walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Problemy z partnerami.

walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez kochajaca » 17 mar 2013, o 18:21

Moja historia jest dosyć długa ale postaram się wszystko w miarę sensownie streścić.
Przeczytałam książkę "Kobiety które kochają za bardzo", ona mnie zmotywowała do napisania tego.
PIsząc to wszystko wylewam swoje żale, uważam te rzeczy za istotne w moim życiu. Najpierw jest o moim dzieciństwie, potem związek, i etap zdrady. Bardzo Was proszę o pomoc. Tekst jest naprawdę długi więc wybaczcie. Czcionkami odznaczyłam dane etapy żeby było łatwiej.

Moje dzieciństwo nie było usłane różami, ojciec pracował za granicą, mama zajmowała się mną i starszymi siostrami. Gdy tylko tata przyjeżdżał od razu były same awantury(teoretycznie jest pedantem, ale w swoim mieszkaniu nie dba tak bardzo o porządek), afery były nawet o to, że między butami było kilka cm odstępu a nie stały równo koło siebie. Każde święta- kłótnie między rodzicami, ustalanie planu na cały tydzień, kto gotuje w sobotę, o 18:50 zawsze w domu, o 21 gaszenie światła,o 9 pobudka (w święta o 9:30), żadnego głośnego śmiechu, ciężkiego/wolnego/głośnego/szybkiego chodzenia po schodach. Ciężko mi było znaleźć znajomych bo zawsze mój tata ich bardzo surowo oceniał, ten chodzi za głośno, ta się dziwnie śmieje itp. Mama zawsze mu ustępowała, po jakimś czasie (byłam na początku liceum, teraz mam 27 lat-dziś mam urodziny), zaczęła się stawiać i wtedy już szlag trafił wszystko, ogólnie moja siostra musiała się leczyć w szpitalu psychiatrycznym, druga "na złość" zaszła w ciążę (teraz jej 20 letnia córka ma dwójkę dzieci-pierwsze urodzone w wieku 16 lat),a ta co się leczyła jest za granicą. Zostałam sama z mamą, tata przeprowadził się do innego miasta, więc tylko gdy był na weekendy był terror-potrafił też w ciągu tygodnia wpaść na godzinę do domu i skontrolować wszystko. Poszłam na studia. Poznałam mojego drugiego partnera z którym jestem a w sumie byłam przez ten czas. 7 lat związku, w czerwcu byłaby trzecia rocznica ślubu. Na początku idealnie, zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu po dziadkach (które jest zapisane na mojego tatę, więc też co jakiś czas wpada, potrafi przejechać ręką po świeżo "wylizanym"blacie do połysku i powiedzieć że jest wszystko upier* i zrobić awanturę.) Mojego męża nie zaakceptował od razu, dopiero po ślubie choć myślę, że nadal nie do końca...
Co się wydarzyło? Mieszkaliśmy razem, oboje mamy burzliwe charaktery, teraz po analizie wiem, że to ja podkopywałam ten związek i sprawiłam, że stał się chory. Tak jak w domu byłam poniewierana, nikt nie myślał o moich uczuciach (bo będąc w liceum musiałam przejąć obowiązki mamy, wybierać farby do pokoju-ojciec wszystko strasznie długo wybierał nawet miesiącami,musiałam poznawać specyfikacje techniczne samochodu jak chciał wymieniać,wszystko o lodówkach,pralkach wiedziałam i dosłownie musiałam mu pomagać wybierać i porównywać), potem byłam pośrednikiem między rodzicami- powiedz mamie to powiedz tacie tamto (mama nawet wytoczyła mu sprawę o alimenty ale ją przegrała, nie chciałam być świadkiem żadnej ze stron).


