Emocje...

Problemy związane z uzależnieniami.

Postprzez bunia » 25 lut 2008, o 20:42

Zgadza sie,szansa jest duza ale mozna probowac cos z tym zrobic - to jest mozliwe chodz wymaga czasu i cierpliwosci.....zmiana srodowiska,pracy,przyjaciol,zainteresowania....to wszystko jest bardzo trudno zrealizowac z dnia na dzien ale przy zaparciu i cierpliwosci mozliwe.....poczatki sa trudne ale z czasem jest lepiej kiedy zycie na trzezwo zaczyna sie rozkrecac.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez felicity » 26 lut 2008, o 16:49

W pierwszym poście napiałeś o swoich emocajch, czy ktoś tak się czuje jak Ty, że ma chęc wszystko rozwalic,krzyczec, płakac i w ogóle!!!
Właśnie tak dzisiaj się czuje! i wcale nie jestem uzależniona od jakiś środków psychoaktywnych, nie wiem może to uzależnienie od złości?od tego przesadnie emocjonalnego reagowania,może to efekt tego że od 2 tygodni chodzę na grupę i pracujemy nad uczuciami i zaczynam je widzieć jeszcze wyraźniej niż wcześniej, a może po prostu mój tyran ojciec był tak pseudo-doskonalmy wzorcem, że ja robie tak jak on.
Myślałam, że eksploduję w pracy,wyszłam z takim poziomem złości,braku cierpliwości i odwagi powiedzenia tego co czuję, że myślała, że komuś właduję, oczywiście łzy mi ciekły same wręcz....

NIzaspokojnone potrzeby...
to pewnie i to,bo faktycznie trudno je zaspokooic i dla mnie nie ma wątpliwości i nic nie pozostaje zrobc tylko sie pogodzić,ze nie zostataną nigdy zaspokojone, nie wypełnimy pustki, która była kiedyś niezapełniona i z tym trudno żyć. I jeszcze trudniej życ, bo dokonujemy projekcji na innych ludzi i schemacik gotowy, kręcimy się w kółko...

Motywacja do pracy...
mi siada bardzo często,a wiecie dlaczego, bo widzę ile przede mną, że jak już jedną rzecz ułożysz to wychodzą kolejne, które też trzeba ułożyć i tak naprawdę nie ma momentu oddechu,takiej radosc , ze sie pokonało i zdobyło, ciągłe wybieranie ziarnko po ziarnku i układanie od nowa, porzygam sie chyba od tej pracy nad soba...
I cóż za wszystko można podziękowac tatusiowi, który tak an dobrą sprawę chlał całe życie,niszczył ludzi dookoła a teraz ja mma się uporac z tą miłą niespodzianką i nagle powiedziec sobie "tak moje dzieciństwo było trudne,ale przyszłosc moge zmienic" i już sie robi!!!

Terapia....
byłam, ciężko,mozolnie, powoli, taplanie sie znów w gównach przeszłości, efekt jest taki, że moi znajomi zakłądają rodziny,biorą śluby,budują domy, a ja co? no rozmowy z psychologiem,czytanie książek i znów kolejna grupa w moim życiu, bo nie wiem czy ja umiem w ogóle bez tego funkcjonować.

I patrze z boku na ludzi i widze jacy oni bez tej świadomości są weselsi,radośniejsi, a ja analizuje 256 książke o emocjach, bo nie mam pojęcia jak to w ogóle funkcjonuje i które reakcje są ok a które do bani.
I zazdroszcze im ( o to uczucie, którego nie umiałam odczuwac przez lata i teraz pojawia sie w ramach nagrody za ciężką prace nad sobą,bo przecież nie radośc) tego że ich nigdy nie musiało obchodzić jak dzielą się emocje i jakie są potrzeby Maslowa, bo maja to głęboko w dupie i to ich nie dosięga, bo żyją gdzie indziej. I czasem myślę, że to takie pocieszanie się słabeuszy, wdepnąłem no cóż, ale mam korzyść jestem bardziej świadomy i siebie rozumiem.

