Honest napisał(a):Hmmmm... Maks, mam nadzieje, że i ja kiedyś będe umiała tak spojrzec na pewne sprawy. Tymczasem jakos tak tkwię w przekonaniu, że w życiu i tak to co najpiekniejsze i najtrudniejsze dzieje się bez naszego udziału. A raczej, nie jest przez nas zaplanowane. Więc po co planowac...??? Może znajde odpowiedz na to pytanie
A Tobie zyczę powodzenia w Nowym Roku!
Kiedyś bardzo mnie satysfakcjonującą odpowiedź na to pytanie znalazłem w jakimś felietonie Wojtka Eichelbergera. Jak go znajdę, to mogę nawet podesłać (jest dość łatwy od odszukania: leży najprawdopodobniej na samym dole drugiego rzędu książek na trzeciej półce w moim mieszkaniu, hehehehe). Pytanie to męczyło mnie w trochę innej formie (ale w zasadzie o takiej samej treści): czy za nasze życie odpowiadają nasze geny czy też my sami? A może w ogóle gwiazdy i astrologia?
Odpowiedź była taka, że nasze geny a i być może układ gwiazd nie zależy od nas. Czyli - to, jakie karty da nam do ręki życie, to kompletnie nie nasza sprawa. Ale to, jak będziemy nimi grać to już całkiem inna historia.
Czyli mogę mieć potężny problem, i mogę albo się poddać, albo zrobić z niego coś fajnego.
Pojawia się jednak pytanie, a co z problemem na ile efektywne będą moje starania, prawda? I tutaj znalazłem taką postawę, obecną w wielu systemach postrzegania świata, ale ja akurat przeczytałem o niej w Bhagavadgicie lata temu - brzmi mniej więcej tak "rób co do ciebie należy, z całym sił z całym zaangażowaniem, i jak najmniej przejmuj się efektem twoich działań".
Postulat Wojtka E. łyknąłem dość szybko (wymagał tylko zmiany sposobu patrzenia na swoje życie), praca z całych sił nad tym, co mam zrobić to jeszcze nie ja, hehehehe (jako klasyczny - mimo wszystko! - facet jestem po prostu śmierdzącym leniem), a takie nieprzejmowanie się efektami to naturalnie też jeszcze coś przede mną.
tyle informacji o tym, co gdzieś komuś podwędziłem z jego myśli ...
dobrej nocy!
Maks