opór działa? Wydaje mi się, że przeważnie nie. Owszem, staram się unikać zbędnych konfliktów, jeśli wiem, co może je spowodować, i uznaję, że nie warto. Jeśli jednak dojdzie do zaostrzenia sytuacji, staram się nie ustępować. Pewien chaos może wprowadzać to, że jeśli widzę, że jakaś metoda nie działa, próbuję innej i może to czasem wyglądać tak, że jednego dnia zwracam uwagę i pilnuję, żeby dziecko poszło punktualnie do szkoły, a po tygodniu zostawiam sprawę w jej rękach, bo się umówiłam z nauczycielką, że ona będzie rozliczać ze spóźnień. O większych zmianach staram się rozmawiać i uprzedzać, ale być może moja bezradność gdzieś tam wychodzi.
Tak, ekspresyjna była od niemowlęcia. Miała cztery lata, kiedy pierwszy raz trafiłyśmy do psychologa, z powodu "ekspresji" głównie. Psycholog doradzała konsekwencję, a ja w tym krzyku słyszałam przerażenie, to było dla mnie coś innego niż wrzask dziecka, które walczy o batonika. Zdarzało się, że nie byłam w stanie zrobić tego, co niby zrobić należało. W tej chwili na krzyk reaguję już inaczej, tzn. zakładam, że cywilizowany człowiek bez względu na powód porozumiewa się jednak w inny sposób. Sąsiedzi też są uprzedzeni i wyrozumiali, więc się nie obawiam ich reakcji. Ale do tej pory miewam problemy z rozgraniczeniem, co trzeba zaakceptować, bo wynika z zaburzeń, a co jest zwykłą manipulacją.
Szkoła to osobny temat. Ogólnie jest coraz lepiej, ale były momenty, kiedy było naprawdę nieciekawie. Większość nauczycielek nie miała na Młodą pomysłu, było testowanie, gdzie ustawić poprzeczkę, jak podejść. Wymagania edukacyjne mało spójne. Kontaktów z koleżankami z klasy praktycznie brak. Od września gimnazjum, więc nowe nadzieje i nowe obawy...
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Bianka » 27 kwi 2013, o 15:55

Witaj,
ja nie bardzo rozumiem ten autyzm w tytule, ma go czy nie? została tak zdiagnozowana? Jeżeli tak to wiesz przecież, że autystycy nie manipulują, inaczej postrzegają nasz świat, z tego co piszesz to leczenia nie ma tylko jakieś dziwne rady psychologów? a terapia? ona chodzi do zwykłej szkoły? wydaje mi się, że wymagasz od niej zrozumienia rzeczy których nie jest w stanie zrozumieć...Albo jest zdrowa i faktycznie to jakiś bunt nastolatki albo jest chora i postać rzeczy się zmienia...potrzeba kogoś kto się w tym specjalizuje kto Was poprowadzi...nie mam na myśli oczywiście, żeby pozwalać na demolkę itd ale mam wrażenie, ze nie bardzo rozumiesz jak pracuje jej mózg, na czym polega jej przypadłość...
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Sansevieria » 27 kwi 2013, o 17:05

No właśnie. Mnie ten autyzm się wydaje pierwszym pytaniem - czy to zostało jakos zdiagnozowane solidnie czy nie? demolki mogą być objawem masy różnych rzeczy. Jeśli autyzm zostal zdiagnozowany to chyba skuteczniejsze wsparcie znajdziesz na forum specjalistycznym dla rodzicow dzieci z autyzmem. I, tak jak pisze Bianka, dziecko z autyzmem powinno być prowadzone przez specjalistów od tek przypadłości. Ale ja odnoszę wrażenie ze u Was to jest raczej tak, że różni psychologowie mówią różne rzeczy, diagnozy nie ma i Ty się potępieńczo męczysz metodą prób i błędów :( a córka razem z Tobą.
Coraz częsciej myslisz że to z Tobą jest problem... skoro jesteś samotna mamą od wielu lat, to pierwszym oczywistym problemem jest zwyczajne przeciążenie psychiczne, a być może także i fizyczne, bo co w pełnej rodzinie rozkłada sie na co najmniej dwoje rodziców Ty musisz niesć sama. Masz jakieś wsparcie dla siebie, przyjaciółki, dalszą rodzinę?
Co mnie uderzyło to zbieg w czasie - od 10 lat wychowujesz córkę sama i jednocześnie od 10 lat wozicie sie z psychologami. Poza tym te 4 pierwsze lata jej życia, badzo dla dziecka ważne, najwyraźniej przebiegały w obecnosci ojca dziecka, który później wychodzi na to że całkiem zniknął z Waszego życia. Skoro zniknął to można wnioskować, ze te 4 lata nie były najszczęśliwsze albo że dotkneła Was tragedia przedwczesnej śmierci Twojego partnera/męża. W obu przypadkach silny uraz dla dziecka. Oraz dla Ciebie też.

