Ze wszystkim co napisałaś zgadzam się całym sercem
Ja doskonale wiem ,co przeżywa mój syn, bo miałam podobnie, tyle,że niejako podwójnie i więcej z matką.... Bo jak dostawała ataku choroby to była niedostępna, odpychała mnie, a jak była zdrowa to była nadopiekuńcza, i teraz mam... nerwicę , stany depresyjne, różne lęki... Tym bardziej boję się o moje dziecko i jego stan psychiczny. Swojego chłopa za włosy chyba zaciągnę na tą rozmowę, wezmę go szantażem... nie wiem... Będzie to trudne dla mnie, ale zawsze w trudnych sytuacjach sobie radziłam, to teraz też sobie poradzę...
Ja przez te wszystkie lata naszego związku zawsze starałam się organizować wspólne wyjścia z dziećmi, wyciągałam go wszędzie, kombinowałam żeby zbliżył się do dzieci. To nie jego wina, ze nie potrafi. Bo wiem ,że ich kocha. On niestety też jest dda i jeszcze większym, niż ja... Miał ojca alkoholika a matka jego zmarła jak miał około 7 lat... Od tamtej pory kto miał mu pokazać jak powinno się zajmować starszym dzieckiem-do tego synem??? Już wtedy musiał być samodzielny i na swój wiej dorosły. ..Chciałabym,żeby zrozumiał że źle postępuje, żeby poszedł na terapię... no zobaczymy...
Syn też przeżywa to, bo on był bardzo z ojcem związany, gdyż ja wróciłam do pracy zaraz [o macierzyńskim a nim zajmował się m. dopóki mały nie poszedł do przedszkola...Tym bardziej na pewno mu trudno to wszystko pojąć...
Co do mnie- też muszę wszystko kontrolować. Bo inaczej odczuwam niepokój.Zwłaszcza muszę wiedzieć gdzie m. obecnie się znajduje. Moja matka jak była chora, wychodziła z domu i łaziła po mieście a my ją szukaliśmy. Zawsze się bałam ze nie wróci któregoś dnia... i w zasadzie tak się stało, bo jak poszła raz do Kościoła( była zdrowa, choć bolała ją głowa) to tam dostała wylewu i już nie wróciła do domu)
Nie lubię niespodziewanych wizyt, niespodziewanych zmian planu..Nawet teraz, mimo,że wiedziałam iż będzie terapia grupowa, odchorowałam pierwsze spotkanie, bo to była całkowita zmiana tego, do czego się przyzwyczaiłam...
Ja... ja jestem zmęczona... tą walką z wiatrakami... na dodatek bez jakichkolwiek jak na razie efektów. Co z tego,że ja się staram... inni też muszą tego chcieć...Dobrze,że chodzę na terapię, bo już dawno bym wylądowała pewnie na oddziale psychiatrycznym...