Teraz to ja chciałam kontrolować wszystko, to ja robiłam awantury o rzucone skarpetki na ziemie a nie w koszu na bieliznę. Na zasadzie tyrad ojca- nigdy nie będziesz się dobrze uczyła bo jesteś tylko babą, gadasz jak typowa baba, nie umiesz sprzątać nie umiesz tego i tamtego- ja urządzałam monologi na temat tego jak to ja się staram a mąż nic nie robi. Fakt po pracy to ja robiłam zakupy (wychodziło ekonomiczniej bo jak szłam po chleb to go kupowałam a nie wydawałam 50zł na batoniki, chipsy i inne zachcianki), i to ja gotowałam (bo lubię i umiem, mąż ma dwie lewe ręce do tego), ja sprzątałam (u niego w domu wszystko robiła mama). Żyło nam się dobrze, naprawdę. Kłóciliśmy się dosyć dużo (charaktery i moje naleciałości z domu). Miałam bardzo duży problem żeby mu zaufać bo umawiał się z naprawdę wieloma dziewczynami (mimo, że to ja byłam jego pierwszą "łóżkową"), a ja byłam z nim i wcześniej w dwuletnim związku. Uważałam, że każdy problem trzeba przeanalizować i przegadać- wychodziło na zasadzie- ja dobra, Ty zły, a potem wielka awantura.Mam problem z którym walczę, że przy takim wielkim stresie łykam wszystko co mam przeciwbólowe albo uspokajające w domu i zapijam alkoholem, byłam też uzależniona od tabletek nasennych. Walczę z tym, naprawdę.

Miałam taki czas, że chodziłam sporo z koleżanką do klubu na imprezy, bawiłyśmy się grzecznie za każdym razem, mąż jechał sobie na piłkę albo przychodzili do nas jego kumple i grali sobie w coś. Przy jednej z wizyt w sumie rok temu równo, odnowiłam znajomość z kolegą z którym kiedyś się kumplowałam, znaleźliśmy się na facebooku i sobie dosyć sporo pisaliśmy, zero chemii,zero uczucia. Głównie o tym jak mi minął dzień w pracy, jakie piosenki znam nowe itp (mój mąż był zawsze przeciwnym moim bliższym znajomościom z kolegami, więc się wszystkie skończyły). Jedna rozmowa była tylko z podtekstem seksualnym coś w stylu czy masz kajdanki. Odpisałam mu że miałam ale mąż popsuł (było to kłamstwem, nie wiem dlaczego to napisałam). To było jedyne. Reszta całkowicie "przyjacielska" ja mogłam się powyżalać a on słuchał, w klubie jak się spotykaliśmy nawet nie piłam tylko siedzieliśmy i gadaliśmy. Niestety właśnie tamtą wiadomość przeczytał mój mąż i uznał,że go zdradzam. Chciał zakończyć ten związek ale postanowiliśmy dać sobie szansę na odbudowanie go, to było we wrześniu. Z mojej strony to było głupotą że nie pomyślałam jak może się mój mąż czuć jak tak się zakumplowałam z innym facetem. Poskładaliśmy to do kupy ale było ciężko, więcej kłótni. Moja "przygoda" trwała niecały miesiąc.

