Tinn napisał(a):Przysłania dalszych pieniędzy(poza zapłaconym światłem) odmówiłam
brawo
szczerze gratuluję, i wiesz co? nie czas żałować co Ci się nie udało, ale własnie popatrz co się udało, a raczej - czego dokonałaś: odmówiłaś przysłania dalszych pieniędzy. JAK to zrobiłaś? Co w Tobie Ci pomogło? Bo chyba coś się w Tobie wzmocniło, coś podniosło głowę wyżej i mruknęło głośniej skoro odmówiłaś
Tinn napisał(a):ale sobie poradził bo popożyczał między innymi od mojej siostry(no jak "szwagrowi" się przecież nie odmawia).
widzisz Tinn chyba to pomaganie biedakom, albo ta trudność w odmawianiu ma u Ciebie tło rodzinne, w końcu siostra mogła go spuścić po brzytwie nawet łatwiej niż Ty, ale pewnie macie podobną wizję świata wpojoną. Mam nadzieję, że i Twoja siostra zacznie stawiać mu tamę. Może razem mogłybyście się w tym wspierać?
Swoją droga w mojej rodzinie jest podobnie - nie można odmówić pomocy najgorszej mendzie nawet (wybaczcie dosłowność). Zrobiłam sobie teraz przy okazji Twojego wpisu małą retrospekcję i nie przypominam sobie by moi rodzice komukolwiek kiedyś powiedzieli NIE, za to pamietam, że byli nadużywani przez lokalnych pijaczków niekiedy, rodzinnych nieudaczników, co przechlali na czynsz, znajomemu podżyrowali kredyt na grubą kasę bo się nie odmawia i od pierwszej raty do ostatniej spłacili go sami - bo znajomy sie wypiął i spierdzielił (no dziś jakoś nie umiem napisać o tym ładniej) z kasą za granicę. Oczywiście to moi rodzice i ich dzieci - m.in. ja - ponieśli tego konsekwencje, nie głodowaliśmy, ale ciągle na coś było mało przez całe lata. Nigdy nie śmiałam poprosić o pieniądze na ciuch jak normalna nastolatka, nie stać mnie było na wiele wyjazdów o czym wstydziłam się powiedzieć znajomym, że to z braku kasy, nawet bolące zęby starałam się długo ukrywac bo dentysta kosztuje (a po drugie dopiero że się bałam). Można powiedzieć że moi rodzice wybrali potrzeby znajomego, wizerunek kogoś na kim można polegać w oczach znajomego - ponad potrzeby własnych dzieci i swoje oczywiście. Z drugiej strony jak mogli powalczyć o cześc należnego spadku po dziadku - to unieśli się honorem - nigdy nie zniżę się do tego poziomu - i zrezygnowali. Być może wystarczyło usiąść i pogadać z rodziną, ale nie. Znów duma, wizerunek super zaradnego i mienie w tyle własnych dzieci, chyba nie postało im w głowie, że mogliby też coś dla siebie mieć na starość.
Kiedy myślę o Tobie Tinn - widzę oczyma wyobraźni moją mamę. Czasem widzę w Tobie siebie (ale o tym może później). Moja mama pracowała na 2 etaty, dosłownie od 7 rano do około 2 w nocy. Spała 4 godziny i heja znowu do kieratu. Żeby były pieniądze na życie, na rodzinę. Czy to znaczy, że mój ojciec nie pracował? O nie. Zarabiał swoim etatem dwukrotnie więcej niż moja mama w sumie na 2 etatach. Tyle, że przepijał, roztrwaniał złote na balangach, miał gest, sama widziałam jak w restauracji wszystkim obecnym, będąc już na dużym rauszu, stawiał kolejkę. Sceny jak z Dzikiego Zachodu Poza tym pozyczał kasę innym na wieczne oddanie, nagminnie gubił, ponieważ miał też kochanki więc pewnie i one nieco kosztowały. Robił też idiotyczne inwestycje - durne nieprzemyślane zakupy, no i chciał rozwinąć biznes. Kilka zaczynał, zawsze tracił i nic z tego nie wychodziło, ale inwestycje poczynił i kasę w błoto wyrzucił. A moja mama jak ten wół ciągnęła ten wózek. Nigdy nie dane mi było policzyć ile ona zarabiała a ile on przetracał, ale śmiem zaryzykować, że z tych dwóch prac, jakie ciągnęła mogłaby spokojnie utrzymać siebie, dom i małe dzieci, gdyby nie musiała spłacać kosztów picia męża swego. Jedyne co mojemu ojcu w zyciu wyszło to skutecznie usidlić moja matkę - zdobyć i wykorzystywać całe lata, jak niewolnika. teraz na stare lata to on już nie pije dużo, ani tak skandalicznie awanturniczo jak kiedyś. Organizm nie wydala. Ale nie stać go na ani tyci refleksji autokrytycznej.
