Witam serdecznie wszystkich
to znowu ja
Powróciłam, bo już od dawna czułam, że po tym, jak Wam zawracałam tyłki do urzygu jestem Wam chyba winna choćby koniec opowieści tylko jakoś nie miałam pomysłu, siły ani czasu nic umyślić nic sensownego. I oczywiście serdeczne dzięki dla Was wszystkich za pomoc, cierpliwość i próby przemówienia mi do rozsądku...
W międzyczasie dopuściłam się małej zdrady i pisałam na innym forum, chyba też dlatego, że wiedziałam, że macie mnie tu już serdecznie dosyć.. I wcale się nie dziwię, ileż można tłuc tym grochem o ścianę...
Stąd może niektórzy wiedzą jak historia się potoczyła...
Uprzedzam, że historia mojej choroby jest długa ale i choroba miała ciężki przebieg...
Jak już pisałam po półtora roku wspólnego mieszkania po raz trzeci wywaliłam go z domu. Robiłam to już wcześniej ale nie wytrzymywałam, robiło mi się go szkoda bo to był okres zimowy, spał u ojca w nieogrzewanym mieszkaniu a przecież tak przepraszał i obiecywał poprawę… Ale w pewnym momencie skumulowało się, przelało, wrzód pękł…
Po tym przez kilka dni chodziłam jak jebnięta worem, lunatyczka. Dobrze, że miałam pracę, przywracało mnie to trochę do codzienności. Ale i tak po robocie musiałam kupić sobie browarek, trochę otumaniało… Było mi tak źle i pusto bez niego, że nie wiedziałam co ze sobą począć. Najśmieszniejsze jest to, że to ja czułam się bezwartościowa bez niego, nie było kogo śledzić a moje życie wydawało mi sie takie nieciekawe. Ale starałam się ciągnąć, aby ten dzień, i jeszcze jeden.. Strasznie ssało mnie w żołądku.
On, jeśli się do mnie odzywał to tylko z pretensjami. Chciał mnie podać do sądu, bo początkowo miałam zamiar nie oddać mu jego rzeczy, był mi winien kasę.. Tylko, że ja nie miałam siły walczyć, postawić się... Zresztą przez cały czas tak było. Tak było kilka dni, te ciągłe smsy z jego pretensjami. Któregoś dnia napisałam, jakoś w trakcie to wyszło, że nadal go kocham i tęsknię.
Zaczęliśmy pisać w innym tonie, łagodniej, najpierw ja oczywiście, potem też on, że nadal mnie kocha, że chciałby ze mną być, tylko wszystko popsuła moja matka, która zaczęła się wtrącać... To prawda, zaczęła, bo mieszkanie w którym mieszkaliśmy tak naprawdę należy do niej. Zaczęła mieć co do niego zastrzeżenia bo zwolnili go z pracy, do której się za mocno nie przykładał, a nowej szukał w ślimaczym tempie, głównie siedząc na facebooku i badoo, ponadto miała juz wcześniej przeczucia co do jego orientacji a jego zniknięcia w niewiadomym celu tylko pogłębiały jej wątpliwości...
Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać. Niewiele mi ta rozmowa dała. On cały czas mówił o tym, co robił przez te dni, kiedy nie był ze mną. Okazało się, że był u chłopaczka, przez którego zerwaliśmy… Niby na jakimś fajnym szkoleniu, czad po prostu, mieli wspólne zainteresowania. Ciągle o sobie i o nim, nic o nas ani jak to wszystko naprawić…
Rozmowa następnego dnia - podobnie. Miałam nocną zmianę, był ze mną w pracy. Nie pozbyłam sie tak łatwo nawyków, przewaniałam mu telefon, kiedy miałam do tego okazję.
I znów odkryłam płomienne smsy. Okazało się, że teraz kocha tego!!!Tamten napisał: kocham Cię, obiecaj mi, że to nie koniec... A "mój" były już w sumie: jesteś wspaniały, opiekuńczy, cudowny, po prostu boski, kocham Cię skarbie, obiecuję, że to nie koniec, wręcz przeciwnie - początek..." Coś w ten deseń...
Ja już nawet nie pamiętam, co on o tym mówił... Że przecież powiedziałam, że nie jesteśmy razem to co się czepiam...
