przez kochajaca » 29 mar 2013, o 20:48
Nawet nie miałam czasu wejść tutaj.... w magiczny wtorek zadzwoniłam do męża żeby potwierdzić jego przyjazd i okazało się, że jest w szpitalu........ Organizm nie wytrzymał obciążenia, tabletki, intensywne ćwiczenia, stres itd.
Zadzwoniłam do niego z pracy i musiałam sobie zrobić przerwę bo dosłownie ścięło mnie z nóg. Na szczęście tego samego dnia wypisali go do domu. Czułam złość na niego, na teściów, wielki żal, smutek i ból że mogło się skończyć gorzej - że nikt mi nie dał znać co się dzieje. Poczułam się całkowicie odcięta od wszystkiego co jego dotyczy. W końcu wciąż jestem jego żoną i powinnam wiedzieć gdy męża zabiera pogotowie w środku nocy do szpitala, mimo wszystko... A gdyby tego było mało, to w poniedziałek zmarł jego wujek. Oczywiście mąż zabronił mi jechać do teściów żeby ich wesprzeć. Dlatego tak koszmarnie się czułam we wtorek.
Pojechałam do niego we wtorek bo wciąż był u swoich rodziców po wypisaniu ze szpitala. Porozmawialiśmy trochę, widać było, że naprawdę go boli (nerki, wątroba), nie mógł się nawet ruszać. Posiedziałam z teściową chwilę, tak jakby była zła, że przyjechałam-jakbym miała jej synowi zrobić jakąś krzywdę:/ a i tak dzwoniłam do niej wcześniej że przyjadę odwiedzić swojego męża i krótko, że następnym razem mają do mnie dzwonić, bo ona też by chciała wiedzieć co się dzieje z jej partnerem (tłumaczenie co do braku telefonu do mnie brzmiało: nie było czasu). Wróciłam do domu, i dziś jest ten magiczny wieczór.Dziś przyjedzie chociaż się dosyć średnio czuł....
Przez te dni żyłam jak w bańce, jak robot. Wstawałam, szłam do pracy, wracałam, dwa spotkania z przyjaciółką, do domu,spać, wstać, praca itd....
Jestem na pewno bardzo zmęczona, ale też spokojna, emocje tak jakby opadły (dziś w miarę normalnie rozmawialiśmy przez telefon).
Czasem myślę, że "można żyć bez powietrza", czasem że nie dam rady gdy naprawdę odejdzie, tych drugich myśli jest coraz mniej.
Pilnuję swoich uczuć, na wszystko reaguję mniej żywiołowo ale czuję przy tym, że mam wsparcie przyjaciół. Gdybym non stop siedziała w domu to byłoby ciężko, a tak nawet w pracy mnie odwiedzali, żeby upewnić się, że się dobrze czuję.
Nie wiem co ze Świętami, jutro niby mają zapaść ważne decyzje, raczej nie mam ochoty jechać do teściów, wolę posiedzieć sama w domu.................
Godzina "zero" nadejdzie po 20stej.....
Teraz to już sama nie wiem czego chcę, tak jak każdego dnia wchodziłam do domu i modliłam się, żeby zobaczyć męża, albo jego rzeczy które zabrał, a te co zostawił na razie-na swoim miejscu- tak gdy dziś weszłam i zobaczyłam torbę z ciuchami, które zostawił przed pójściem do pracy- tak poczułam od razu niepokój.
Siedzę i słucham muzyki i piję sobie rumianek.
Czekam...