Długo się siłą rzeczy przyglądałam ich związkowi, a juz jako dorosła osoba dużo poświęcam mu refleksji.
I wiesz Tinn? Im bardziej moja mama dawała - tym bardziej wredny był dla niej mój ojciec. To sie wydaje niezrozumiałe, nielogiczne, przecież jesli ktoś mnie ratuje, troszczy się o mnie, myśli o moich potrzebach, wybacza i dogadza - to niewątpliwie jest to anioł, którego szlachetność powinna byc przedmiotem uznania, szacunku. A tymczasem szło zupełnie "na abarot". Im bardziej dobra była matka tym bardziej ojciec nią pogardzał. Ale zrozumiałam to, gdy sama zaczęłam do mojej matki czuć złość, ta jej dobroć była słabością, która mnie czasem do immentu wkurzała i wkurza. To jej nadskakiwanie, dogadzanie, to jej zawsze na 1szym miejscu ON, jej granie pod jego melodię. A myślę, że dla mojego ojca, którego poczucie własnej wartości musiało niekiedy dotykać dna, bo niejedną głupotę żenująca popełnił przez picie (poważny wypadek - a przecież był w swoich oczach najlepszym kierowcą na świecie, bójka, zawodowe konflikty, no rózne wpadki na róznych gruntach) - dla niego świadomość która niekiedy go musiała dopadać że jest zerem, albo bliski zeru, a tymczasem obok stoi anioł dobroci, miłosierny, bliski ideału - to musiało boleć. Ja gnojek, głupek, skurwiel - ona złote serce. Powiedz jak to znieść, gdy się nie umie nie pić? Napić się i zgnoić babę, upodlić, albo chociaż zapomnieć. Oni sie z czasem utrwalali w tych rolach na dwóch przeciwnych biegunach: on czarny charakter, ona biała niewinność.
My dzieci oboje ich tak postrzegaliśmy. Czarno-biało. Ale to nie do końca tak. próbowałam się postawić w miejscu mojego ojca w punkcie jego już zaawansowanego nałogu. I przy tej żonie w pobliżu nigdy bym nie dała rady z tego wyleść. Dziwne że już nawet jako dziecko czułam, że moja matka potrzebuje mieć przy sobie "gnojka" bo nim ratuje sobie mniemanie o sobie, tym kontrastem właśnie utrzymuje swoje poczucie własnej wartości chwilami chociaż ponad powierzchnią otchłani.
Smutny jest teraźniejszy etap ich związku - po latach latach wielu nadal są ze sobą. Przebywanie z nimi obojgiem przez 15 minut w jednym pomieszczeniu jest torturą. Oni się tak nie lubia nawzajem, tak sobie robią na złość, drobnymi słówkami, gestami, czasem wybuchami. Nie ma żadnej radości w nich, z niczego, a już wogle z bycia ze sobą. Są pełni irytujących przyzwyczajeń, którymi dobijają siebie nawzajem. Krótko mówiąc sobą gardzą, choć żyć bez siebie nie umieją. To jest jakaś tam symbioza pasożytnicza działająca w obie strony, ale nie miłość zapewne. Bo jeśli tak wygląda miłość na starość to ja się wolę odstrzelić zanim jej dobiegnę
Tinn - picie - niepicie Twojego partnera to czubek góry lodowej, który przyciaga uwagę, pod spodem jest więcej rzeczy, niewidocznych na teraz. Picie zmienia ludzi, jak ten mężczyzna przestanie pić to nie będzie tym samym facetem, jakim jest pomiędzy jednym piciem a drugim, ani nie będzie tym samym, jakim był na początku związku.
Zreszta lecę w dygresję. Sama już nie wiem co ci chciałam przekazać chyba najbardziej tą myśl o tym jak działa dobroczynność w kontekście związku z nałogowcem. Trochę tak od innej strony niż zazwyczaj się o tym mówi (jak pomagasz to pomagasz pić). Bo mnie wciąż nie mieści się w głowie, że za tyle co moja matka poświęciła dla mojego ojca, za tyle dobrego co mu dała i wybaczała - on nie ma dla niej cienia wdzięczności, zrozumienia, ciepła, uznania. NIC. Tylko pogardę.