Witam wszystkie pogruchotane, skrzywdzone serca na tym forum.
Jestem czytelniczką forum i w wielu postach odnajduję kawałki mojej historii, jednak historia historii nie równa. Na forum zbieram siłę, by się nie zapomnieć i nie wejść znowu do tej samej rzeki lub jak kto woli szamba.
Postaram się uporządkować fakty:
- pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej. Mama wyrzuciła z domu mojego ojca, alkoholika jak miałam 5 lat. Mimo to pamiętam te ciągłe awantury i rękoczyny. Wychowana zostałam przez chorą psychicznie babkę, która się nad cała rodziną znęcała psychicznie. Mnie też nie oszczędziła. Wyszłam z domu bardzo poturbowana.
- w moim pierwszym poważnym związku trwałam ponad trzy lata. Okazał się być dla mnie bardzo niezdrowy. Odeszłam od niego. Przejście było płynne, do nowego związku.
- Z nowym chłopakiem widzieliśmy się max. raz w miesiącu, związek na odległość przez 1.5 roku. Tuż po skończeniu szkoły wyjechałam do niego i zamieszkaliśmy razem. Mój, wtedy chłopak jest obcokrajowcem, zmieniłam kraj zamieszkania
- mieszkałam z moim mężem od lata 2005 roku, w lecie 2006 roku pobraliśmy się
- od ponad roku mamy wspaniałego synka
- pod koniec stycznia wyprowadziłam się ze wspólnego mieszkania
A teraz fakty, które mogą być też interpretacją:
- wiążąc się z nowym chłopakiem miałam wrażenie, że łapię szczęście za rogi. Był taki inny od poprzedniego: zazdrośnika umniejszającego poczucie mojej wartości, wyniosłego pana, wokól którego miałam skakać, karającego mnie odrzuceniem na każdym kroku, wampira emocjonalnego, kogoś kto chciał mnie za wszelką cenę wychować
- obecny był przebojowy, odważny, podziwiał mnie, dodawał otuchy i poczucia własnej wartości, wierzył we mnie, w oczach matki zyskałam aprobatę, obcokrajowiec, przyjeżdża co miesiąc taki kawał drogi, jest dla niego tyle warta, oni *moja rodzina, nie potrafili się z nim porozumieć, a więc i mnie nie kompromitowali aż tak... i cała masa innych faktorów, które przemawiały za nim
- jak pojechałam do niego, uzyskałam moją wolność. Nikt już mnie nie szykanował, nie mówił jak mam żyć, co mam robić, czułam się taka dorosła
- za wszelką cenę chciałam z nim być, rozstanie oznaczałoby powrót do znienawidzonego domu
- zaszłam w nim w ciążę. Nie chciałam go wrobić, wstydziłam się powiedzieć, że się nie zabezpieczam
- on nalegał i mnie namówił na przerwanie tej ciąży. Jak opowiedziałam o tym mojej mamie to tylko mi powiedziała, że to mój problem. Nie chciała nawet o tym słyszeć
- nalegałam na ślub, który się odbył. Zaręczyny też były, nijakie, często mu to wypominałam
- przez pierwsze 1.5 roku nie robilam tam nic wartego wzmianki. Nie miałam pieniędzy i motywacji.
- później zaczęłam tam studia, które skończyłam. Przez cały okres studiów aż do znalezienia przeze mnie pracy (ponad dwa lata temu) mnie utrzymywał
A teraz jak ja to czułam
- każda normalna kobieta, by już dawno uciekła, a ja przy nim trwałam i kochałam moją wizję tego jak by mogło być
- jak przyjechałam do niego po raz pierwszy na wakacje, byliśmy na koncercie. Pisałam z jego tel. do mojej mamy sms i zobaczyłam sms od innej kobiety. Pisała do niego po angielsku, że chętnie by była przy nim tam na tym koncercie, że całuje i tęskni. Zrobił się czerwony i zaczął opowiadać, że to jego koleżanka z pracy. Że ona nie może się od niego odczepić, że on nic od niej nie chce. Później okazało się, że była to dziewczyna z Rosji, z którą pisał smsy, maile, która go odwiedziła przede mną i do której pojechał, będąc ze mną. I że go z nią nic nie łączyło, że nie mógł sie przemóc, bo miała specyficzny zapach ciała. Że tylko do seksu oralnego doszło... No o tym to ja wiedziałam, bo pisał do niej, że uwielbia sobie wyobrażać jak ona całuje jego penisa. No ale on mnie tak przepraszał, tak zapewniał, że to było jeszcze przed tym jak on wiedział, że ze mną chce być. A ja wierzyłam, bo przecież jestem tą wyjątkową, jedyną
- niedługo potem, tuż przed naszym ślubem dowiedziałam się o jego namiętnych czatach i mailach z koleżanką z pracy. Z nią też sie spotykał. Pisał z nią o mnie, że nie wie czemu ja znowu płaczę, o co mi chodzi. Nie wiem, czy umknęło jego uwadze wtedy, że zmarła moja babka. Oprawczyni, którą wyidealizowałam w tym okresie na człowieka, anioła. Jak się o wszystkim dowiedziałam, znowu mnie przepraszał, złote góry obiecywał, wychodził z siebie, nadskakiwał mi. A ja się czułam tak dobrze. Zupełnie jak w domu, starganie, brak szacunku, psychiczne jazdy - a po wszystkim naprawianie, wspaniały czas, dostawałam wszystko czego zapragnęłam.