Ale nie zerwałam kontaktu. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy o ponownym zejściu się… Ja chodziłam jak ogłupiała, z jednej strony bardzo tego chciałam.. Przecież o to mi cały czas chodziło, żeby był mój, teraz była znów szansa… mogłam się przytulić, poczuć jego ciepło, zapach… a z drugiej… Kurczę, jakieś kłucie w sercu, co to jest do cholery… drętwota jakaś, blokada… Przecież za każdym razem, kiedy on kłamał, kiedy się spotykał, kiedy się rozbierał przed nimi pokazywał, że mnie nie chce, choć w oczy mówił co innego… Ładne słówka, maślane oczka, a za plecami grał mi na nosie. Wiedział przecież, że nie akceptuję tego zachowania, że mnie ono rani… A ja…? Że też jeszcze patrzyłam sobie w oczy… Znów usłyszałam trochę obietnic, zapewnień o miłości i przystałam na wszystko, choć w środku wszystko mi się trzęsło z nerwów a serce sypało w gruzy…
Na domiar wszystkiego moja matka chyba przeczytała mój dziennik, który pisałam chodząc na grupę DDA, pisałam tam głównie o tym. Zazwyczaj miałam go przy sobie, ale raz, kiedy poszłam do niego został w torbie. Chciał wtedy, żebym u niego nocowała, pamiętam, że z jednej strony strasznie się cieszyłam, że jestem z nim, choć było zimno… On też mówił, że bardzo się cieszy, że tam z nim jestem, czułam wtedy, że mówi szczerze… I nagle zaczęły się smsy od matki, z wyzwiskami, że jestem szmatą a on prostytutką…
Już wcześniej się domyślała, teraz miała potwierdzenie i to takich hardcore’owych rzeczy… Dopóki nikt o tym nie wiedział mogłam udawać, że problemu nie ma i dusić go w sobie, albo chociaż troszkę pomniejszyć jego wielkość… Przecież nie jest tak źle, przesadzam… Kiedy ktoś się dowiedział i to jeszcze matka… Obciach, żenada… nawspominała mi, nawymyślała… ale najgorsze jest to, że zaczęła mnie pilnować i to w gorszy sposób niż ja pilnowałam jego… Przyjeżdżała po mnie do pracy, odwoziła, podejrzewała, że się z nim spotykam nawet jeśli się nie spotykałam… Jednego razu jak mnie zobaczyła z nim gdy wracałam z pracy to nie wpuściła do mieszkania, chodziłam z nim cały dzień po mieście jak bezpański pies choć byłam wtedy po nocce… Szczęśliwa, że mam go przez cały czas dla siebie, bo był dla mnie miły, kochany, czuły. Sporo tego dnia wydałam.
Wtedy poczułam, że takie pilnowanie, śledzenie to masakra i żenada, chore zachowanie, jej, moje, jego, odczułam to na własnej skórze, choć pewnie bardziej się nim przejęłam niż on moim. On i tak przecież robił co chciał, a ja zawsze starałam się nie urazić matki, czy ma rację, czy nie…
Poczułam, że nie wytrzymam tego, nie mogę z nią mieszkać, że muszę się wyprowadzić, pomysł, może z nim… Zaczęliśmy szukać mieszkania!
Tylko… im pilniejsza potrzeba podjęcia konkretnych kroków tym większa panika mnie ogarniała. Jakby mnie ktoś namawiał na przejście po rozżarzonych węglach (czy może raczej wejście w bagno…)Bałam się, że jeśli znów się z nim zwiążę to stracę znów kawał własnego życia i zastąpię je jego życiem, bo na tym swoim nie będę potrafiła się skupić… Wszystko będzie obracało się wokół niego… Moja codzienność będzie polegała na sprawdzaniu, czy aby na pewno ten nowo poznany kolega nie jest poznanym na czacie gejem… Czy na pewno prosto z pracy wraca do domu, a może powinien wyjść wcześniej…? A może tak naprawdę wyszedł wcześniej, tylko zabawił gdzieś na mieście…? Z kim? Gdzie…?
