przez lili » 25 lut 2013, o 11:37
Dopiero teraz odpisuję, ponieważ nie miałam w weekend czasu przysiąść dłuższą chwilkę.
Bardzo fajny artykuł. Nie powiedziałabym o sobie, że poświęcam się dla innych i przedkładam ich potrzeby nad swoje. Raczej to ja zawsze słyszałam (od Mamy, od facetów), że poświęcają coś dla mnie.
Natomiast ten przykład z weekendem i rezygnowaniem ze swoich planów, bo znajomy o coś prosi, to żywcem wyjęty z mojego życia. Zwłaszcza to: "Dla niektórych sam fakt, że taka propozycja pada, stanowi już wystarczający powód, aby czuć się zobowiązanym i zrezygnować z odpoczynku. Bywa, że nawet słowem nie pisną na temat swoich planów. Z miejsca, niemal odruchowo, rezygnują ze swojej potrzeby odpoczynku."
Z kolei to :"Otóż, wracając do naszej metafory kamienia na drodze, nie chcą być takim kamieniem. Widzą dążenie drugiej osoby, jej cel (w tym wypadku wspólne zakupy) i wiedzą, że odmowa w jakiś sposób to dążenie zaburzy. Ich własne potrzeby stoją w kolizji z potrzebami drugiej strony i gdyby wyszły na jaw, zmusiłby tę osobę do zatrzymania i podjęcia jakiś decyzji. Osoba ta została by niejako przymuszona do zmiany planów, a to budzi lęk przed gniewem tej osoby i narażeniem relacji na zniszczenie" nie do końca jest zgodne z moim tokiem myślenia. Raczej zawsze wtedy myślę sobie, że ta osoba potrzebuje mojej pomocy, więc skoro nie mam nic innego ważnego na głowie, to mogę pomóc.
Zastanawiałam się nad sobą, na ile często i w jakich sytuacjach byłam skłonna do takich zachowań i w stosunku do kogo. W zasadzie głównie w stosunku do przyjaciół i wtedy, kiedy moje relacje z tą osobą były dobre. Jeśli chodzi o związki damsko- męskie, to kiedy było dobrze, potrafiłam rzucić swoje i pomóc. Kiedy było źle, zwykle chwilę przeczekiwałam (nie lubię narzekania dla samego narzekania, zawsze myślałam, że może ten "zgrzyt" jest jednorazowy i dawałam sobie czas, żeby ochłonąć / nabrać dystansu.) Kiedy "zgrzyt" nie mijał, zwykle mówiłam, co mi się nie podoba i znowu czekałam. Kiedy zgrzyt dalej nie mijał, odchodziłam.
Może to znaczy, że facetów mniej szanuję niż przyjaciół? Wydawało mi się to jednak logiczne. Partner życiowy to ktoś bliższy niż najbliższy przyjaciel, więc jak coś grubego było nie tak, i nie dało się tego pogodzić, należało to zakończyć.
Tak odnośnie mojej ugodowości i poświęcania się dla innych to zaszła też dziwna zmiana. Kiedyś byłam bardzo zerojedynkowa i mówiłam w jednym zdaniu co mi się podoba a co nie i czego chcę i Ci co chcą tego samego co ja idą ze mną. Dzisiaj pełnię zwykle rolę przybocznej, wyrażam swoje zdanie i umiem je uzasadnić, natomiast moje granice akceptacji różnych sytuacji przesunęły się hen daleko. Nie pójdę gdzieś i nie zrobię czegoś, do czego kompletnie nie jestem przekonana, ale stałam się dużo bardziej kompromisowa niż kiedyś. To dobrze? Źle? Każdy człowiek tak się zmienia z wiekiem czy to coś dziwnego?