Tak bardziej od strony praktycznej czyli jak coś widzi matka juz dorosłej córki (znaczy ja).
Przeciażenie Twoje widać jak na dłoni. Masz "po kokardę" i wybuchasz. Jak sama piszesz nieadekwatnie. Z tym Ty mozesz cos spróbować zrobic, ale jak sądzę nie sama. Tu pomoc psychoterapeutyczna dla Ciebie wydaje sie bardzo wskazana. Bo lepiej nie bedzie z tym Twoim reagowaniem, musisz nabyć umiejetnosci radzenia sobie z nim. Nie czuj sie oskarżana, please. Po prostu musisz sprostać sytuacjom zbyt stresujacym, długotrwały silny stres wykańcza, nie ma zmiłuj. Godzina luzu kiedy można wywalic z siebie w sposób bezpieczny to, co sie czuje bywa zbawienna pomocą, wybraź sobie ze mozesz bezkarnie i bez złych konsekwenci wywalic na przykład że czasami masz ochotę udusic własne ukochanie dziecko i nie zostaniesz oceniona, skrytykowana, zdołowana żeś "zła matka"... takie "chętki" uduszenia gołymi rękami własnego ukochanego potomstwa ma chyba czasem każdy rodzic... :wink:
Traktowanie ludzi w kategoriach czarno - białych to chyba nie jest cecha li tylko autystycznyczna, dzieci tak mają. Subtelnosci bywają im obce, empatyczny sie nikt nie rodzi, tego sie człowiek uczy i to nie każdy ma takie same tu możliwości. W miare dorosłą empatię to około 16 roku życia w dobrym układzie sie osiąga, a czasem jeszcze później. Podobnie z tym "nie pasowaniem do oczekiwań" - stres wydaje sie tu dosyć naturalny. Kwestia skali i sposobu radzenia sobie z nim. Ale znowu, ludzie mają różną wrażliwosć, dzieci też.

Bunt nieproporcjonalny do skali zdarzeń. Hm... troche mi tu pachnie sytuacją "ja wiem lepiej co powinnaś czuć"... a dzieci przecież nie mają i mieć nie mogą dorosłego dystansu. Co dla dorosłego niewielkie dla dziecka potrafi być przerażajace, koszmarne, potworne. Kilka godzin awantur z powodu zadania, które zajmie 10 minut - tu moim zdnaniem w ogóle nie chodzi o to zadanie jako takie, ale o sprzeciw. Podobnie mam wrazenie ze sprzątaniem. Natomiast jak piszesz o uldze w zwiazku z karą to odnoszę wrażenie, ze moze ona wynikać z zakończenia sytuacji w jakis jasny sposób. Acz ja jestem zwolenniczka kar naturalnych tylko, czyli ponoszenia przez dziecko konsekwiencji bezposrednio wynikających z czegoś co zrobiło nie tak czy czego nie zrobiło choć powinno, na zasadzie "nie odrobiłaś lekcji masz zły stopień, nie sprzątnełaś pokoju masz w nim bałagan, nie wrzuciłaś ciuchów do pralki - nie masz nic czystego".
Określić co jest problemem nie umie wielu całkiem dorosłych ludzi. Podobnie jak nazywać i identyfikować swoich uczuć. Brak chęci wynikać może z totalnego braku umiejetnosci opisania tego co czuje i połapania sie z czego co wynika. To jest naprawdę wyższa szkoła jazdy, samoświadomosć na zaawanswanym poziomie. Oczekiwanie tego od dziecka to są zdecydowanie wygórowane wymagania.
Cywilizowany człowiek wprawdzie w sytuacjach społecznych porozumiewa sie inaczej niz wrzaskiem i eksplozja złosci, ale z drugiej strony jesli w kimś jest masa uzasadnionej złości, którą tłumi bo "cywilizowani ludzie tak sie nie porozumiewaja" to w efekcie tego tłumienia cywilizowany człowiek ląduje na psychoterapii gdzie wielkim nakładem sił odmraża te pokłady złosci co w nim zalegają i uczy sie w sposób niecywilizowany wrzeszczć oraz kląć. Mnie intryguje bardzo skad tyle złosci w Twojej córce. Jak pisalam jeśli córka jest dzieckiem autystycznym to wymaga okreslonego sposobu wychowywania, na którym sie nie znam. Ale opisane zachowania znam z relacji z dziećmi wcale nie autystycznymi tylko z urazami psychicznymi z dzieciństwa. Czyli - rzecz pierwsza to diagnoza.
No i jeszcze kwestia szkoły - tak ogólnie, bo i tak mi wyszło długaśnie. Szkoły i nauczyciele bywają bardzo różni, są wspaniali i są okropni, co potrafią dziecku bardzo zaszkodzić.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez caterpillar » 27 kwi 2013, o 18:53

zajac witaj!

ja pomyslalam o grupie wsparcia rodzicow z podobnymi problemami ,podobnymi dziecmi
mysle ,ze najcenniejsze informacje potrafia dac ci ,ktorzy osobiscie przezyli lub borykaja sie z takim problemem na codzien.

Ja osobiscie mam bardzo male doswiadczenie z dziecmi autystycznymi, natomiast moja przyjaciolka opiekuje sie z chlopcem ,wczesnie miala praktyki w osrodku ale to byly dzieciaki typowo autystyczne. wowczas (nie wiem jak teraz)reakcja na przemoc byla ..przemoc , wykorzystywalo sie techniki obezwladniajace a czasem pokazywalo ,ze np pewne zachownia bola np szarpanie za wlosy. Podobno to jedyna forma aby dotarlo ,ze robia tym komus krzywde.
ale zaznaczam ,ze mowie tu juz o glebokim autyzmie.