Na dobrą sprawę już tak było, choć mieliśmy ze sobą mniejszy kontakt. Sprawdzanie nowopoznanych kolegów na facebooku, a kiedy długo nie odbierał telefonu w pracy zaczynało mnie nosić. A niechby nie daj Boże napisał, że zostaje dłużej w pracy bo mu się do domu nie chce wracać? Masakra, od razu przypomina mi się, jak bez zająknięcia skłamał mi przez telefon, że musi kończyć rozmowę bo szefowa idzie a wcale nie był wtedy w pracy… Bardzo często, w wielu sytuacjach miałam takie deja vu… I dopóki się nie odezwał tysiąc domysłów – co on może robić w danej chwili…
Myślałam sobie wtedy niby, że Boże, przecież takie życie to koszmar. Dla mnie to już na wstępie, od początku, ale z czasem pewnie i dla niego, bo swoimi podejrzeniami i śledzeniem przygotuję mu złotą klatkę. Z której on i tak mi wyfrunie, jeśli zechce… A jednocześnie myślałam, że musiałby się bardzo mocno postarać teraz, żeby mnie przekonać, że zależy mu na mnie. Żebym mu uwierzyła. Nie wiem…. Ale gdy zaczynałam rozmowę o tym, jak to będzie jakbyśmy znów zamieszkali razem… jakoś temat się nie rozwijał. Jedyne, co mówił, to to, że musimy zamieszkać razem, żebym cokolwiek zobaczyła, bo teraz to ja nic nie zauważam, jak on się zmienił. Sorry, jedyne co widzę to to, że jednak jakoś cały czas pracuje, pomimo trudnych warunków w domu… A tak poza tym to kilka razy złapałam go przez ten czas na czacie, z czego raz podszywając się pod chłopaka umówiłam się z nim. Jak on dokładnie tłumaczył, jak mam dojechać na ten anal… Miał założone konto na fellow. Skasował. Ale po co w ogóle zakładał?
Wahałam się, a jednocześnie bardzo tego mieszkania razem chciałam, cały czas miałam nadzieje, że jakoś to wszystko da się zgrać… Że on zrobi pierwszy ruch i jakoś udowodni mi, że zależy mu na mnie… Ale nic takiego spektakularnego się nie działo.
Ostatecznie po kilku miesiącach takiego ciągania się razem, spotykania, przepychanek, mojej złości i niepewności co do każdego nowo poznanego kolesia i kitu wciskanego mi w oczy zamieszkaliśmy jeszcze razem na miesiąc... Nadarzyła się okazja. Kontakty między mną, nim i moją matką trochę się ociepliły, nie wiem, przymknęła na to oczy czy jak... I chciała zamienić mieszkanie, sprzedać to, w którym mieszkałam a kupić większe. Na czas poszukiwania kupca na swoje mieliśmy wynająć to, które było do kupienia. Wynajęłam i... On znalazł się w tym mieszkaniu jeszcze szybciej niż moja matka. Pamiętam, jak mnie wtedy kochał, jak całował, ja pierdziele... Oczywiście za wynajem zapłaciłam ja i praktycznie cały miesiąc był na moim utrzymaniu bo dopiero zaczął wtedy pracę więc pensję miał mieć dopiero za miesiąc... Ale sprawował się nieźle, niejasnych sytuacji było mniej, mniej znajomości... Miałam wtedy znów dostęp do jego kont bo odkryłam hasło i ku mojemu zaskoczeniu widziałam, że nie romansuje... Tylko raz przyszedł do domu z czymś co dla mnie było wielgaśną malinką ale oczywiście wypierał się. Tylko, że pochwalił się, że tego dnia spotkał kolegę... Po jakimś czasie jednak nie wytrzymał widać i na poczcie znalazłam propozycje spotkań z jego strony, wyznania co lubi robić... Zrobiłam awanturę i tym samym wydało się, że mam jego hasło do poczty. O mało co nie podał mnie na policję. Powiedziałam, że mi to wisi, że już większej krzywdy nie może mi zrobić jak zrobił i jak chce to niech podaje, w sądzie opowiem wszystko... Zrezygnował widać.
Oczywiście jak wiele takich sytuacji przedtem nie okazało się to powodem do rozstania... Po miesiącu wynajmowania jednak właściciel mieszkania powiedział: albo kupujecie, albo do widzenia.
