Moja historia jest dosyć długa ale postaram się wszystko w miarę sensownie streścić.
Przeczytałam książkę "Kobiety które kochają za bardzo", ona mnie zmotywowała do napisania tego.
PIsząc to wszystko wylewam swoje żale, uważam te rzeczy za istotne w moim życiu. Najpierw jest o moim dzieciństwie, potem związek, i etap zdrady. Bardzo Was proszę o pomoc. Tekst jest naprawdę długi więc wybaczcie. Czcionkami odznaczyłam dane etapy żeby było łatwiej.
Moje dzieciństwo nie było usłane różami, ojciec pracował za granicą, mama zajmowała się mną i starszymi siostrami. Gdy tylko tata przyjeżdżał od razu były same awantury(teoretycznie jest pedantem, ale w swoim mieszkaniu nie dba tak bardzo o porządek), afery były nawet o to, że między butami było kilka cm odstępu a nie stały równo koło siebie. Każde święta- kłótnie między rodzicami, ustalanie planu na cały tydzień, kto gotuje w sobotę, o 18:50 zawsze w domu, o 21 gaszenie światła,o 9 pobudka (w święta o 9:30), żadnego głośnego śmiechu, ciężkiego/wolnego/głośnego/szybkiego chodzenia po schodach. Ciężko mi było znaleźć znajomych bo zawsze mój tata ich bardzo surowo oceniał, ten chodzi za głośno, ta się dziwnie śmieje itp. Mama zawsze mu ustępowała, po jakimś czasie (byłam na początku liceum, teraz mam 27 lat-dziś mam urodziny), zaczęła się stawiać i wtedy już szlag trafił wszystko, ogólnie moja siostra musiała się leczyć w szpitalu psychiatrycznym, druga "na złość" zaszła w ciążę (teraz jej 20 letnia córka ma dwójkę dzieci-pierwsze urodzone w wieku 16 lat),a ta co się leczyła jest za granicą. Zostałam sama z mamą, tata przeprowadził się do innego miasta, więc tylko gdy był na weekendy był terror-potrafił też w ciągu tygodnia wpaść na godzinę do domu i skontrolować wszystko. Poszłam na studia. Poznałam mojego drugiego partnera z którym jestem a w sumie byłam przez ten czas. 7 lat związku, w czerwcu byłaby trzecia rocznica ślubu. Na początku idealnie, zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu po dziadkach (które jest zapisane na mojego tatę, więc też co jakiś czas wpada, potrafi przejechać ręką po świeżo "wylizanym"blacie do połysku i powiedzieć że jest wszystko upier* i zrobić awanturę.) Mojego męża nie zaakceptował od razu, dopiero po ślubie choć myślę, że nadal nie do końca...
Co się wydarzyło? Mieszkaliśmy razem, oboje mamy burzliwe charaktery, teraz po analizie wiem, że to ja podkopywałam ten związek i sprawiłam, że stał się chory. Tak jak w domu byłam poniewierana, nikt nie myślał o moich uczuciach (bo będąc w liceum musiałam przejąć obowiązki mamy, wybierać farby do pokoju-ojciec wszystko strasznie długo wybierał nawet miesiącami,musiałam poznawać specyfikacje techniczne samochodu jak chciał wymieniać,wszystko o lodówkach,pralkach wiedziałam i dosłownie musiałam mu pomagać wybierać i porównywać), potem byłam pośrednikiem między rodzicami- powiedz mamie to powiedz tacie tamto (mama nawet wytoczyła mu sprawę o alimenty ale ją przegrała, nie chciałam być świadkiem żadnej ze stron).
