Jestem pusta
.
Dziś byliśmy w odwiedzinach u rodziny mojego faceta... ogólnie wiem, że przez jego rodziców jestem nie bardzo akceptowana i wiem, że jak nas nie ma, to mówią o nas... czułam się fatalnie. Całe przedszkole wrzeszczących dzieci tam do tego, drą sie wszyscy jeden przez drugiego
a po drodze uświadomiłam sobie, że nie mogę się zgrać. Tam ogólnie dużo jest rodzeństwa, każdy już po slubie z dziećmi i ja w tym wszystkim zauważyłam, że mimo, że tak długo się już spotykamy ja się nie wtapiam, nie umiem... niby jakos się gada ale nie tak jak oni ze sobą. Nawet juz tam nie wiadomo kto obcy a kto nie. Mi to nawet samo w sobie nie przeszkadza ale sobie uświadomiłam, że nie pasuję tam.
Mój facet sie cieszy jak tam jedzie a mnie to kosztuje duzo nerwów, wyczerpania. Zaczęłam zastanawiać się czy o to samo nam w zyciu chodzi... i wtedy doszłam do wniosku, że ja z pewnych przyczyn jestem jaka jestem, nie lubię dzieci, nie lubie wsi, lubię miasto, kocham zwierzęta bardziej niż większość ludzi mnie otaczających... mój chłopak ... mnie kocha ale nie chcę go unieszczęśliwiać. On ciągnie tam w odwiedziny i chciałby mieć kiedyś dzieci a jak ja słyszę wrzeszczące i marudzące bachory to mnie ponosi... Temat jakos przegadaliśmy ale ja to wszystko dziś jakoś wyraxniej dojrzałam i to, że nie wchodzę w relację z ludźmi.
Nie jest tak, że chcę być na siłę akceptowana koniecznie ale męczyło mnie dziś siedzenia tam, wśród ludzi, którzy coś tam o mnie słyszeli i wśród których czuję, że odstaję ;( za to byłam na siebie dziś zła, za to się nienawidzę ;( . ale jednoczesnie nie będę rezygnować z własnego zdania po to by się komuś przypodobać. Po prostu dziś padłam ...
Wróciłam do domu, to buchnęłam płaczem... wracam do równowagi dopiero...