Kombinowaliśmy żeby coś wynająć ale w mojej małej miejscowości nie było za bardzo opcji. On musiał wrócić do swojego mieszkania, gdzie starzy za bardzo nie chcieli go widzieć, przypomnę tylko - alkoholicy a dom pijacka melina... Ja do siebie. Jedną noc spaliśmy u mnie, drugą w domku po mojej babci, było ok, kochaliśmy się... ale u mnie nie chciała go znów widzieć moja matka, zła na mnie znowu, że w tym mieszkaniu, które wynajmowałam, a które ona chciała kupić mieszkał on. Z domku babci pogoniła nas moja ciotka, nie życzyła sobie tez jego tam, bo dziwnym trafem już wiedziała o jego zainteresowaniach facetami. Do domu nie chciał go wpuścić ojciec, zmienił zamki... Było tak, że spał na klatce, czasem u mnie w pracy... W ciągu dnia przesiadywał w KFC, zaniedbał pracę... Jednego wieczoru, kiedy uparłam się, żeby spał u mnie, kłóciłam się o to z matką byłam tak zdenerwowana, że kiedy zadzwonił domofonem wieczorem zemdlałam pod drzwiami...
Ten zły okres trwał jakieś dwa tygodnie... On nie miał się gdzie podziać, ja strasznie to przeżywałam. Czytałam opinie jego kolegów, że gdybym była w porządku nie patrzyłabym na matkę tylko wzięła go do siebie albo z nim na tej klatce nocowała... Dołowało mnie to strasznie. Pewnego dnia zapowiedział publicznie na facebooku, że skończy ze sobą, mi też o tym napisał. Nie bardzo w to wierzyłam, sądziłam, że chce zwrócić na siebie uwagę. Rzeczywiście, to mu się udało, komentarzy i pocieszeń było masa... Ale kiedy pożegnał się ze wszystkimi i wylogował nie wytrzymałam. Nie darowałabym sobie, gdyby faktycznie skoczył z tego mostu a byłam jedyną osobą, która wiedziała dokładnie gdzie się znajduje. Zadzwoniłam na policję, wysłali patrol. Zgarnęli go do psychiatryka.
Przynajmniej się tam wyspał, umył i najadł.
Kiedy wreszcie dowiedziałam się, gdzie jest odwiedziłam go. Przytulił się, opowiedział jak było...
Ale trochę go tam potrzymali. Wiedziałam, że odwiedzają go "koledzy", kurwica mnie brała... Kiedy przyjechałam tam któregoś razu znów zobaczyłam malinkę. On oczywiście, że to nie malinka, nie wie co ale coś sobie ubzdurałam...
Kiedy go wypisali musiał wrócić do domu, oczywiście przy awanturze ale jakoś się to udało, urobiłam jego ojca, że to tylko na parę dni. A on został. Oczywiście jego ojciec miał o to do mnie pretensje...
I znów zaczęło się to co wcześniej Niby byliśmy razem, spotykaliśmy się ale chyba tylko po to, żebym ja mogła dać mu kasę..
Pewnego razu znów mnie okłamał bezczelnie mówiąc, że późnym wieczorem jedzie oglądać mieszkanie do babki, którą poznał w szpitalu . Wysiliłam cały swój talent aktorski żeby ją podpuścić i dowiedziałam się, że absolutnie on u niej nie był! Z tego oglądania niby tez wrócił z maliną wielka jak stodoła...
Przeżyłam jeszcze jedno rozczarowanie kiedy on, mając urlop pojechał nie ze mną na wakacje tylko do jakiegoś kolesia, którego poznał na portalu gejowskim... Ja wtedy odwinęłam w druga stronę, do ciotki żeby tak nie myśleć ale i tak chodziłam tam jak struta.
Odezwał się dopiero po powrocie.
I tak było w koło panie Macieju...
Czasami myślałam, że jeszcze trochę to się wykończę psychiczne, już mi się zdawało, że po czymś takim to na pewno się do niego więcej nie odezwę, że to koniec, teraz dam radę... Ale nie dawałam...
Aż pewnego razu kiedy wlazłam na psycholkowo (nie pisałam tam już nic, żadne rady i tak do mnie docierały) trafiłam na wątek chłopaka, który pytał się czy zdradą jest to, że jego dziewczyna chce sobie pobyć trochę z kim innym choć twierdzi, że go kocha. Jego naiwność była tak rażąca że aż kuła w oczy. I pomyślałam sobie wtedy jak rażąca musi być moja naiwność, przecież mnie wodzono za nos tysiąc razy gorzej!!!
A tam swoje trzy grosze wtrącał nasz kochany Fors Napisałam do niego, prosząc o ocenę mojej sytuacji. Nawet nie wiem co sobie wtedy pomyślał o mojej beznadziejności, na pewno pisał jakoś inaczej niż pozostali, bo wreszcie zaczęło to do mnie docierać. Poza tym dał konkretne wskazówki jak pozbyć się uczucia, które tak wykańcza...