Co się wydarzyło od tamtego czasu? Więcej afer.... Koniec lutego- odpalam kompa, włączam fb, nie sprawdziłam czy to konto moje czy męża-kliknęłam nową wiadomość, od obcej dziewczyny "przecież mówiłam ,że będę grzeczna.........", od razu włączył się szpieg i sprawdziłam że przez ostatnie dwa tygodnie codziennie ją wyszukiwał i chyba z nią pisał. następnego dnia, jego fb w mojej komórce, i następne wiadomości które bolą do tej pory, cytuję częściowo i wybiórczo on-strasznie mnie kręcisz, to będzie zajebisty seks,oszaleję jak nie zrobimy tego do następnego tygodnia, i jej wiadomości że musi się powstrzymywać od dotykania go itp i że się zgadza na wszystko co on będzie chciał z nią zrobić i że to zależy tylko od niego kiedy i gdzie i jak. Każda kobieta by się załamała, ja także. W domu ciężka rozmowa, tak to prawda ale on nie chciał mnie zdradzić i nigdy by nie zdradził a to było tylko pisanie (!!) i że tego samego dnia pojechał do niej żeby jej powiedzieć że mnie nigdy nie zdradzi (ciekawe że kilka godzin później umawiał się na ten seks). Jego tłumaczenie było proste, zemsta za to co ja zrobiłam, i samoocena- bo młoda pinda mówiła mu jaki jest super i w ogóle a ode mnie tego nie słyszał (fakt były głównie narzekania, co nie znaczy że trzeba od razu iść na seks z kimś innym). W okresie kiedy z nią pisał układało nam się przeciętnie, życie intymne padało bo albo ja byłam zmęczona albo on i nie mogliśmy się zgrać. Od razu kazał mu zadzwonić do tej dziewczyny i zakończyć, twierdził że nie ma co kończyć bo nic się nie zaczęło, dla mnie to było jak zdrada. Wierzę, mu że nie doszło do niczego, że to co pisał nie miało znaczenia-już trudniej zwłaszcza że było to bardzo nacechowane emocjonalnie. Wysłał jej smsa bo nie odbierała, ja poblokowałam jej numer w komórce, on ją zablokował na fb. I staraliśmy się żyć dalej, dwa dni spoko, potem płacz, codziennie płacz i omawianie tego miliony razy kończone kłótnią, uwazałam że jak mamy być dalej razem to on musi mi pomóc bo sama nie da rady sobie z tym poradzić, bo będzie mi za ciężko, zwłaszcza że mam jeszcze stresującą pracę. On nie mógł sobie natomiast poradzić z tym, że ja naprawdę bardzo cierpię i widziałam po nim, że żałuje tego co zrobił. W piątek oboje byliśmy wymęczeni tym wszystkim, napięcie ciągle wisiało między nami. Poprosiłam go żeby przemyślał wszystko do wieczora.. Przemyślał i zakończył nasz związek.nie widziałam go od piątku, wczoraj byłam w mieście na imprezie urodzinowej (no spoko, sztuczne uśmiechy, przyjaciele wiedzieli co się wydarzyło,przyszło do składania życzeń i bach złamałam się). Wróciłam do domu. Dziś on ma wpaść po kilka rzeczy, resztę zabrać jutro jak będę w pracy. Dodam, że to ja w sumie prosiłam go żebyśmy spróbowali, podczas gdy on i tak mówił że to nie da rady bo będę ciągle o tym myśleć. Myślę non stop. Od piątku ta dziewczyna wróciła na promocję, on pracuje na jednym dziale w dużym sklepie na piętrze, a ona w tym samym sklepie ale na dole, miał z nią nie rozmawiać i unikać jej. O to była czwartkowa awantura i czas na przemyślenie w piątek. On uznał to za zakończone, powiedział rodzicom (byli na niego bardzo źli bo są za mną), znajomym już też, u mnie rodzice jeszcze nie wiedzą (mama się pewnie załamie i będzie przeżywać ze mną, tata pewnie powie że znów sobie nie poradziłam z czymś).

Kocham go do szaleństwa, wiem że częściowo ja podkopywałam ten związek, bardzo chcę abyśmy byli razem.
Wiem, że to pewnie głupota, ale tyle lat razem,planowanie dziecka, i jego wsparcie gdy ciągle łykałam te tabletki, gdy się załamywałam-zawsze był przy mnie i nie odszedł gdy było tak bardzo ciężko a kryzysów kilka było. po przeczytaniu książki wiem co robiłam źle, co powinnam robić żeby było dobrze, myślę, że gdybym poradziła sobie z obrazem tamtych jego rozmów- mogłoby nam się udać. Tylko widziałam w jego oczach że on już nie chce próbować. Nie wiem jak sobie bez niego poradzę, nie chcę nawet. On sam powiedział że wie że ja zawszę będę walczyć o ten związek i z niego nie zrezygnuję. Oczywiście, po pierwsze bo jestem chora i uzależniona, po drugie bo wierzę że może być dobrze, i tylko z nim będę szczęśliwa.
Czy którejś z Was udało się przez coś takiego przejść? I uratować związek? Czytałam różne posty ale tam głównie było o rozstaniach, a ja mimo wszystko chciałabym spróbować... Od końca lutego ciągle jestem na melisie i rumianku (bez żadnych leków), nie mogę jeść, nie mogę spać, mam ciągle nudności i bóle żołądka, wyglądam jak wrak, i schudłam. A już wcześniej miałam niedowagę więc potrzebuję naprawdę pomocy....
kochajaca
 
Posty: 56
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 17:30
Lokalizacja: tam nie tutaj

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez Abssinth » 17 mar 2013, o 19:18

nawet nie wiem od czego zaczac, taka trudna wydaje mi sie Twoja historia.

