Moja historia jest chyba typowa.Ale mnie boli i mną miota tak jak bym była pierwszą taką idiotką na świecie wtopioną w związek z alkoholikiem.Związek jest nieformalny(miałam na tyle instynktu samozachowawczego, żeby nie brać ślubu).A ja nie jestem "młódką".No zdecydowanie NIE JESTEM.
Miało to być spełnienie na dojrzałe lata niespełnionych marzeń o posiadaniu rodziny(jestem starą panną, bezdzietną), o posiadaniu dzieci i wnuków(on ma i dogaduję się znimi, a nawet córka i jej dzieci lubią mnie i cenią). On jest wdowcem od wielu lat, żona długo była sparaliżowana, nikt z otoczenia go za ten alkoholizm nie winił.Każdy mu współczuł i rozgrzeszał-łacznie ze mną jak się o nim dowiedziałam.No bo zanim się dowiedziała zdążyłam się zakochać jak nastoletnia pensjonarka, a nie kobieta dojrzała, w końcówce życia zawodowego.
Jest tu wiele młodych dziewczyn i kobiet(20 i 30 latki chyba przeważają). Moje drogie starzeje się ciało , umysł i emocje pozostają młode i świeże dużo dłużej niż fizis.Same zobaczycie zresztą.
Związek był na odległość, bo dopiero po skończeniu życia zawodowego(ustawy się zmieniały 55-60-67 lat) miałam się przenieść do jego małej miejscowości i wielkiego 200 m domu, w którym mieszkał sam jak palec.No okresy kiedy mi znikał w eterze i nie mogłam się z nim skontktować zawsze jakoś zręcznie wytłumaczył.Ja nie miałam do czynienia z alkoholizmem(nie jestem DDA, raczej już podejrzewam DDD, ale bardzo dawno straciłam rodziców ojca w wieku 18 lat, mamę w wieku 30 wiec już zostawiam ich w spokoju). Dawałam się oszukiwać, nie rozpoznawałam , że największe objawy uczuć i wyznań w wielogodzinnych rozmowach telefonicznych są właśnie wtedy gdy zaczyna się ciąg.
No znalazłam w końcu swojego "Księcia ", całe życie spragniona miłości i uwagi nagle zostałam nią zalana.To, że nie mogłam mieć dzieci przestało się w końcu liczyć, on miał dwoje.A mój wiek w końcu dawał mi szanse być prawie normalna kobietą, bo w okresie menopauzy już się o dzieciach nie myśli.
Nigdy nie miałam wysokiego poczucia własnej wartości .Byłam nieśmiała, wychowana w stylu wymagaj od siebie, pracuj i siedź w kacie znajdą cię.Bardzo chorowałam w dziciństwie i ponieważ siostra poprzedzająca mnie(starsza o 1,5 roku)zmarła jako niemowlę mnie włóczono po lekarzach i faszerowano lekami(wtedy nastał szał na antybiotyki) po obie kokardy.Czy to, czy co innego, spowodowało, że byłam grubaskiem , a jak zaczął się okres dojrzewania ujawniła się choroba(zespół policystycznych jajników) wraz z nadmiernym owłosieniem.To był KOMPLEKS GIGANT.Teraz są lasery usuwające te sprawy i depilatory w latach 60 i 70 chodziłam po ścianach myśląc , że każdy się na mnie patrzy i oczy mu się robią jak spodki.Na endokrynologa trafiłam też brutalnego i siermiężnego, który warknął jak prosiłam go o radę co z tym nadmiernym owłosieniem robić????? NO niech się pani goli.Dla 20 latki super rozwiązanie.Zwłaszcza ciemnowłosej o bardzo gęstych i grubych włosach.
No tak chciałam nakreślić dlaczego zaczęłam moją jesienną miłość traktować jak jedynego mężczyznę na ziemi.Był zresztą i jest w okresach trzeźwości uroczym, pełnym wdzięku, dającym się lubić dowcipnym, ciepłym człowiekiem.Nigdy nie doszło między nami do sytuacji przemocowej.Nie jest agresywny , ma strasznie niską tolerancję na alkohol po 100 g wódki poprawionej piwem wali się na łóżko czy podłogę i śpi kilka godzin.