Zaczęło się udawać. Przestałam do niego pisać, zagadywać na facebooku, dopytywać się co robi i gdzie jest. Zamiast tego siedziałam na forum... O dziwo, nie dość, że poczułam się lepiej to jeszcze zauważyłam, że on bardziej interesuje się mną! Częściej i cieplej się odzywa... Znów się trochę oszukałam bo za szybko w to uwierzyłam.
Zbliżał sie okres Bożego Narodzenia. Wszyscy ogarniali świąteczny klimat, robiło się rodzinnie, słodkopierdząco. On przesiadywał w KFC udzielając się mocno na fb... Chyba wszyscy mieli go w dupie, wiadomo zajęci przygotowaniami. W dodatku okradli go w autobusie, stracił dokumenty, podobno kasę też choć nie wiem skąd ją miał bo wiem, że nie pracował... Oczywiście do kogo uderzył? tak, do mnie. Poratowałam go, choć już wcześniej odmawiałam mu kasy, podbuntowana przez Forsakena. Obrażał się wtedy na kilka dni tak jakbym miała obowiązek mu dawać! I tak tyle czasu był na moim utrzymaniu, masę napożyczał... Ech... No ale w tym przedświątecznym okresie poratowałam go znowu. Zaczął odzywać się częściej, słodzić mi, że nadal mnie kocha... Nie mógł spędzić świat w domu, bo w odwiedziny do jego ojca przyjechał dziadek, z którym się serdecznie nienawidzili.
Pierwszego dnia świąt przyjechał do mnie do pracy, spędził ze mną cały dzień, wykąpał się, najadł... Mówił, że nadal kocha i już sobie postanowił, że chce być ze mną. Dał mi srebrny pierścionek, który gdzieś znalazł a na facebooku wysłał zaproszenie do związku. Pierścionek przyjęłam, zaproszenia nie. Uznałam, że dwa słowa o miłości to jeszcze nie związek, nie byłam pewna.
Po świętach wszystko się rozwiało. Znów przesiadywał na fb do mnie odzywając się rzadko. Wszystko wróciło do starego trybu, koledzy wrócili z rodzinnych wypasów... Jeszcze tylko Sylwka spędziliśmy razem, na placu konstytucji w Wawie. Ja nie miałam gdzie iść, on miał iść tam z kolegą ale go wystawił i przestał się odzywać... Poszedł więc ze mną.
A potem znów cisza, kiedy niekiedy tam się odezwał a poza tym wiecznie zajęty czym innym. Nie było to ni cholery do związku podobne.
Wtedy poczułam się wyraźnie oszukana i dotarło do mnie kim dla niego byłam tak naprawdę. I kiedy byłam mu potrzebna. Wtedy, gdy trzeba było uderzyć o kasę, kiedyś o nocleg... Jednym słowem wyrwać ile się dało.
Nie mogłam tylko pomieścić w pale jednego. Jak można być tak bezdusznym, żeby mówić komuś że się go kocha, wiedząc że ta osoba tylko na to czeka i liczy, że jest się dla niej całym światem... dla własnych materialnych korzyści.
Wtedy przeczytałam już książkę o współuzależnieniu, wiedziałam że to właśnie jest moim problemem, umiałam się ocenić i spojrzeć na wszystko z innej strony. Umiałam też odsunąć trochę od siebie to uczucie dzięki technikom, które podsunął mi Fors.
Odpuściłam. Przestałam się odzywać, interesować... Kiedy dzwonił odbierałam tel ale bez większego zainteresowania. Usunęłam się.
W ciągu jakichś dwóch tygodni był już w związku z chłopaczkiem, którego znam i przynajmniej początkowo, lubiłam..
Jakiś czas jeszcze utrzymywałam z nim kontakt, odbierałam telefony gdy miałam ochotę ale w pewnym momencie stwierdziłam, że nie jest mi to do niczego potrzebne, że dzwoni tylko wtedy gdy coś chce lub by opowiedzieć mi jakieś nowe rewelacje o sobie. Poza tym skoro z nim normalnie rozmawiam to znaczy, że wszystko jest ok, nie mam do niego żadnych pretensji, no wręcz przyjacielskie stosunki po prostu...
I tak urwałam kontakt
Już gdzieś tak od wiosny ubiegłego roku nie ma go w moim życiu