widze kobiete wychowana w toksycznym domu, ktora powiela toksyczne wzorce rodziny w swoim doroslym zyciu...widze kobiete, ktora niepotrzebnie szuka winy w sobie...widze mezczyzne, ktory zamiast pomoc ukochanej poradzic sobie z demonami, umiejetnie je podsyca, a potem zrzuca wine za wszystko na swoja kobiete.

widze nadzieje, i strach przed zmiana - strach, na ktory masz inne slowo, ''milosc''

jak napisala pewna bardzo madra kobieta - 'z toksycznego zwiazku nie da sie wyjsc. z toksycznego zwiazku sie UCIEKA'
bardzo, bardzo polecam jej bloga - http://mojedwieglowy.blogspot.co.uk/

rowniez bardzo, bardzo polecilabym Ci pomoc psychologa. Twoje problemy wydaja sie byc za bardzo utrwalone w swoich koleinach, zeby kilka postow na forum pomoglo Ci sie z nich wydostac. martwi mnie strasznie Twoj sposob na ucieczke od problemow przez branie tabletek...

sciskam Cie mocno i zycze powodzenia w odnajdywaniu siebie-
Abss, ktora uciekla kiedys z takiego zwiazku i jest teraz szczesliwa
:)
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez kochajaca » 17 mar 2013, o 19:55

Dziękuję za każde słowo, wiem że to wszystko jest zagmatwane... Tutaj na forum czytalam o blogu, którego mi polecasz. Już go odwiedziłam, trochę poczytałam, i stwierdzenie że się ucieka-przeraża mnie. Boję się, że sobie sama nie poradzę, bez niego....

Czekam teraz na niego i cała aż drżę z niepokoju co będzie. Wciąż mam nadzieję na odbudowanie tego związku. Zdaję sobie sprawę, że moja wina tu też jest. To wszystko co robiłam, kierowanie, zarządzanie,zrzędzenie, to było tylko na potrzeby mojego zadowolenia i prób zmian męża..

Liczę na to że jest tu osoba, która wygrała walkę nie uciekając ze związku, jak nie w tym to w kolejnym trzeba będzie walczyć ze sobą. A demony są we mnie od długiego czasu, a że trafiłam na osobę, której to wszystko pasowało- układanka sama się kompletuje.
kochajaca
 
Posty: 56
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 17:30
Lokalizacja: tam nie tutaj

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez Sansevieria » 17 mar 2013, o 22:16

Witaj, Kochająca :pocieszacz:
Ja to przede wszystkim widzę ostrą panikę...która jest uzasadniona, ale ktora jest złą doradczynią.
Zatem po pierwsze może tej pani Panice troszke utrzyjmy nosa - ponieważ jesteście małżeństwem troche czasu do ewidentnego formalnego rozstania upłynie. Prawo Ci to gwarantuje. No i nie będzie tak, że już nie bedziecie ze sobą nigdy rozmawiali, pan się oddali, zmieni numer telefonu i zaniknie, zatem niech sie pani Panika troche wycofa.
Mnie wyglada na to, ze Twój maż przegrał z Twoim ojcem, tak w skrócie. I nawet trudno mi na nim (znaczy meżu) wieszać psy, bo z tego co piszesz wprawdzie ideałem nie jest, ale też nie opisujesz jakichś przeraźliwych potwornosci w jego wykonaniu. No oczywiscie zdrada jest paskudna i bardzo raniaca, ale w tym co piszesz to ona wydaje sie byś raczej skutkiem zgrzytów między Wami niż czymś, co wykonał z podłości własnej do zwiazku wniesionej. Poza tym różne można do zdrady mieć podejście - wiem, ze są związki które po zdradzie zostały ku zadowoleniu obu stron odbudowane i trwają.

I wcale nie podpiszę się pod stwierdzeniem, ze z toksycznego zwiazku się ucieka. Powiem - zależy co to jest za związek. Są takie, ze się i owszem powinno uciec jak najszybciej, ale są takie z których się wychodzi spokojnie a zdecydowanie oraz takie, które (uwaga, mogę oberwać :) ) się próbuje naprawiać i czasem z dobrym skutkiem. Toksyczny związek to jest duży worek, wiele w nim sie mieści bardzo różnych zachowań, działań i zaniechań.

