Witam po dłuższej przerwie
Wywołana do tablicy postaram się krótko podsumować to co się działo. A działo się dużo, mimo że tak naprawdę niewiele się zmieniło. Ostatnie lata (zwłaszcza ostatnich kilkanaście miesięcy) były dla mnie dość burzliwe. Targały mną chyba wszystkie możliwe uczucia: od ogromnej fascynacji i ekscytacji, poprzez wcale niemniejsze rozczarowanie. Do tego lęk, gniew i bezsilność, kiedy ktoś bardzo mi bliski walczył o życie w oczekiwaniu na przeszczep. Mimo wszystko udało mi się (w większym lub mniejszym stopniu) zachować spokój. Chociaż nie jestem pewna czy jest to spokój, czy po prostu zobojętnienie.
Jeden związek zakończył się głównie z powodu chorej zazdrości , drugi umarł śmiercią naturalną. Poza tym nie poznałam nikogo sensownego, z kim chciałabym i mogłabym spędzić resztę życia.
Poza tym popełniłam mnóstwo błędów. Wiele spraw mogłoby potoczyć się inaczej, gdybym nie żyła tylko pracą. I akurat w tej materii zmieniło się wiele. Zdałam sobie sprawę, jakie to wszystko jest mało ważne i że należy pracować po to by żyć, a nie żyć po to by pracować. Banał, wiem. Ale tak to właśnie widzę. Dlatego przez ostanie pół roku wykorzystałam cały zaległy urlop sprzed 2 lat, ograniczyłam wyjazdy służbowe do minimum i w końcu zaczęłam żyć. Ma to swoje słabe strony: szef poinformował mnie ostatnio, że jest bardzo niezadowolony i że jeżeli nic się nie zmieni to będziemy musieli się rozstać. Cóż, mówi się trudno – nie zamierzam być niczyim niewolnikiem.
Co jeszcze? Wreszcie mam czas na to, by robić, to co kocham. Każdy urlop, każdą wolną chwilę spędzam w górach. Poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, którzy również zafascynowani są freeridem. W tej chwili jest to jedyna rzecz która tak naprawdę sprawia mi ogromną przyjemność, dla której jestem w stanie rzucić wszystko, spakować się i przejechać 450km w jedną stronę tylko po to, by weekend spędzić na desce. Wariactwo, wiem. Ale życie trzeba przeżyć, a nie przeczekać...