Natomiast ow chlopiec chodzi do normalnej szkoly
rodzice traktuja go dosc surowo i czesto wybieraja za niego ( co na poczatku szokowalo moja kolezanke ale pozniej zrozumiala,ze maly ma duze opory przed nowym i czasem zmuszenie go do czegos nowego jest jedyna droga aby zaczol robic cos innego, co w rezultacie sprawia mu przyjemnosc).

ma swoje typowe ruchy czyli spastykuje wiec trzeba go zajmowac czyms innym.
Moja kolezanka mowi ,ze najlepszym sposobem jest poznanie rutyny
wczesniej mowi ,ze zdarzalo sie jej zloscic na malego kiedy nie schodzil na dol
gdy go o to prosila , teraz wie ,ze potrzebuje jakies 30 min ,zeby pobyc w swoim swiecie zrobic jak zykle kilka rzeczy ,ktore robi i poznej sam chetnie schodzi.


ja rozniez nie wiem w jakiej kondycji jest twoja corka bo spektrum autyzmu jest szerokie .

proponuje poszukac w okolicy lub na forach ludzi z podobnymi dziecmi
jak pisalam wczesniej od takich ludzi dostaniesz najcenniejsze wskazowki .

pozdrawiam!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez zajac » 27 kwi 2013, o 20:22

A. nie ma pełnoobjawowego autyzmu, ma cechy autystyczne (inne określenia to zespół autystyczny, zaburzenia ze spektrum autyzmu, muśnięcie autyzmem). Jest to więc jakiś stan "pomiędzy" dzieckiem autystycznym a zdrowym. Jeśli chodzi o diagnozę, pracujemy obecnie nad jej zaktualizowaniem, ale osoba, która się tą diagnozą zajmuje (jest psychologiem i lekarzem z dużym doświadczeniem w pracy z autyzmem i ADHD), ma duże wątpliwości, bo do każdej "jednostki chorobowej" coś nie pasuje.
To, co "jest autystyczne", to na pewno sztywność oczekiwań i zachowań. A. ma po prostu swoją wizję danej sytuacji i bardzo trudno się przestawia -- na inny temat rozmowy, inny sposób działania, inną ocenę jakiejś sytuacji. Problemem bywa też rozpoczęcie albo zakończenie jakiejś czynności. Czasem każdy "tak ma", u niej jest to po prostu silniejsze.
To, co nie jest autystyczne: wyobraźnia, poczucie humoru. Jakiś jednak rodzaj empatii. Tu A. jest nierówna, czasem zachowuje się bardzo egocentrycznie i egoistycznie, a czasem potrafi się też przejąć czyimś problemem. Odnoszę wrażenie, że wiele zależy od wiedzy, jak się zachować w danej sytuacji -- jeśli A. wie, jest znacznie większa szansa, że się zaangażuje. Jeśli nie wie -- wycofuje się zupełnie, zachowuje się obojętnie.
Nie zadaje pytań, rzadko inicjuje jakieś sytuacje -- chyba że bardzo jej na czymś zależy. To wszystko jest dla mnie problemem, bo powoduje, że muszę zgadywać, o co chodzi, próbować reagować. A. traktuje mnie też nieraz tak, jakbym po prostu wiedziała, co ona właśnie chce powiedzieć, tylko np. zapomniała.
Rzeczywiście nie wszystko rozumiem, jeśli chodzi o sposób jej funkcjonowania. Czasem w sytuacjach z mojego punktu widzenia podobnych jej zachowanie jest zupełnie inne. Czasem potrafi być zaskakujące. Np. nauczyła się czytać bardzo późno, półtora roku temu, a od roku sama czyta książki, prawie codziennie. Nie potrafiąc jeszcze czytać ani nie znając angielskiego, całkiem sprawnie poruszała się po menu gier komputerowych (ma dość dobrą pamięć wzrokową). Przy podobno dobrym słuchu muzycznym i nadwrażliwości słuchowej ma zaburzenia przetwarzania słuchowego. Takich sprzeczności jest ileś jeszcze.
Mamy za sobą ileś terapii, integracji sensorycznej, behawioralną, odruchów, psychologiczną, logopedyczną. Niektóre trwają do tej pory. Czasem wygląda to tak, przy behawioralnej zwłaszcza, że A. jej nie lubi, na początku funkcjonuje na niej znacznie gorzej niż w życiu, potem jakoś "zaskakuje" i terapeuci są zadowoleni z postępów. Ale to niekoniecznie ma w życiu odzwierciedlenie, nie chodzi o to, żeby dziecko uczyło się na terapii, jak... lepiej funkcjonować na terapii. Nie chodzi o to, że one nic nie dają, dają na pewno. Tylko że nie wszystko rozwiązują.
Piszesz, Sans: trochę mi tu pachnie sytuacją "ja wiem lepiej co powinnaś czuć". Dziękuję, bo właśnie o to mi chodzi, żeby ktoś spojrzał obiektywnie. Ja wychodzę z założenia, że każdy z nas, chory czy zdrowy, ma jakieś ograniczenia, z którymi uczy się żyć i w jakimś stopniu stara się je przekraczać. I nie można pozwalać dziecku na siedzenie w swoim ciepełku, robienie tylko rzeczy łatwych, przyjemnych. Na pewno gdzieś jest granica, za którą zaczyna się już zbyt duża presja, ja nie chcę tej granicy przekroczyć. Ale nie mogę też ulegać przy każdym przejawie buntu, bo wtedy po prostu nic by się nie działo.
Mnie też bliska jest metoda "naturalnych konsekwencji", tyle że u nas nie zawsze się sprawdza. Bo te konsekwencje są np. zbyt odległe (nie powiem przecież dziecku, że jak będzie olewać zadania od logopedy, to zawsze będzie niewyraźnie mówić -- zresztą powiedziałaby mi, że trudno). A czasami właśnie jej nie zależy na czymś.
Widzę, że dopiero na część pytań odpowiedziałam, a już tyle mi się napisało... Muszę kończyć na razie.
Bardzo Wam dziękuję za odzew.
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez zajac » 28 kwi 2013, o 20:43