Ale tkwię w tym układzie lat już 9 i mimo mobilizacji sił całej rodziny, przeprowadzeniu konfrontacji, która go zmusiła do zaangażowania się w AA, mimo mojego zapisania go do psychologa w mojej(duże miasto, a nie mała mieścinka, gdzie wszyscy się obserwują) rejonowej poradni uzależnień i mimo kolejnej próby z Klubem Abstynenta nie udało sie przez ten cały czas zmobilizować go do leczenia.
Za każdym razem obiecuje, jest skruszony, przystępuje do wstania z popiołów jak Feniks i kończy po 3 czy max 5 tygodniach kolejnym zapiciem.
Coraz gorzej radzi sobie finansowo i coraz bardziej czerpie ode mnie.Teraz to już nie wiem czy jestem mu potrzebna jako kochany wspierający go człowiek czy jako dostarczyciel środków pozwalających na nie stoczenie się do rynsztoka.
Odchodziłam i wracałam, raz on odszedł i wtedy ja odchorowałam to (epizod depresyjny). Byłam trochę w AL ANON, teraz psychiatra, który prowadzi mnie w zakresie antydepresantów i uzależnienia od benzodiazepiny(zdążyłam raz już to świństwo rzucić i znowu wdepnąć) skierował mnie na psychoterapię.Chodzę już 4 miesiące.Mój rozum widzi cały bezsens tkwienia w takiej patologii, nie widzę szans na happy end(to jest on podejmuje skuteczne wyjście z wódy i żyjemy długo i szczęśliwie), ale potwornie boje sie jednego, poczucia winy, że jak odejdę to on albo się zapije albo zabije.
Wiem, że swoim brakiem konsekwencji , ustępliwością pozwoliłam się w tym związku zdominować.Chciałabym sie uwolnić z tej huśtawki nastrojów, koła tortur w zasadzie, mieć poczucie spokoju i bezpieczeństwa, ale nie umiem skończyć związku.
Mam wrażenie , że wydam na niego wyrok śmierci.W chwili, kiedy się buntuję, czuję pokrzywdzona w tej relacji(terapeutka bardzo kładzie nacisk, żebym myślała o sobie, dbała o własny komfort psychiczny, a nie jego) wiem, że ZASŁUGUJĘ NA WIĘCEJ.Ale wtedy natychmiast przechodzę na jakąś druga stronę lustra i zaczynam wchodzić w jego buty i litować się i traktować jak człowieka biednego i chorego, który jest w szponach nałogu i usprawiedliwiam go i wybaczam i próbuję wtoczyć ten coraz cięższy kamień jak Syzyf na tą górę, z której na pewno się znowu stoczy.
Teraz w święta byłam z nim , po raz kolejny otrzymałam przysięgi, że teraz to zobaczę jak rzuci wódkę(tak jak jego kuzyn i jak on rzucił papierosy z dnia na dzień). Powiedziałam, że nie wierzę bo słyszałam tych obietnic 108 dlaczego więc mam wierzyć w 109.Postawiłam ultimatum , że jak zapije to idzie na leczenie stacjonarne.Zgodził się.Zapił w czwartek.W piątek w nocy miałam 4 telefony z obwinianiem mnie , ze kogoś sobie znalazłam i mam go gdzieś, wypieraniem się, ze jest pijany w żywe oczy chociaż ledwie mówił.Czy można mieć tak silny mur wyparcia, ze się samemu wierzy w tak niewiarygodne kłamstwo?????????????? Potem nad ranem telefon w którym zwalnia mnie z "obowiązku ' przyjechania na jego pogrzeb.Ma grypę i pije, leki wtedy pewnie słabo działają.
A ja mam zabrany jego rachunek za światło(420 zł) i raz mam ochotę włożyć do koperty i niezapłacony odesłać , a z kolei za chwilę chcę wprowadzić w transakcje i zatwierdzić przelew.
Wizytę u terapeuty mam dopiero w piątek, ale ona mi nie mówi co robić, nie steruje mną w konkretnych sytuacjach.
Rety napisałam straszną epistołę.Ale trochę mi to pomogło.Jakoś jak człowiek ubiera myśli w słowa zaczyna odzyskiwać trochę dystansu do tego miotania się.Znam książkę Robin Norwood, idenyfikuję się z KKzB.Jestem zawodowo wcale nie głupią osobą, a w tej relacji mój rozum poszedł się "paść na dalekie pastwiska". Tak bym chciała go odzyskać i żeby był w zgodzie z uczuciami.Może ktoś się do mnie odezwie.Piszecie czasami takie ważne rzeczy