Zauważyłaś, ze jesteś współautorką tego, co się stalo z Twoim małżeństwem. Brawo i plus dla Ciebie. Za odwagę w nazwaniu rzeczy po imieniu. Pora na dalsze kroki. Twoje, bo co zrobi mąż trudno orzec. Zresztą są rzeczy, które musisz zrobić sama. Podstawowym w moim odczuciu krokiem jest ...wywalenie ojca tyrana z Twojego życia. I faktycznie, i przede wszsytkim mentalnie. WON! Sama tego akurat raczej nie dasz rady zrobić ( bo opisujesz tyrana bardzo silnego) , natomiast z pomocą terapeuty masz szanse. Silna to jesteś, przetrwałaś takie dzieciństwo "w jednym kawałku" znaczy moc masz.
Widzisz, ojciec nie tylko spowodował, że masz takie a nie inne trudne/niestrawne w codziennosci zachowania w związku, on nadal Twoim życiem rządzi, moze nie zdajesz sobie z tego sprawy do końca ale nadal żyjesz pod jego dyktando. I on rozwali każdy Twój następny związek ewentualnie nadal będzie rozwalał i torpedował naprawianie tego.

Piszesz że zamierzasz walczyć o to małżeństwo - Twoje prawo. Walcz. Byle z głową. Zacznij od znalezienia dla siebie terapii. Na cito. Bo poza wszystkim miotajace Tobą emocje ( któym sie nie dzwię bo są jak najbardziej uzasadnione) powinny znaleźć mądrego i empatycznego oraz, co bardzo ważne, fachowego słuchacza w realu. Który Ci pomoże nie działać panicznie a nierozsądnie oraz poukładać to, co trzeba.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez kochajaca » 18 mar 2013, o 20:58

Dziękuję za kolejne słowa..... bardzo ważne dla mnie, bo każda nowa wiadomość daje nowe spojrzenie na całą sytuację, nie jestem ideałem i umiem się do tego przyznać, choć szczerze - przed przeczytaniem książki- to jego obarczałam winą za wszystko, że źle sprząta, nie pomaga, nie słucha mnie, podejmuje złe decyzje, te spodnie są złe a coś inne jeszcze gorsze.

Potrafiłam o 22 zacząć "dyskusję-tyradę" i kończyć ją w histerii koło 2-3 jak dobrze poszło.

Co do paniki to sobie troszkę radzę, po pierwsze- rumianek- wywala uczucie mdłości, po drugie afirmacje- wmawiam sobie, że jest ok itd i moje życie nie ma problemów- panika przechodzi.

Wczoraj mąż wpadł do domu po kilka rzeczy, nawet nie rozmawialiśmy zbyt wiele, on miał w oczach większy ból niż ja, i był w naprawdę okropnym stanie-taki przybity. Kilka razy znów mnie przeprosił, ja poprosiłam żeby przyszedł później, on nie chciał. Potem wysłałam mu maila z opisem tego jak nad sobą pracuję- wiem to pewnie bardzo złe. Potem wymieniliśmy kilka smsów w stylu ja pracuję nad sobą, a on że mu ciężko i musi to przemyśleć, dziś miał zabrać swoje rzeczy ale zostały jednak. Sama nie wiem czy to dobrze...... Miałam nadzieję na rozmowę może dziś po jego pracy ale wiem, że nie przyjdzie.

Bardzo się też boję, że jak faktycznie będzie w takim zawieszeniu to już się nie zejdziemy a mi bardzo na tym zależy, już nawet nie jako osobie która kocha za bardzo, tylko osobie która wie co schrzaniła, jakimi zachowaniami- i wie jak to naprawiać. Tylko dobrze, gdyby to do niego dotarło.
Wiem, że po każdym rozstaniu człowiek myśli- o już nigdy nikogo nie znajdę. Ja wiem, że nie spotkam nikogo takiego jak on, mimo tego jak było w naszym związku, on zawsze będzie dla mnie najważniejszy, i chciałabym mieć szansę na pokazanie mu tego, bo na pewno związek może być zdrowy.

