Wiesz, nie zawsze zmiana polega na jawnym wygłoszeniu, głównie dla samej siebie "NIE CHCĘ TAKIEGO ŻYCIA".
Pracowałam nad sobą. Nadal pracuję. Widzę efekty. Ale nie zawsze jestem tak twarda, nieugięta, pewna... Czasem po prostu brak mi sił. Czuję się wtedy beznadziejna i sama... Nie mogę się ogarnąć potem przez wiele dni. Jak teraz.
Tata znów ma fazę na wódeczkę.
To nie to co kiedyś... ale jednak.
I tak mnie wkurza jego brak rozsądku, dojrzałości.
Taki stary a taki głupi...
Jego komentarze wpuszczam jednym uchem, wypuszczam drugim... Ale jak mam gorsze dni - byle krzywe spojrzenie wystarczy, by mnie rozwalić ma małe kawałki...
I wtedy go nienawidzę. I nie mogę na niego patrzeć.
I to mnie jednocześnie nadal boli.
W dużej mierze to z jego powodu czuję się gorsza, nie akceptuję siebie... nie umiem się odnaleźć... nie nawiązuje prawidłowych relacji... W dużej mierze się do tego przyczynił. Nigdy tego nie pojmie. A nawet jeśli - to mnie to niewiele da.
Dzięki Winogronko
Na tę chwilę czuję się trochę lepiej.
Zakopałam się w książkach. Praca zajmuje myśli.