Jakbym miała wybierać to rodząc sie jeszcze raz wolałabym jednak urodzić sie w grupie tych, których rodzice nie pili a nie niesc klątwe przez życie i myśleć ile ja w swoich mechanizmach przeniosę negatywnych zachowań na innych, słuchać zarzutów po tytułem "ty sie na nas wyżywasz!"
Nawet ostatnio mam koncept, aby wykształcić w sobie znieczulice,żeby spływały po mnie te emocje, żeby nie czuć już tego wszystkiego, bo zaczynają sie dobijać otwierasz drzwi i wpada złość pomieszana z lękiem i zazdrością wiec sama mam ochotę juz sie poddać,chrzanić to wszystko i skończyć to psując sobie życie tak z wyboru,a nie namęczyć sie natrudzić żeby po latach dojść do wniosku, że to ulepszanie nic nie dało.
No właśnie może jest sposób na ominięcie tych procedur i dojście do takiego momentu w swoim życiu podjęcia decyzji o samozagładzie???

I jak tu się mobilizować...do czego....
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Postprzez Legion » 26 lut 2008, o 17:54

felicity napisał(a):I jak tu się mobilizować...do czego....


No ciężko jest się mobilizować, kiedy wszystko wokół jest jakby poza Tobą. Z terapiami to jest tak, że bardzo dużo ludzi po miesiącu, dwóch rezygnuje, bo widzi, że to takie filozofowanie. Zazwyczaj są one nie po to , aby pomagać, tylko po to, aby psycholog miał co robić. W moim przypadku było podobnie. Psycholog nic Ci nie "załatwi". Kiedy potrzebowałem wsparcia w ciężkich chwilach nie było przy mnie autorytetu, mentora, przyjaciela, dobrego wujka , nie wspominając już o ojcu, bo ten to jest totalnym dnem, który by mi pomógł. Jak było ciężko na studiach, kiedy nie miałem sił, ani pieniędzy, żeby wiązać koniec z końcem, to też nikogo nie było. Kiedy najważniejsza osoba w życiu mnie zostawiła (przede wszystkim dlatego , bo miałem depresje) też nikogo nie było. Ale zawsze wtedy był psycholog i wizyty u niego. Był, ale nie od tego, do czego go potrzebowałem.

Dlatego też przestałem chodzić do psychologa i żalić się z moich problemów. Jestem przekonany, że każdy człowiek wie , jak najlepiej sobie pomóc. I nie potrzeba tutaj kogoś , kto "ci pokaże drogę". Bo niby psycholog nie jest od pomagania, a od "pokazywania odpowiedniej drogi".

W moim przypadku było tak, że w pewnym momencie, przejrzalem na oczy i zrozumialem, ze w zyciu to na prawidzwa pomoc mozna liczyc tylko od prawdziwych kolegow oraz od samego siebie. Najczesciej pozostajemy zdani sami na siebie. I ta prawde kazdy, predzej czy pozniej, sobie uświadamia.
Ja sobie ta prawde uswiadomilem po moich przejsicach zyciowych. Wtedy zrozumialem, ze mam w zyciu chujowo, czuje sie chujowo i ze jesli nie chce czuc sie chujowo tu i teraz, to musze cpac, bo psycholog gowno zmieni. Natomiast jesli chodzi o przyszlosc, zeby moc czuc sie dobrze, trzeba jakos probowac zmienic swoje zycie. Pisze specjalnie jakos, bo czesto jest tak, ze nawet jesli pojawia sie motywacja, to zawsze jest mnostwo rzeczy, ktore stoi na przeszkodzie. A najczestszym przypadkiem sa niestety inni ludzie. Trzeba mieć dużo przyjaciól, którzy w życiu pomogą i którym Ty również bedziesz mogl pomoc.

Skutecznosc wszelkiego rodzaju terapii wynosi ok 15%. Czyli na 20 osob 3 osoby odczuwaja obiektywne efekty terapii. I mowie tutaj o wszlkiego rodzaju terapiach - poczawszy od leczenia depresji a skonczywszy na uzaleznieniach. Specjalisci tlumacza, ze to nie terapie sa zle, tylko choroby ciezko uleczalne. A ja sie z tym zupelnie nie zgadzam. To terapie sa do d... a nie choroby nieuleczalne.

