Witajcie,
to mój pierwszy post. Znalazłam się w bardzo przykrej i trudnej sytuacji.
W lipcu zeszłego roku pobralismy się po 7 latach znajomości. Dodam może że cały rok 2007 zylismy w innych miasach ze wzgledu na pracę. I w koncu nadszedl ten upragniony czas - zmienił pracę i przyjechal do mnie na przelomie roku i zamieszkalismy razem w wynajetym pokoiku. Od tego czasu zdązylismy znaleźć i wpłacić zaliczkę na wlasne mieszkanie. Miało byc tak cudownie, a okazało sie inaczej, zaczeliśmy sie coraz wiecej klócić, ranić się wzajemnie, właściwie bez zadnego konkretnego powodu. Widziałam że cos jest nie tak, wiele razy pytałam o co chodzi, chciałam to zmienić, pomoc, słyszalam tylko, że jest mu źle ze sobą ale nie wie z jakiego pododu. Ta napieta atmosfera pogarszała tylko sytacje między nami. On był w stosunku do mnie oziębły ja się frustrowałam bo nie wiedziałam o co chodzi. Mi było źle bo jemu było źle, jemu było jeszcze gorzej bo mi było źle. Sytuacja pogarszała się a ja nie wiedziałąm co się dzieje.
W niedziele wyznał mi prawdę: powiedział że od półtora roku (w miedzyczasie wzielismy ślub) idziemy zupełnie inną drogą i innych kierunkach i jesteśmy teraz już tak daleko od siebie że jeszcze nigdy tak nie bylismy. I generalnie że jego wyobrażenia mijają się z rzeczywistością, cos jeszcze mówił że z kimś innym może było by mi lepiej, że on nie potrafi dotrzymać mi kroku..
Najbardziej zabolało mnie to że powiedział że jeżeli dalej tak będzie, bo ja teraz przecież cierpię i on cierpi, źle nam jest na wzajem to rozwód będzie jedynym rozwiązaniem, że oboje mamy po 27 lat i jeszcze zdązymy ułozyc sobie życie z kims innym. Dodam jeszcze że on mówi że teraz nie potrafi zmienić niczego między nami, "chciałby chcieć" to jego słowa, nie potrafi sie starać.
Jestem zaskoczona jego postawą, żeby sie tak szybko poddać i nie bać się tak niszczyć naszego związku. Boli mnie to i tylko się zadręczam, boję się że się skonczy rozwodem, znam go i wiem że jak coś mówi to jest to poważnie. Od niedzieli nie moge spać, jeść, pracować, nie potrafie zachowywać się normalnie wobec niego, narasta we mnie żal i niezrozumienie, myśli kotłują się w głowie cały dzień.
Wciąż zadaje sobie pytanie co mogło się stać, dlaczego brak u niego wiary i chęci na to żeby było znowu dobrze i dlaczego nie zauważyłam że od półtora roku jest źle? Dlaczego nic mi wcześniej nei powiedział?
Proszę o poradę: jak mam się zachowywać w takiej sytacji, trudno sie uśmiechać jak cały czas jest zimny, opryskliwy, nie okazuje czułosci, nie mówi że kocha.
A może się wyprowadzić żeby poukładał sobie wszystko w głowie i zastanowił czego naprawde chce?
Zaczynam tracić nadzieję