Bianko -- może manipulacja nie była dobrym określeniem. Chodziło mi o taką sytuację, że pomimo starań z mojej strony i niby z jej strony też, pomimo ustaleń, nawet nacisków, pomimo straty mnóstwa czasu, pomimo emocji, jakie temu wszystkiemu towarzyszą, wygrywa ostatecznie "nie zrobię". Albo pojawia się "jednak zrobię", ale np. dopiero wieczorem albo chwilę przed wyjściem z domu, kiedy już nie ma czasu. Albo kiedy wie, że ma coś skończyć o określonej godzinie, obiecuje, że ok, ale potem w ogóle nie zwraca na to uwagi -- przeciąga sprawę celowo, bo wie, że przyjdę i przypomnę -- ale może akurat nie przyjdę na czas i będzie mogła np. pograć dłużej? Czasem strasznie mnie to wkurza, bo odbieram to jako lekceważenie mnie i naszych ustaleń. Ileś razy rozmawiamy o chodzeniu spać o którejś godzinie -- żeby rano być wyspanym -- a i tak z jej strony jest postawa: dopóki matka nie przyjdzie i nie każe gasić, można czytać (raz nawet do drugiej w nocy). Rano A. nie widzi związku między swoim samopoczuciem a niewyspaniem, tylko rzuca różne epitety pod adresem szkoły, do której musi iść. Nie chodzi o to, że takie zachowanie wydaje mi się skandaliczne i niezrozumiałe. Dorosły też nieraz dokładnie wie, co ma robić, a robi coś innego. Tylko że czasami czuję się "wykiwana" :-D, bo ostatecznie to ja muszę zrobić to, co miało zrobić dziecko, albo się stresować tym, że coś nie działa jak powinno. A dziecko w tym czasie np. patrzy w okno, traumy po nim nie widać, karę też wydaje się dość łatwo akceptować. I coś mi w tej sytuacji nie gra, czuję, że powinnam ją rozwiązać inaczej.

Mój rozwód na pewno jakoś wpłynął na córkę, zwłaszcza że eks w tym czasie przestał utrzymywać z nią kontakt. Ale nie jest to jedyna przyczyna problemu, bo on zaczął się już wcześniej, tylko nie było to takie jednoznaczne. Wydawało się, że pewne nieprawidłowości mają konkretną przyczynę, inne nie są aż takie duże, no słowem: jeszcze poczekamy, może to a to się wydarzy i sytuacja się poprawi. To, że akurat po rozstaniu z eks trafiłyśmy do psychologa, to raczej zbieg okoliczności, i tak miałam to w planie. Choć na pewno sytuacja rodzinna dołożyła tu swoje.
O psychoterapii własnej co jakiś czas wspominam, że "przydałaby się". Z drugiej strony myślę o niej jako o... dodatkowej sprawie, na którą musiałabym znaleźć czas, siłę i być może kasę. Może teraz rzeczywiście byłby moment na zmianę podejścia, bo A. jest starsza i pod względem zapewniania opieki itp. zdecydowanie mniej absorbująca. Jeszcze tylko kwestia tych moich "wybuchów". To nie jest tak, że ja nie panuję zupełnie nad emocjami i potrafię nagle i niespodziewanie wybuchnąć. Jasne, zdarza się, że żałuję jakiegoś swojego zachowania, ale czasem kiedy np. wywalam jej zawartość plecaka, to nie robię tego z emocji, tylko myślę, że... tak trzeba. Żeby pokazać, że nie tylko ona umie, że w gruncie rzeczy tak potrafi każdy, i niech też zobaczy, jak to jest. I, co dziwne, mam wrażenie, że takie metody działają. Dziecko natychmiast się rzuca do sprzątania i przez jakiś czas tendencja do rzucania jakby mniejsza. Klatkę ze zwierzakami dwa razy, w sytuacji zagrożenia, zabrałam z jej pokoju. Po 1-2 dniach sama przyszła i zapytała, czy już może ją wziąć do siebie, bo się za nimi stęskniła. Komórkę po kilku ostrzeżeniach zabrałam, ma teraz model, na którym ja nie potrafiłam smsa napisać, daje radę. Tylko że czasami do takich metod jestem przekonana (zwłaszcza kiedy chodzi o recydywę, a wcześniej konkretnie zapowiedziałam, jakie będą konsekwencje), a czasami po prostu mam wątpliwości, bo kojarzy mi się to z jakąś chorą próbą sił. Teraz na przykład mamy sielankę, patrzę na moje miłe dziecko i zastanawiam się, czy nie można inaczej...
Czasami udaje się złapać istotę problemu. Raz np. A. miała w szkole robić jakiś deser na technice. Godzinę chyba nadawała, jakie głupie są desery, po co to się w ogóle robi, zwłaszcza w szkole, ona nienawidzi i żadnych produktów nie zaniesie, bo po co itp. itd. Najpierw próbowałam tłumaczyć, że przecież nieraz całkiem ciekawe desery robiła w domu i może to być fajne, a już na pewno nie będzie ani trudne, ani niemiłe. Nie pomogło, więc przestałam się odzywać. W końcu zapytałam, czy wie, jak długo już mówi na ten temat. I że skoro tyle czasu na to poświęca, to sprawa chyba jest dla niej ważna i nie ma zamiaru tak po prostu nie wziąć niczego do szkoły. I zapytałam, jakiej właściwie mojej reakcji się spodziewa. Odpowiedź: "No żebyś mi pomogła". Przygotowałyśmy wszystko w parę minut, wydało mi się, że coś się udało nam obu wtedy zrozumieć. Ale same widzicie, jakie to jest pokręcone.
Dzięki, Sans, bardzo mi pomagasz takim po prostu trzeźwym, innym spojrzeniem. Jeśli chodzi o rozmawianie o uczuciach, nie jest tak, że ja chcę siąść z Młodą i zacząć psychoanalizę. Wiem, że na pytanie "dlaczego" mi nie odpowie; że zdaniami złożonymi też się nie porozumiemy. Próbuję pytać, czy np. jest zła na X. Albo czy uważa, że zadanie jest za trudne, czy tylko nie chce jej się go robić. I na tego rodzaju pytania często nie uzyskuję odpowiedzi, która byłaby spójna z jej zachowaniem.
Jej złość... często pewnie jest uzasadniona. Ona z jednej strony jest osobą dość samodzielną, nie pomagają jej np. pytania naprowadzające, irytują dokładne instrukcje. Z drugiej -- przy jej deficytach z wieloma sprawami nie jest w stanie sobie sama poradzić. Jasne, że czasem bywa tak, że to mnie się _wydaje_, że sobie nie poradzi, a dopiero kiedy sytuacja nas zmusi, okazuje się, że jest całkiem nieźle. Ale generalnie: każda sprawa, która początkowo wydaje się trudna, wymaga podzielenia na mniejsze zadania, ustalenia, co po czym robić -- wymaga właśnie pokierowania, czasem pomocy. Znowu: nie mówię tu o umiejętnościach organizacyjnych z wysokiej półki, chodzi np. o zadanie tekstowe z matematyki, w którym najpierw trzeba dokładnie się przyjrzeć danym, a nie wykonać dowolne działanie na dwóch przypadkowych liczbach. Pewnie nieraz jest zła sama na siebie, że sobie z czymś nie radzi. Zdarza się, że na temat jej zaburzeń ktoś w jej obecności coś powie, może to być przykre. Wymagania ludzi wobec niej nie są spójne, czasem jest taryfa ulgowa totalna, a czasem poprzeczka za wysoko. Z rówieśnikami nie ma udanych kontaktów, raczej woli osoby albo co najmniej o kilka lat starsze, albo (do niedawna) znacznie młodsze dzieci. Generalnie A. lepiej też funkcjonuje w środowiskach, w których nie ma etykietek. Lubi poznawać ludzi, ale często to później odreagowuje. Nie wiem, czy bardziej chodzi o to, że bardzo się stara zrobić dobre wrażenie i jest tym później zmęczona, czy może ci ludzie ją w jakiś sposób rozczarowują. Niekiedy wydaje mi się, że ona do każdej zmiany w życiu, każdej nowy osoby podchodzi tak, jakby miało to być wydarzenie, które zmieni bieg życia -- na lepszy oczywiście. W nowej szkole na pewno będzie lepiej, nowa znajoma to raczej na pewno będzie przyjaciółka, nowe zainteresowanie będzie na pewno czymś niesamowitym i będzie w tym świetna. A potem się okazuje, że jednak życie się aż tak nie zmieniło.
Tak że, jak sądzę, jest ileś takich bieżących powodów do frustracji, złości. A odporność na porażki ona ma chyba dość niską. I ja rozumiem, że czasami trzeba się jakoś rozładować. Ale zostaje kwestia stopnia i sposobu.