Do terapeuty pójdę na pewno tylko muszę mieć chwilę żeby takiego dobrego znaleźć w moim mieście. Dziś byłam w pracy- ciężko, jutro jeszcze muszę przetrwać dzień i dwa dni wolnego, kto wie czy nie będzie mi gorzej będąc w domu...Mam etapy spokoju i mnóstwa łez (swoją drogą-zawsze zastanawiam się skąd one się biorą w takiej ilości).

Podoba mi się to, co napisałaś o ucieczce z toksycznego związku i o zdradzie, więc jest jakaś szansa....
Teraz myślę tylko jak go przekonać chociażby do rozmowy ze mną bo tego bardzo unika..
kochajaca
 
Posty: 56
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 17:30
Lokalizacja: tam nie tutaj

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez Sansevieria » 18 mar 2013, o 22:51

A moze byście pomyśleli o porozmawianiu w obecnosci terapeuty par? To umożliwia spokojniejsze i bezpieczniejsze rozmawianie bez wpadania w znane a szkodliwe schematy zachowań. Teraz jak piszesz to rozum i rozsądek Ci działają dobrze, ale jak przyjdą obustronne emocje to cały ten rozsądek i rozeznanie szlag moze łatwo trafić...ja bym sie z rozmową nie śpieszyła. I tak będziecie musieli porozmawiać, zastanów sie nad opcją - z pomocą fachowca. :pocieszacz:
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez mariusz25 » 19 mar 2013, o 07:43

napewno ciezko ci zyc gdy nie masz spokoju w sobie
napewno boli Cie to ze masz podobnie jak za dzieciaka mialas
zycie jest dosc skomplikowane, zadalas sobie pytanie co tak naprawde pragniesz?
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez kochajaca » 19 mar 2013, o 10:50

Ze mną nie chce porozmawiać, więc ciężko z terapeutą, poza tym on się śmieje z takich rozwiązań..

Próbowałam zadawać to pytanie, jedyne czego pragnęłam zawsze to stworzyć z nim normalną rodzinę, jaką zawsze chcial?am mieć. Jak widać chciałam za bardzo...

Dziś mam gorszy dzień, mdłości nie ustępują, czuję panikę....
kochajaca
 
Posty: 56
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 17:30
Lokalizacja: tam nie tutaj

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez Tinn » 19 mar 2013, o 15:05

kochajaca napisał(a):Ze mną nie chce porozmawiać, więc ciężko z terapeutą, poza tym on się śmieje z takich rozwiązań..

Próbowałam zadawać to pytanie, jedyne czego pragnęłam zawsze to stworzyć z nim normalną rodzinę, jaką zawsze chcial?am mieć. Jak widać chciałam za bardzo...

Dziś mam gorszy dzień, mdłości nie ustępują, czuję panikę....

Myślę, że możesz mieć objawy somatyczne związane ze stresem, ogromnym wstrząsem jakim jest dla ciebie rozstanie(poczucie straty jest wtedy zbliżone do tego jakie ma się po śmierci kogoś bardzo bliskiego.
Może pójście do lekarza od takich spraw byłoby pomocne, ja do mojej psychoterapeutki trafiłam przez psychiatrę, który znając moje problemy życiowe obstawił mnie z dwóch stron (lekami i terapią). Do psychiatry na NFZ wcale nie musisz mieć skierowania, zapisujesz się na wolny termin i idziesz.Jesteś teraz strasznie poobijana emocjonalnie, zatroszcz się odrobinkę o siebie samą tu i teraz nie zamartwiając się o przyszlość, która jest dużą niewiadomą i której kowalem będzie oprócz ciebie kilka jeszcze osób z twojego otoczenia o Sile Wyższej(jakkolwiek ją pojmujemy) nie wspomnę.
Twoją akurat niechęć do wewnętrznej zgody na rozstanie dobrze rozumiem.Ja to co teraz wiem wiedziałam już po 2 latach mojego związku.Ale nie, walczyłam głównie z sobą kolejne 7 lat, żeby w końcu zdecydować się opuścić mojego toksycznego partnera.Też jestem z "TYCH KKzB". Scenariusz nie musi być rozstaniowy.Powinnaś jednak dobrze rozpoznać swoje prawdziwe pragnienia.I zadbać o odróżnienie strachu przed nowym, nieznanym i samotnym od miłości.Potrzebna ci jest uspokojenie i dobry przewodnik po tej podróży przez katarakty -psychoterapeuta.Takie przegrupowanie sił, ściągniecie rezerw i dobry plan batalii o swój związek lub o zmianę wewnętrzną siebie samej, żeby nie rozwalić następnych życiowych relacji z ludźmi .
Tinn
 
Posty: 214
Dołączył(a): 19 gru 2012, o 13:17

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez kochajaca » 19 mar 2013, o 19:48

Nie żałuję, że tu napisałam na forum bo każda wypowiedź naprawdę dużo mi daje.
Póki co sama nie wiem co robić, męczy mnie czekanie na spotkanie, na jakikolwiek znak.

