przez Derka » 5 lut 2013, o 02:02
Nadchodzi ciagle ten dzien, kiedy ON wyjdzie z aresztu. Ciagle jest to niewiadoma, kiedy, ale na pewno to w koncu nastapi. Troche mu wspolczuje, a troche mi to zwisa, ze tam siedzi, bo wiem ze zasluzyl. Nadal nie jest mi obojetny, zwlaszcza gdy slysze, jakie tortury przechodzi ponizany przez wspolwiezniow, ktorzy znaja jego zarzut. Podobno ma wylekniony wzrok, jest wystraszony i zastraszony. Wyslal mi kilka listow, ktore sa pelne deklaracji milosci, zalu i pokuty, jednak dla mnie sa puste. Znowu pisze o sobie, czego pragnie i po co zyje. Jakie ma nadzieje - ze bedziemy razem. Te listy odsuwaja mnie od niego, przynosza odwrotny efekt, niz by sobie zyczyl. On o tym nie wie, ale dowie sie jak wyjdzie. Dla mnie to wiezienie to nie jest kara, pokuta, bo nie jest to prawdziwe zycie, tylko zawieszenie. Prawdziwe zycie jest znacznie trudniejsze i gdy wyjdzie, zweryfikuje jego zyczeniowe podejscie. I czekam na ten moment z satysfakcja.
Nadal jest mi w pewien sposob bliski, nie chce dokladac mu cierpien, ktore nie beda konieczne. Na pewno jednak bedzie musial pogodzic sie z tym, ze choc mu wybaczam, nie bede z nim, o nie! Jednak to, ze on wciaz ma nadzieje, uwazam ze zle rokuje w kontekscie zmian, bowiem swiadczy o tym, ze swojej winy nierozumie, nie stawia sie w mojej sytuacji. Dziwi mnie to, bo dotad byl bardzo zasadniczy w tych kwestiach, gdybym to ja zrobila, nie chcialby mnie znac. Gdzie to sie ma do jego zasad.
W tym zwiazku nigdy nie bylam bierna, tak jak wiele ofiar przemocy. Zyjac z nim buntowalam sie, nigdy nie moglam pogodzic sie z jego podchwytliwymi wymaganiami. Wsciekalam sie, ze musze go ratowac, czulam ze sie dusze, ze zaprzepaszczam kolejne szanse rozwoju i nie bylo mi z tym dobrze. Jednak wciaz stwierdzalam, ze jest sprytniejszy, bo w pewnien nieuchwytny sposob zawsze stawial na swoim, ale robil to tak, ze nigdy nie musial prosic, bo to wychodzilo ode mnie. Gdy mu to wyrzucalam, wolal: trzeba bylo tego nie robic, przeciez cie nie prosilem. To najbardziej bolalo.
Moze macie takie wrazenie, ale przemocy prawie nigdy u nas nie bylo. To nie typ kata, ktoru zastrasza, bije i pije. On byl znacznie bardziej wysublimowany, cholernie inteligentny. Potrafil sie zatroszczyc, a w okresach miedzy ciagami, czesto wielomiesiecznych, pilismy razem ze znajomymi alkohol dla zabawy, bez kontynuacji dnia nastepnego (czasem wypil piwo jako klin), czasami odmawial nawet, bo nie mial ochoty lub prowadzil. To bylo zwodnicze. Jednak zycie z nim bylo ciekawe, wspolne wyjazdy, podroze, nie potrzebowalismy nikogo poza soba do towarzystwa.
Teraz ucze sie traktowac to jako cieple wspomnienia, ale nic wiecej.
Mysle, ze bardziej to, ze bylam niespelniona sama w sobie, niz fakt, ze mnie pobik, jest dla mnie wieksza motywacja do odejscia. Zbawienna jest ta rozlaka, gdzie nie moze dzwonic i wysylac smsow, a czego sie spodziewam po wyjsciu i na to reakcji nie jestem pewna. Na pewno jednak poczulam juz, ze uda mi sie zyc bez niego, ze odnosze sukcesy zawodowe, choc okupione ciezka praxa, to jednak na moje wlasne konto. Ze zobaczylam, nie majac skad inad wyjscia, ze on nie jest mi do niczego potrzebny. Zadalam sobie pytanie: co on moze mi dac? I nic, moze poza seksem, nie przychodzi mi do glowy. Moze tak nie bylo na poczatku, ale orzez lata sie zmienilo. Przeciez w ciazy, po porodzie, nawrt na porodowce odbierajac telefony od klientow, utrzymanie domu bylo na mojej glowie. On nie pracowal. Teraz pytam sie: to jest milosc, odpowiedzialnosc za rodzine, ktora sie zaklada?
No to teraz zobaczymy, czy potrafi byc odpowiedzialny chociaz sam za siebie...