A szkoła -- integracyjna, szósta klasa. Jest różnie.

Znam kilka mam dzieci z podobnym problemem albo ADHD. Od kilku miesięcy A. chodzi na terapię grupową, w tym czasie jest grupa wsparcia. I wiecie co? Każde z tych dzieci jest inne, każda mama też. Te rozmowy sporo dają, ale po pierwsze godzina na tydzień to za mało, po drugie dość często nie da się czyichś doświadczeń wprost przełożyć na swoją sytuację, po trzecie -- czasem można się mocno sfrustrować, kiedy rozmawia się z kimś, kto (chcąc dobrze wypaść na tle?) przypisuje swoim metodom wychowawczym brak u swojego dziecka niedobrych zachowań, których być może nigdy by nie było, bo po prostu dziecko nie ma takich skłonności. I co jeszcze: bycie rodzicem dziecka z takim czy innym problemem nie jest dowodem wyższych umiejętności wychowawczych. Tak samo te osoby są nieraz pogubione, często samotne. Czasami wsparcie polega na wysłuchaniu bardziej niż na doradzeniu. A niekiedy "prosty człowiek", który wychowuje/wychował swoje dzieci albo po prostu dzieci lubi, znajdzie klucz. Dlatego potrzebny mi inny punkt widzenia.
Caterpillar -- to mądre słowa, że najlepszym sposobem jest poznanie rutyny. Albo, jak mówił król z "Małego Księcia", wydawanie rozkazów wtedy, kiedy okoliczności są sprzyjające ;) Tak, zdarza się, że czasem pomaga danie godziny luzu, żeby potem poszło jak z płatka.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam... Miłego wieczoru :)
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Abssinth » 28 kwi 2013, o 21:50

tak wlasnie czytam dzisiaj, o kobiecie, ktora przebudowala sobie mozg :)

http://www.barbaraarrowsmithyoung.com/

nie mam duzo czasu teraz zeby dokladnie pisac, popatrz moze, czy informacje na jej temat sa dostepne po polsku - w ksiazce, ktora wlasnie czytam, sa opisane przypadki ludzi, ktorzy na przyklad mieli problemy z polaczeniem przyczyny ze skutkiem, taki w mozgu po prostu nieprzeskakujacy impuls.
I o tym, ze to jest straszne zycie, byc takim czlowiekiem...ale mozna to wyleczyc za pomoca odpowiednich cwiczen.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Sansevieria » 28 kwi 2013, o 22:00

Przypuszczam ze psychologizowania masz "po kokardę" po tylu latach :)
Ma cechy autystyczne to jest takie troche, po prymitywnemu mówiąc "ni pies ni wydra". Nie wiadomo jak ugryźć, bo w porównaniu z dzieckiem tzw. model standard jest inaczej ale w porównaniu z autystycznym też i weź badź mądry co jest cecha autystyczną a co nie. Okropnie trudne.