Z tą koleżanką z pracy to kilkakrotnie nawroty były. Wszysko kasował, a mail wrócił, bo źle wpisał adres. I znowu przepraszanie, że to ostatni raz. I się z kobietami innymi uspokoił, nic się nie działo.
- z tym, że przestał ze mną sypiać. Zbywał mnie, odtrącał. Bidula tłumaczył, że to nie moja wina, że on nie wie czemu. Że może brak sportu, może nadwaga. A ja prosiłam by się do lakarza udał, szukałam po forach etc. Pisałam. I tak przez kilka lat. Gdzieś sie naczytałam o onaniźmie i go wzięłam na to. Powiedziałam, że o wszystkim wiem. No i się przyznał. Coś tam poczytał, ale na terapię nie chciał iść.
- zaczął żyć obok mnie. Był, nic więcej. Ja cierpiałam, starałam się wyrywać od niego skrawki miłości.
- po drodze zaczął przestać przepraszać, stał sie coraz bardziej oschły, coraz mniej szacuku
- przeżyłam załamanie nerwowe. A on na mnie patrzył. Nie współczuł mi nawet. I zebrałam resztki sił i poszłam sobie. A on gdzieś zawsze był obok. I mnie dobijał po cichu psychicznie.
- pojechałam na święta sama z synem do PL. On w tym czasie szukał kontaktu i rozmowy z koleżanką z pracy. Tak tą samą, co mu kiedyś zdjęcia w bieliźnie przesyłała. Spotkali się. Nawet mnie za to nie przeprosił, bo nie uważa, by to było coś złego.
- bardzo mnie boli, ale jestem jeszcze naiwna i skłonna do powrotów. Już trzykrotnie spał u mnie w moim nowym mieszkaniu. Ja go dopuszczałam, a on mnie ranił. I rani.
- w czwartek, w walentynki przywiózł syna. Miałam grypę, ledwo żyłam. Mały marudził, a on chciał mu klapsa dać. Przecież dziecko było zmęczone, poza tym w tym wieku jeszcze nie rozumie. Jestem przeciwna karom cielesnym. Zareagowałam. Wybiegł z mieszkania jak poparzony. Wiem, że miał trening ze swoją siostrą lub może jeszcze inne plany. Nie pomógł mi kolejny raz jak go potrzebowałam. I w tym momencie powiedziałam sobie dość. W walentynki. Obiecałam sobie, że nie będę utrzymywała więcej kontaktu niż muszę. I narazie wytrwałam tydzień.
- on wczoraj napisał, że skłamałby jeśli by nie powiedział, że za mną trochę nie tęskni
- obiecałam sobie, że nie dam się nabrać na okruchy miłości
-skoro tyle lat nie był ze mną szczery, skoro tak mnie potraktował jak odeszłam, skoro nie ma dla mnie szacuku to ja się pytam po co? Dla dziecka to powinnam zejść mu z drogi, by syn nie miał skrzywionych wzorców.
- potrzebuję wiele siły, by się nie zgiąć. Moje serce płata mi figle.
- wczoraj pół nocy czytałam forum i blog "Dwie glowy". Książkę "kobiety, które kochają za bardzo" czytam po raz drugi i zakreślam wszystkie mnie dotyczące fragmenty
- nie mam zbyt wiele czasu, pracuję na cały etat. W środy z domu i po łebkach. Zajmuję się dzieckiem, uczę się ciągle dwóch języków
... to by było na tyle o mnie... czytam forum, to mi trochę pomaga. Boję się sama siebie, bo wiem, że gdzieś tam w środku pragnę jego zmiany i pełnej rodziny. Ciągle jeszcze się łudzę.
Pozdrawiam i z góry dziękuję za wsparcie
Beem