Witam,
jestem tu po raz pierwszy. Już od dłuższego czasu wydaje mi się, że potrzebuję pomocy...
Wydaje mi się, że moim głównym problemem życiowym jest niska samoocena. Od razu zaznaczę, że nie było tak kiedyś. Zawsze byłam przebojową osobą i do tej pory jestem tak postrzegana. Mam 30 lat, od prawie 4 jestem w małżeństwie. Wspólnie z moim mężem mamy 10 miesięcznego Franciszka.
W zasadzie nie wiem od czego zacząć, bo jest tego tyle... Z góry przepraszam za mało poukładaną relację...
Mój mąż bardzo mnie kocha, ja jego również. Nasze dziecko było długo oczekiwanym, po serii leczeń i w zasadzie kiedy już lekarze nie dawali nadziei na potomstwo - udało się. Zmienił całkowicie nasze życie i zdarza nam się narzekać, że nie tak sobie to wyobrażaliśmy, choć naszego Frania kochamy nad życie. Byc może to moja wina, bo stale mam ze wszystkim problem. Uważam, że jestem kiepską matką, spędzam mało czasu z dzieckiem, nie potrafię mu wymyslić ciekawego posiłku itd. Moi znajomi postrzegają mnie jako dbającą (nie przesadnie) matkę, kochającą, potrafiącą wymyślać fajne zabawy dziecku, łączącą dobrze pracę z zyciem prywatnym kobietę. Gotuje moja mama, która zajmuje się Franiem na co dzień podczas mojej obecności w pracy. Nie mieszkamy z rodzicami. Winię się głównie w weekendy za to, że nie jestem kreatywna, że nie mam pomysłu na to co ugotować dziecku, co dać mu na II śniadanie czy podwieczorek... Stale mam wyrzuty sumienia.
Mam dobrą, dobrze płatną pracę, na poważanym stanowisku. Do wszystkiego dochodziłam sama, a mimo to uważam, że miałam chyba szczęście, że nie zasłuzyła, że pewnie byliby lepsi na moim stanowisku, że mogłabym znać język angielski... Moi współpracownicy oraz zwierzchnik lubią mnie, uwazają, że robię wiele i że to potrafię. Ja mimo wszystko tak nie uważam. Moje stanowisko jest kadencyjne więc już teraz wyobrażam się na bezrobociu, bez pieniędzy, bez możliwosci zawodowych, biedną, a mimo to robię swoje i chyba robię to dość dobrze.
Jesteśmy z mężem w sumie 10 lat. Niestety ostatnio dość duzo się kłócimy, bo stale zarzucam mu, że mnie pewnie nie kocha, że mu się nie podobam, że za mało słyszę słów uznania z jego strony, za rzadko mówi mi komplementy... Sporo mi pomaga, pierze, myje okna, sprząta, a mimo to często się czepiam, że robi to źle lub powinien inaczej. Zrobiłam sie okropną perfekcjonistką, chyba rekompemsuje sobie moje niepowodzenia lub poczucie tego, że nie jestem doskonała chęcią zaprowadzenia doskonałego porządku. Wszystko organizuję, planuję (nawet na rok do przodu; już mam zaplanowany w kalendarzu termin szczepienia dziecka na 2 latka) a później denerwuję się niesamowicie, gdy nie mogę zrealizować czegoś z listy, albo muszę to przesunąć. Wizyt niezapowiedzianych tez nie lubię. W zasadzie żadnych wizyt nie lubię. Najlepiej żeby ktoś kto chce mnie odwiedzić zamówił się z tydzień lub dwa wcześniej, bo wtedy posprzątam, zdążę przygotować jakiś poczęstunek. Zatem nic co spontaniczne nie może się zdarzyć. Nie muszę wspominać, że sporym wysiłkiem jest prowadzenie wszystkiego na błysk przy małym dziecku...
Wszystko co ugotuję mi nie smakuje. Mąz chwali potrawy, ale mu nie wierzę. Niezaleznie kto pochwali to co zrobiłam, myslę, że mówi mi to po to by nie było mi smutno, bo tak czy tak to co przygotowałam to okropieństwo.
Uważam się za głupszą od męża mimo, że jestesmy specjalistami w zupełnie różnych dziedzinach i nie sposób nawet ich porównać.
Prowadzimy życie na dobrym poziomie, nie musimy sobie odmawiać wielu rzeczy, a mimo to stale narzekam, że to moja wina, że kupilismy mieszkanie na kredyt, a nie stac nas było na dom czy też nie wyjeżdżamy na zagraniczne wakacje... Tak naprawdę uwielbiam wakacje w Polsce. Jestem pełna sprzeczności.
Planuję wszystko. Mój synek nosi rozmiar 80 a ja już mam garderobę do 92 bo boję się, że gdyby przyszło stracić pracę to nie damy radę mu kupić wszystkiego.
Na wakacje w tym roku, na mazury mam juz listę rzeczy, które trzeba wziąć wraz z listą spożywczych rzeczy... Paranoja.
Do tego wszystkiego teściowa... to ona chyba najbardziej wpłynęła na moje postrzeganie własnej osoby. jeszcze 10 lat temu byłam enegriczną dziewczyną, która studiowała i w głowie miała mnóstwo planów. Pracowałam w sklepie by zarobić na studia i wtedy wszystko się zaczęło. Miałam wytykane, że studiuję zaocznie, bo mnie nie stać, że pracuję w sklepie - a co yo za praca, że pochodzę z biednej rodziny. Ówczesna mama mojego chłopaka sugerowała, że związałam się z nim bo liczę na jakieś pieniądze (mąz pochodzi ze średniozamożnej rodziny). Często byłam krytykowana za to co mówię czy robię. Zupełnie nie odpowiadałam mojej teściowej pod każdym względem. Kiedy doszło do ślubu, w zasadzie kilka dni przed teściowa nie wytrzymała i pwoeidziała, że nie chce mieć takiej synowej, że "oskubię" męża, że chcę jej dom zabrać. twierdziła, że ja podtruwam (zamieszkalismy na 2 miesiące z teściową przed slubem bo się przeprowadziliśmy, a ona potrzebowała pomocy bo była po operacji).
To co po slubie robiła moja teściowa nawet nie będę pisać, bo włos się na głowie jeży...
Chyba stłumiła we mnie przez te wszystkie lata poczucie własnej wartości, moją pewność siebie dając do zrozumienia, że nie jestem warta mojego męża. Mąż wszędzie za mną pójdzie. Mieszkamy razem i jestesmy szczęsliwi, ale przyznam szczerze, że po tym wszystkim co się zdarzyło teściowa mnie śledziła, oskarżała o zdradę, strasznie oczerniła wśród swojej rodziny) fakt odwiedzin teściów lub u teściów jest dla mnie swoistą traumą. od razu wszystko mi się przypomina, a po wizycie mam przepłakaną noc - wmawiam sobie, że jestem do niczego. dzieje się tak od momentu kłótni - prawie 4 lata śrdenio raz w tygodniu...
jest to strasznie uciązliwe dla męża i zdaję sobie z tego sprawę, ale nie umiem nad tym panować.
Dziękuję wszystkich cierpliwych za przeczytanie tego. proszę o wypowiedzi - rady, może ktoś ma podobną sytuację, jak sobie z tym radzić?