Spontanicznie to bym Ci powiedziała, że jakbyś Ty jakimś sposobem (może właśnie psychoterapia) odczuła ciut luzu wewnętrznego to sporo spraw by mogło sie okazać znacznie łatwiejszych. Normalnie czuję Twoje napięcie w niemal każdym zdaniu. Nie dziwię sie wcale, ale na mojego czuja dobrze by było żebyś przez rozum zadbała o siebie też, bo jesteś napięta jak struna - a to sie udziela pozaświadomie, dziecku też.

Tak ogólnie to mam też wrażenie, ze moze miałoby jakis sens żebyś ustaliła sama sobie co jest absolutnie niezbędne, a co mozesz odpuścić, bo swiat sie nie zawali. Co musi (naprawdę musi) byc zrobione na czas czy dopilnowane, a co nie musi. Tak zebyś sie nie spalała w sprawach tego nie wymagajacych bezwzględnie. Nie wiem na przykład co rozumiesz przez "musi być skończone o określonej godzinie" ale wyczuwam w tym podejściu jakieś pole manewru. Są rzeczy co naprawde muszą, ale byc moze jest ich nieco mniej?

Epitety pod adresem szkoły... moje dziecko w swoim czasie mialo fazę "czytam za długo i jestem rano niewyspana" starannie unikajac zauważenia zwiazku przyczynowo skutkowego miedzy czytaniem długo a niewyspaniem o poranku, rzucalo epitetami w kieunku debili co wymyślili szkołę zaczynajacą się tak wcześnie, szkołę w ogóle, tą konkretną szkołę ...a ja bezczelnie to olałam. Pluła jadem, ja byłam spokojniutka i podpowiadalam kolejne epitety ( w końcu jako dorosła miałam bogatszy zasób słów), "jednoczyłam sie z nią w cierpieniu" ale...jednocześnie nie było zmiłuj i do szkoły się szło. I nie chodzi mi o to, że "mój sposób lepszy" tyko raczej o to, że można do tego samego zjawiska podejsć na różne sposoby, rodzic ma pole manewru co odpuścić, co przycisnąć o ile ma cel jasny i ustali co dla niego (rodzica) jest priorytetem. Dla mnie było nie nakręcanie awantur o poranku ( bo MNIE psują humor) i pójście dziecka do szkoły. Wyszłam z załozenia że skoro i tak jest zła to jak jej zacznę w tym momencie klarować że "nie należy tak mówić" czy cos w tym klimacie to tylko doleję oliwy do ognia i nakręci sie wszystko do rozmiarów monstrualnych, a w sumie gra nie warta swieczki, bo co komu sie stanie jak dziecko sobie pogada nawet i głupio ale w domu i przy mamusi tylko?

Na pewno jakieś pole manewru jest w obszarze "sprzątanie i czynności domowe' - nie zebym namawiała Cie do przerobienia domu na chlew, ale tu pole manewru jest zawsze, warto sie zatrzymać zanim się człek zirytuje i zastanowic po prostu nad tym, czy warto sie zirytować. Ja sobie tym sposobem sporo ułatwiłam. :)

No i istotne - czy zawsze jest tak, że naprawdę MUSISZ zrobic to, co miało zrobic dziecko? Na ile to że coś "nie działa jak powinno" to jest problem Twój bardziej niż faktyczny? Są rzeczy, ktore wcale nie muszą byc zrobione, są rzeczy co mogą poczekać, są i takie co naprawdę muszą być zrobione i czekać nie mogą- czasem sami sobie robimy krzywdę nie dokonując właściwych dla danych realiów rozróżnień. Jest cenną umiejetnoscią umieć czasem stwierdzić "odpuszczam" zamiast "to musi być zrobione". Cenna tą umiejetnosć od lat staram sie posiąść nie bez oporu ze strony mojego perfekcjonizmu. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Apasjonata » 29 kwi 2013, o 12:35

Tak sobie myślę, że skoro terapia samego dziecka nie przynosi spodziewanych efektów, to czemu nie spróbować od innej strony, czyli z terapią własną. To nie prawda, że musi to byc obarczone kosztami, bo są miejsca refundowane .
Jesli nie potrafisz zdecydować sie na to ze względu na siebie samą, z tego chocby powodu , że sobie nie radzisz to może własnie ze względu na dziecko. Co o tym myślisz?
Apasjonata
 
Posty: 336
Dołączył(a): 11 wrz 2011, o 12:51

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez zajac » 29 kwi 2013, o 19:28

Dzięki, Abssinth -- książki po angielsku raczej nie przeczytam :( O Barbarze Young znalazłam artykuł, może kogoś zainteresuje: http://www.newsweek.pl/dzieci/zmysly-w- ... 4,1,1.html

Sans, dokładnie, ni pies ni wydra. Nie wie człowiek za bardzo, co musi rozumieć i tolerować, a co jest po prostu cechą charakteru czy wyuczonym zachowaniem. I faktycznie masz rację, że stan lekkiego niepokoju to chyba mój naturalny stan fizjologiczny :-D

Wiesz, tych rzeczy, które muszą być zrobione, jest dużo. Właściwie i tak nie wszystkie są robione albo nie tak systematycznie, jak trzeba, bo po prostu nie dajemy rady. A. ma jeszcze kilka problemów zdrowotnych, które wymagają ćwiczeń albo zabiegów pielęgnacyjnych, różnie z tym bywa. Lekcji też dopiero od niecałego roku nie odrabiam, wcześniej musiałam prawie wszystkie (to dopiero była jazda).

