witaj Kochająca
Ponieważ sama niedawno trafiłam do szpitala to akurat ten opis twojego doświadczenia i zachowanie twojego faceta mnie ubodły najbardziej. Powiem ci co robił mój mąż: od razu zaproponował, że mnie zawiezie i odwiezie kiedy tylko dam mu sygnał, że tak trzeba a nie inaczej - bo ja taka samodzielna, że sama chciałam pojechać. Dopytywał się często o co chodzi, słuchał wyjaśnień co mi dolega, na czym będzie to wszystko polegać. Wczytywał sie w badania, obrazki z USG, choć przeciez żaden amator nie odczyta co tam widać
. W szpitalu przeszedł ze mną kolejki, bieganinę z formalnościami. Potem go odprawiłam, wyszedł dopiero, gdy sama tego chciałam. Zapytał czy chcę informować rodzinę - ponieważ nie chciałam nastawił się na strategię omijania prawdy w razie ewentualnych telefonów pt. "gdzie ona jest". Wielokrotnie przytulał i mówił "wszystko będzie dobrze, zobaczysz". Jak potrzebowałam poryczeć się w milczeniu, to siedział i milczał przytulając mnie i nie poganiając. Kiedy tkwiłam w szpitalu zajął sie domem - obiad, dziecko, sprzątanie, itp. W ciągu dnia wysyłał mi rózne smsy - z własnej a nie mojej inicjatywy, a to że będzie dobrze, a to żebym się trzymała, a to że mnie kocha, a to jakiś żarcik sytuacyjny na odwrócenie mojej uwagi. Ale nie ze mnie! Jakby zaśmiał się z tego jak wyglądam - o matko!!! To ugodziło by mnie do żywego!
Mimo, że mój facet jest skryty w okazywaniu uczuć, powściągliwy i mało romantyczny - czasem się śmieję, że jest analfabetą emocjonalnym
- to jednak przyznam, że ma wyczucie, czym mógłby ugodzić boleśnie. To chyba wynika jednak ze zdolności do empatii, pewnej wrażliwości, którą się albo ma albo nie. Jak zadzwoniłam, że koniec pobytu, że już po - pierwsze pytanie jak się czujesz i słuchał uważnie, dał się wygadać. Po telefonie był w ciągu 40 minut, chyba jakaś teleportacja, bo to raczej daleka droga
Potem oblatał za mnie apteki szukając leku, w domu herbatka, łóżeczko dla mnie zasłane czekało. I mogłam spać ile chciałam a on w tym czasie obiad zrobił, kolację, budził mnie tylko jak przynosił je do łóżka. Potem wieczorem przydybałam go na rozmowę taką osobistą - powiedział mi tyle, że miał takiego miał stresa, że nie wiedział jak go rozładować. Ale nie przyszło mu do głowy by sie urwać z odpowiedzialności i pójść bawić.
Miałam takie poczucie, że absolutnie przy mnie jest i to dawało duży spokój. Ja nie musiałam o to zabiegać. I wiesz kochająca? To właśnie jest normalne - no nie? Bo przecież gdyby było odwrotnie, gdyby to mój mąż zaniemógł chorobowo, szpitalnie- to normalnie byłabym tak dla niego, jak on dla mnie.
A ponieważ nie przyzwyczajono mnie do tego, że to norma, gdy byłam dzieckiem, to wciąż sie temu dziwuję. Miałam 4 lata gdy musiałam spędzić kilka tygodni w szpitalu dziecięcym. Pamietam, jak chciało mi się płakać, gdy kończyły sie odwiedziny i rodzina wychodziła, i jak tego nie robiłam. Trzymałam się. I jak było strasznie smutno, i strasznie samotno, i strach w tym szpitalu. Nie cierpię szpitali. Mój mąż widział, bo zna mnie lata całe, że choć staram się grać twardzielkę, to mam w rzeczywistości miękkie nogi wybierając się do szpitala. I nikt z moich bliskich nigdy nie potrafił mi dać takiego wsparcia jak on, mimo swojej historii też popieprzonej, daje. Bo chce. Bo i ja i on postanowiliśmy być lepszymi ludźmi niż nas rodziny wyposażyły.
Moja nadopiekuńcza mama o dziwo jest dla mnie jedną z ostatnich osób, do których bym dzwoniła po wsparcie. Bo kompletnie nie umie go dać. Jej panika, jej koncentracja na sobie tak de facto - odbierają tylko siły. A mój psychofaży ojciec to on w gruncie rzeczy robiłby właśnie podobnie do twojego faceta: rozpierducha w chacie, imprezka z kolegami, obrzucanie winą i upadlające żarty, obdzierające żone z szacunku. I kompletny brak troski. Widziałam to nie raz.
Życzę ci Kochająca byś nie musiała żebrać o troskę i miłość. One są moim zdaniem w podstawowym pakiecie miłości. Nie jako dodatek, nie jako łaska.