Teraz to ja chciałam kontrolować wszystko, to ja robiłam awantury o rzucone skarpetki na ziemie a nie w koszu na bieliznę. Na zasadzie tyrad ojca- nigdy nie będziesz się dobrze uczyła bo jesteś tylko babą, gadasz jak typowa baba, nie umiesz sprzątać nie umiesz tego i tamtego- ja urządzałam monologi na temat tego jak to ja się staram a mąż nic nie robi. Fakt po pracy to ja robiłam zakupy (wychodziło ekonomiczniej bo jak szłam po chleb to go kupowałam a nie wydawałam 50zł na batoniki, chipsy i inne zachcianki), i to ja gotowałam (bo lubię i umiem, mąż ma dwie lewe ręce do tego), ja sprzątałam (u niego w domu wszystko robiła mama). Żyło nam się dobrze, naprawdę. Kłóciliśmy się dosyć dużo (charaktery i moje naleciałości z domu). Miałam bardzo duży problem żeby mu zaufać bo umawiał się z naprawdę wieloma dziewczynami (mimo, że to ja byłam jego pierwszą "łóżkową"), a ja byłam z nim i wcześniej w dwuletnim związku. Uważałam, że każdy problem trzeba przeanalizować i przegadać- wychodziło na zasadzie- ja dobra, Ty zły, a potem wielka awantura.Mam problem z którym walczę, że przy takim wielkim stresie łykam wszystko co mam przeciwbólowe albo uspokajające w domu i zapijam alkoholem, byłam też uzależniona od tabletek nasennych. Walczę z tym, naprawdę.
Miałam taki czas, że chodziłam sporo z koleżanką do klubu na imprezy, bawiłyśmy się grzecznie za każdym razem, mąż jechał sobie na piłkę albo przychodzili do nas jego kumple i grali sobie w coś. Przy jednej z wizyt w sumie rok temu równo, odnowiłam znajomość z kolegą z którym kiedyś się kumplowałam, znaleźliśmy się na facebooku i sobie dosyć sporo pisaliśmy, zero chemii,zero uczucia. Głównie o tym jak mi minął dzień w pracy, jakie piosenki znam nowe itp (mój mąż był zawsze przeciwnym moim bliższym znajomościom z kolegami, więc się wszystkie skończyły). Jedna rozmowa była tylko z podtekstem seksualnym coś w stylu czy masz kajdanki. Odpisałam mu że miałam ale mąż popsuł (było to kłamstwem, nie wiem dlaczego to napisałam). To było jedyne. Reszta całkowicie "przyjacielska" ja mogłam się powyżalać a on słuchał, w klubie jak się spotykaliśmy nawet nie piłam tylko siedzieliśmy i gadaliśmy. Niestety właśnie tamtą wiadomość przeczytał mój mąż i uznał,że go zdradzam. Chciał zakończyć ten związek ale postanowiliśmy dać sobie szansę na odbudowanie go, to było we wrześniu. Z mojej strony to było głupotą że nie pomyślałam jak może się mój mąż czuć jak tak się zakumplowałam z innym facetem. Poskładaliśmy to do kupy ale było ciężko, więcej kłótni. Moja "przygoda" trwała niecały miesiąc.
Co się wydarzyło od tamtego czasu? Więcej afer.... Koniec lutego- odpalam kompa, włączam fb, nie sprawdziłam czy to konto moje czy męża-kliknęłam nową wiadomość, od obcej dziewczyny "przecież mówiłam ,że będę grzeczna.........", od razu włączył się szpieg i sprawdziłam że przez ostatnie dwa tygodnie codziennie ją wyszukiwał i chyba z nią pisał. następnego dnia, jego fb w mojej komórce, i następne wiadomości które bolą do tej pory, cytuję częściowo i wybiórczo on-strasznie mnie kręcisz, to będzie zajebisty seks,oszaleję jak nie zrobimy tego do następnego tygodnia, i jej wiadomości że musi się powstrzymywać od dotykania go itp i że się zgadza na wszystko co on będzie chciał z nią zrobić i że to zależy tylko od niego kiedy i gdzie i jak. Każda kobieta by się załamała, ja także. W domu ciężka rozmowa, tak to prawda ale on nie chciał mnie zdradzić i nigdy by nie zdradził a to było tylko pisanie (!!) i że tego samego dnia pojechał do niej żeby jej powiedzieć że mnie nigdy nie zdradzi (ciekawe że kilka godzin później umawiał się na ten seks). Jego tłumaczenie było proste, zemsta za to co ja zrobiłam, i samoocena- bo młoda pinda mówiła mu jaki jest super i w ogóle a ode mnie tego nie słyszał (fakt były głównie narzekania, co nie znaczy że trzeba od razu iść na seks z kimś innym). W okresie kiedy z nią pisał układało nam się przeciętnie, życie intymne padało bo albo ja byłam zmęczona albo on i nie mogliśmy się zgrać. Od razu kazał mu zadzwonić do tej dziewczyny i zakończyć, twierdził że nie ma co kończyć bo nic się nie zaczęło, dla mnie to było jak zdrada. Wierzę, mu że nie doszło do niczego, że to co pisał nie miało znaczenia-już trudniej zwłaszcza że było to bardzo nacechowane emocjonalnie. Wysłał jej smsa bo nie odbierała, ja poblokowałam jej numer w komórce, on ją zablokował na fb. I staraliśmy się żyć dalej, dwa dni spoko, potem płacz, codziennie płacz i omawianie tego miliony razy kończone kłótnią, uwazałam że jak mamy być dalej razem to on musi mi pomóc bo sama nie da rady sobie z tym poradzić, bo będzie mi za ciężko, zwłaszcza że mam jeszcze stresującą pracę. On nie mógł sobie natomiast poradzić z tym, że ja naprawdę bardzo cierpię i widziałam po nim, że żałuje tego co zrobił. W piątek oboje byliśmy wymęczeni tym wszystkim, napięcie ciągle wisiało między nami. Poprosiłam go żeby przemyślał wszystko do wieczora.. Przemyślał i zakończył nasz związek.nie widziałam go od piątku, wczoraj byłam w mieście na imprezie urodzinowej (no spoko, sztuczne uśmiechy, przyjaciele wiedzieli co się wydarzyło,przyszło do składania życzeń i bach złamałam się). Wróciłam do domu. Dziś on ma wpaść po kilka rzeczy, resztę zabrać jutro jak będę w pracy. Dodam, że to ja w sumie prosiłam go żebyśmy spróbowali, podczas gdy on i tak mówił że to nie da rady bo będę ciągle o tym myśleć. Myślę non stop. Od piątku ta dziewczyna wróciła na promocję, on pracuje na jednym dziale w dużym sklepie na piętrze, a ona w tym samym sklepie ale na dole, miał z nią nie rozmawiać i unikać jej. O to była czwartkowa awantura i czas na przemyślenie w piątek. On uznał to za zakończone, powiedział rodzicom (byli na niego bardzo źli bo są za mną), znajomym już też, u mnie rodzice jeszcze nie wiedzą (mama się pewnie załamie i będzie przeżywać ze mną, tata pewnie powie że znów sobie nie poradziłam z czymś).
Kocham go do szaleństwa, wiem że częściowo ja podkopywałam ten związek, bardzo chcę abyśmy byli razem.
Wiem, że to pewnie głupota, ale tyle lat razem,planowanie dziecka, i jego wsparcie gdy ciągle łykałam te tabletki, gdy się załamywałam-zawsze był przy mnie i nie odszedł gdy było tak bardzo ciężko a kryzysów kilka było. po przeczytaniu książki wiem co robiłam źle, co powinnam robić żeby było dobrze, myślę, że gdybym poradziła sobie z obrazem tamtych jego rozmów- mogłoby nam się udać. Tylko widziałam w jego oczach że on już nie chce próbować. Nie wiem jak sobie bez niego poradzę, nie chcę nawet. On sam powiedział że wie że ja zawszę będę walczyć o ten związek i z niego nie zrezygnuję. Oczywiście, po pierwsze bo jestem chora i uzależniona, po drugie bo wierzę że może być dobrze, i tylko z nim będę szczęśliwa.
Czy którejś z Was udało się przez coś takiego przejść? I uratować związek? Czytałam różne posty ale tam głównie było o rozstaniach, a ja mimo wszystko chciałabym spróbować... Od końca lutego ciągle jestem na melisie i rumianku (bez żadnych leków), nie mogę jeść, nie mogę spać, mam ciągle nudności i bóle żołądka, wyglądam jak wrak, i schudłam. A już wcześniej miałam niedowagę więc potrzebuję naprawdę pomocy....