Przez kończenie czegoś o określonej godzinie rozumiałam wtedy, kiedy to pisałam, głównie odrywanie się od komputera. A. jak siądzie do jakiejś gry, to mogłaby siedzieć od rana do wieczora, gdyby jej pozwolić, w dodatku bez jakichkolwiek przerw. Próbuję to ograniczyć, umawiamy się, że gra np. godzinę w danym dniu albo po jakimś czasie zrobi sobie przerwę i potem znowu będzie mogła. Na ogół nie działa. A to, co muszę zrobić za nią, jeśli się zbuntuje -- np. w sobotę pracami domowymi zajmujemy się razem. Ustalamy, załóżmy, że ona idzie do sklepu. Na ogół idzie, ale często nie obywa się bez "negocjacji" albo odwleka to w nieskończoność, kiedy ja już chciałabym mieć temat z głowy. Jeśli już np. dochodzi do sytuacji, że muszę iść sama w obawie, że sklep zamkną, to jakieś konsekwencje wyciągam, ale wolałabym ich nie wyciągać i nigdzie nie iść :-D Zęby czy włosy też na ogół nie zostają umyte tak po prostu, żeby czyste były -- czynność trzeba oprotestować, odwlec albo spróbować uniknąć. No chyba że akurat jest dodatkowy bodziec, np. szansa zrobienia na kimś dobrego wrażenia albo np. nowa szczoteczka. No jak w przedszkolu!

Z tego, co piszesz, Sans, rozumiem, że raczej za dużo oczekuję i za wcześnie. Powinnam traktować 14-latkę jak jeszcze dziecko i zaakceptować to? Jeśli mogę spytać: jak reagowałaś na czytanie Twojej córki po nocach? Zwracałaś uwagę, upominałaś czy raczej pozwalałaś jej wyciągać wnioski samej? Jeśli to drugie, to czy długo to trwało? Bo u mojej, mam wrażenie, ten proces wyciągania wniosków jest potwornie długi, nie wyobrażam sobie czasu, jaki musiałby upłynąć, żeby np. sama dobrowolnie położyła się wcześniej spać. Ale może jestem w błędzie? Rano też staram się nie nakręcać awantur. W zasadzie mam tendencje do racjonalizowania i podejmowania dyskusji, kiedy ktoś jest zły, ale staram się nad tym panować. Masz oczywiście rację, że czasem można odpuścić. Głównie chodzi mi o formę rozmawiania o tym. Przyznasz, jak sądzę, że większość ludzi zareaguje inaczej, kiedy ktoś powie, że wyjątkowo mu się dziś nie chce czegoś robić, albo zapyta, czy może tego nie robić, czy tp. -- a inaczej, kiedy ktoś wrzaśnie, że nie chce, i wyjdzie trzaskając drzwiami. Wtedy ja też się wkurzam i zaczynam domagać szacunku :)

Może głupio zapytam: jak ja mam reagować na takie sytuacje? Tzn. na krzyk, delikatnie mówiąc, nieuprzejme odpowiedzi itp. A w sytuacjach skrajnych? Mamy np. bardzo wyrozumiałych sąsiadów, ale jednej rzeczy nie tolerują: walenia drzwiami, mówią, że od tego pęka tynk na ścianach. Ja z kolei nie toleruję np. niszczenia rzeczy pożyczonych, a ostatnio również moich. Nie mówiąc już o zwierzakach (głównie chodzi o rzucanie przedmiotami w klatkę). Tu nie wystarczą kary, czuję, że trzeba reagować od razu, po prostu uniemożliwić takie zachowanie. Chodzi o taki symboliczny (?) kubeł zimnej wody, żeby się dziecko odwiesiło, zanim zrobi coś naprawdę niefajnego. Macie jakiś pomysł, skuteczny, a nie przesadnie brutalny?

Apasjonato -- dziękuję. Tak, będę myśleć o terapii. Tak jak pisałam, mniej już widzę przeszkód, a więcej plusów. Może uda mi się coś znaleźć.
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: Autystyczna nastolatka

Postprzez Sansevieria » 30 kwi 2013, o 19:08

Jak to sama określiłaś, Twoja córka ma pewne zachowania jak dziecko model standard tyle że ze wzmocnieniem. Na chłopski rozum biorąc może się sprawdzać będą metody "standard ze wzmocnieniem" ?
Jak wiadomo dzieci są różne zatem te metody "standard" są w iluś wariantach, ale jednak są jakoś ogarnialne. Sądzę że da się jakiś wariant pasujacy akurat do Twojej córki dobrać.

Ja mam doświadczenie własne na jednym dziecku, trochę podobieństw w naszych córkach widzę. Dla poszerzenia oferty trochę sobie poprzypominałam inne znane mi bliżej dzieci i sposoby ich rodziców na różne różnosci. Popróbujemy zatem, a nuż coś podejdzie :)
Trochę to co poniżej może wbrew moim intencjom zabrzmieć jak wykład, zatem proszę nie traktuj tego jako zestawu "prawd objawionych" tylko jako raczej zestaw możliwosci do rozważenia i ewentualnego wypróbowania, luźno i swobodnie.