Mam nadzieję tylko, że nie jest z tamtą dziewczyną- jeżeli jest- to sprawa dla mnie jasna, nie ma przebacz.
Jego mama do mnie ciągle pisze, że powinnam na niego poczekać i dać mu czas, oczywiście on nie powiedział rodzicom o tym bodźcu, który rozwalił doszczętnie wszystko. Ja póki co też im tego nie powiem. Mama zawsze będzie bronić dziecka, póki co dziecku dobrze jest-karmią go, piorą mu, śniadania robią i kolacje pod nos dają. Jak rodzice coś wspomną to on warknie na nich i po sprawie jest. W sumie fajnie ma... i pewnie mu niespieszno do domu.
Kobiety w gorszy sposób przeżywają taki stres,dosłownie przeżywają. Mężczyźni, których znam nie mają takiego problemu, kończą związek i koniec, bez problemowo idą dalej.

Jutro i pojutrze mam wolne (chyba, że mnie do pracy ściągną), on z tego, co wiem także. Wie gdzie mnie szukać. Powoli zaczynam się z żalu przestawiać na gniew, nie pamiętam co jest po gniewie, ale na jednym cyklu się pewnie nie skończy....

Jak kiedyś byłam u psychoterapeuty dostałam porządne środki nasenne, które później bardzo polubiłam, aż za bardzo więc trochę się boję takiej wizyty. Z kolei psycholog, u której byłam jeszcze w liceum, po rozmowie ze mną zaprosiła tatę i siostrę na rozmowę, i się skończyło. Uznała, że skoro jest tak jak tata mówi to wszystko ok, a my mamy problemy związane z dojrzewaniem (to było po tym jak moja siostra próbowała się zabić i była w szpitalu psychiatrycznym). Więc popytam wśród znajomych o dobrego lekarza. Nie chcę znów się faszerować czymś ani usłyszeć, że wyolbrzymiam.
kochajaca
 
Posty: 56
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 17:30
Lokalizacja: tam nie tutaj

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez impresja7 » 19 mar 2013, o 20:33

Co to znaczy "kochać za bardzo?"
Czy można kochać za mało np. trzy razy w tygodniu ,a w pozostałe dni nic nie czuć wyłączać uczucia jak pstryczek od światła lub za mocno np. ....jak...... za mocno ....?
kochać to kochać......chyba.... :roll:
To tak jak coś jest piękne....piękne to piękne ,a nie bardzo piękne lub mało piękne........
impresja7
 
Posty: 938
Dołączył(a): 25 lis 2012, o 11:05

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez smerfetka0 » 19 mar 2013, o 20:59

Nie impresja. Kochac za bardzo to jest uzaleznienie od partnera, tak jak inne uzaleznienia, tak i to tez tym jest. Brak racjonalnego myslenia a wszystko pod partnera, kosztem zdrowia psychiki i wszystkiego...rezultatow tego jest duzo ciezko wymienic wszystkie.
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez smerfetka0 » 19 mar 2013, o 21:00

prosze jesli chce ci sie zaglebic w to.

http://www.kobieceserca.pl/czytelnia-uz ... .html.html
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez kochajaca » 19 mar 2013, o 21:34

Miałam sama dać linka, a tu proszę, zostałam wyprzedzona;) tak offtopowo można ustawić powiadomienia na mail o nowym poście?
kochajaca
 
Posty: 56
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 17:30
Lokalizacja: tam nie tutaj

Re: walczyć czy nie? Kocham za bardzo

Postprzez mariusz25 » 19 mar 2013, o 22:05

poczytaj o mityngach slaa
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 305 gości