Sama piszesz, że "jak w przedszkolu" i nowa szczoteczka daje bodziec do umycia zębów...a potem pytasz czy powinnaś traktować 14 latkę jak jeszcze dziecko. Z tego zestawienia widać, że najwyraźniej w niektórych przynajmniej sferach i owszem. Co zresztą nie dziwi. Bo dziecko "model standard" jest w wieku lat 14 miejscami dziecinne, zatem Twój model "standard plus" też, i zapewne nieco bardziej. 14 latek w żadnym razie dorosły jeszcze nie jest, a jazdy emocjonalne związane z okresem dojrzewania raczej wzmagają zachowania i reakcje ekstremalne.

Rzeczy które muszą byc zrobione. Ty musisz określić priorytety. Sama. I to narzucić. Wyznaczyć co ewentualnie luzujesz, a co odpuszczeniu nie podlega. Mozliwie jasno. To sama ze sobą, z dzieckiem sie tymi priorytetami nie ma co dzielić, bo nie ono jest tu od decydowania. Ono samo zauważy, gdzie się uginasz i negocjujesz, a gdzie nie ma zmiłuj. Mozesz sobie spróbować to zrobić na piśmie, zapisane czasem lepiej do człowieka przemawia. Rzeczy absolutnie nie negocjowalnych mozliwie mało. Łatwiej być super konsekwentnym w 3 sprawach niz w 15.

Sobotnie prace. Ty jako dorosła określasz, co jest do zrobienia. Możesz zapytać czy oprócz tego co ty widzisz córka widzi coś jeszcze - tu możliwa współpraca, ewentualnie jakieś korekty. Córka uczestniczy w procesie decyzyjnym, ale w ograniczonym zakresie.
Zauważasz, że są rzeczy które jeśli nie zostaną zrobione na czas spowodują, że będziesz Ty je musiała zrobić oraz takie, które nie zrobione na czas po prostu zostaną zrobione później. Córka dostaje to, co może ewentualnie poczekać. Na przykład jest do włożenia pranie do pralki i zakupy. Nie ma przydzielania córce pójścia do sklepu ( bo jak się zbuntuje to Ty będziesz musiała iść z alternatywą braku zakupów) natomiast spokojnie możesz jej przydzielić pranie. Pralka bowiem działa 24 godziny na dobę. Czyli nie dajesz na wstępie szansy córce na to, że skutkiem jej buntu bedzie to, ze Ty za nią cos robisz. Ze znanych mi rekordów buntu jest 4 dni oczekiwania, aż 16 letni synek ( wcale nie autystyczny, za to z trudną przeszłością - przysposobiony jako nastolatek) zdecyduje sie wyrzucić śmieci. Matka jako skała - pakowała do worków, zawiązywała i czekała.

Mycie zębów, włosów itd moze dało by sie wziąć śmiechem jakoś? Pisałaś że córka ma poczucie humoru.

Czytanie mojej po nocach potraktowałam akcją budzik czyli dryndał o 22. Informacyjnie. Samej mi się zdarza zaczytać. Natomiast nie przypominałam, nie trułam i czekałam.

Podejmownie dyskusji kiedy ktoś akurat jest zły to mi się ogólnie wydaje nieco bezsensowne, bo złość mąci rozum, jest silna emocją. Do mnie samej jak jestem zła argumenty racjonalne słabo docierają. Musi mi ciśnienie najpierw spaść i chyba większosć ludzi tak ma. Jak jestem zła to nawet jak słyszę to wpuszczam jednym uchem a drugim wypuszczam, bo przede wszystkim na daną chwilę to JESTEM ZŁA!!! Ogólnie to bardzo mi sie zdarza rzadko, ale moja cóka ma tu inaczej i ona owszem łatwo w złość wpada. Ja przeczekiwałam aż jej ciśnienie spadnie. Milcząc spokojnie. Co jakiś czas dając informację zwrotną "jak będziesz juz w stanie spokojne rozmawiać to porzmawiamy, ja wrzeszczeć nie zamierzam".

Wrzaśnie i wyjdzie trzaskajac drzwiami - pozostaje zająć sie czymś innym i wrocić do tematu jak delikwentka dojdzie do przytomności.
Skoro sąsiadom przeszkadza akurat trzaskanie drzwiami to można (akcja radykalna, zastosowana okresowo przez rodziców wyżej wspomnianego przysposobionego nastolatka, też trzaskał i rzucał) niektóre drzwi usunąć zmniejszając ilość obiektów generujących niechciane dźwięki. Tak naprawdę w mieszkaniu niezbędne są drzwi do łazienki i wyjściowe, tych usuwać nie należy, ale pokazówka polegająca na eliminacji pozostałych na młodzieńca podziałała całkiem nieźle. I jakoś nie chciało mu się biec za każdym razem do łazienki żeby trzasnąć drzwiami. :wink:

Rzeczy pożyczone chyba trzeba jak przy maluchu chować po prostu, nie dawać dostępu. Twoje rzeczy to nie mam pomysłu, chyba najcenniejsze też chować, a mniej cenne odżałować. Tu sie spróbuję dopytać jeszcze. Własne córki rzeczy zniszczone po prostu na zasadzie - zniszczyłeś to nie masz albo masz w stanie takim, do jakiego doprowadziłaś.
Zwierzęta to ogromne ryzyko, ja chyba bym sie nie odważyła mieć zwierząt w takiej sytuacji :(

I na koniec - popieram Apasjonatę w kwestii terapii dla Ciebie - stan stalego lekkiego napięcia jest wykańczajacy. Pomóż sobie, a pomożesz posrednio córce. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Następna strona

Powrót do Rodzice

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 223 gości