Pozdrawiam

P.S. Zatem można przyjąć założenie, że terapia jest dobra , ale do wygadania się. Do niczego innego.
Legion
 

Postprzez felicity » 26 lut 2008, o 20:04

Ja miałam różnych psychologów, bardzo różnych, bo to jakby nie patrzec zawód z górnej półki i mało jest dobrych specajlistów. MOże na poczatku tego tak sie nie widzi, ale jak sie jeszcze troche poogląda od kulis zajęc to inaczej to wszystko wygląda.
Powinny byc jakies obcykane triki na psychologów, jak ich sprawdzac, bo w sumie skoro jemu zawierzamy to przeciez nie pozostaje to obojętne dla nas samych, a źle podane informacje xle się w nas koduja i układają. Moj pierwszy psycholog okazał się później gościem, który nie umiał radzic sobie z emocjami, prawie rozbił swoją rodzine przez romans z małoletnią i nie umiał sobie radzic ze swoja seksualnoscia, póki był moim terapeuta zachowywał sie ok, a później jak z nim zaczełam pracowac z dziemi to wychodziły różne cuda.
Miło wspominam jedna kobiete z mojego rodzinnego maista jak mnie wprowadzała, intuicyjjnie,ale miała dobre chęci i na poczatek ok, ale przy wiekszych problemach rozkładała się na łopatki.
W mieście gdzie studiowałam chodziłam do innej, która mnie dobrze potrafiła wysłuchac i kilka rzeczy uporząkowac, ale z czasem zaprzestałam wizyt, bo pełniła funkcje koleżanki a nie specjalisty.
W Poznaniu kobieta mnie odrzuciła brakiem konkretu,jasności reguł...
I czasem nie wiem czy to ja wybrzydzam czy po prostu oni są nie tacy.
Jak już coś się wie i nie jest się laikiem to w sumie psycholog musi tez byc na poziomie, bo tzw. podstawy juz posiadam i nie chce wałkowac tego samego.
I dosc szybko przechodziłam na "ty" i relacja stawała się kumpelska, a tak by nie powinno przeciez.
I tez wierze w to, ze sami mamy moc w sobie do pomagania, ale tego nie widzimy często albo jest to nieodkryte.
Nie wiem może minie mi ten regres.
Teraz chodzę na grupe, gdzie pracujujemy nad uczuciami psycholog jest dosc konkretna, ale zobaczymy jak bedzie dalej. Nawet nie obawiam sie że wymięknę, bo właśnie tego typu zajęcia już nie sa dla mnie czymś trudnym, bo z codziennością radze sobie całkiem dobrze,ale jak wkrada się przeszłosc to nakłada mi sie ona na codzienne przezycia i czasem dosatje sie nie temu komu trzeba i bardzo szybko emocje negatywne podnoszą mi sie do kresku szczytowej i nie chowam juz tego nawet,tylko okazuje i nie jest sielankowo...
Ale tak w głębi serca to chciałabym to w sobie zmienic,bo widze jak sie spalam od środka,jak kipi wszystko we mnie. Czasem sie nie odzywam,ale i atk widac po mnie emocje,bo jestem bardzo dobrze rozczytywana.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Postprzez Filemon » 27 lut 2008, o 17:35

Chciałbym przyłączyć się do Waszej rozmowy w części dotyczącej psychoterapii. Ja mam za sobą łącznie kilkanaście lat psychoterapii różnego rodzaju (od psychoanalizy indywidualnej aż po grupową terapię DDA), ponadto brałem też przez kilka lat systematyczny udział w grupie samopomocowej DDA opartej na 12 krokach, gdzie słyszałem wiele rozmaitych relacji od różnych osób na temat psychoterapii, którą przechodziły.

Powiem krótko - jak dla mnie tak zwana "psychoterapia" ma wartość głównie jako rodzaj wsparcia i podtrzymania oraz rodzaj stabilnego kontaktu z przyjazną, rozsądną osobą a i to jedynie pod warunkiem, że taką właśnie osobę o odpowiednich cechach osobowości uda nam się znaleźć, co wcale nie jest łatwe

Nie zetknąłem się osobiście ani z opowiadań innych osób z fachowcami w tej dziedzinie, którzy rzeczywiście potrafiliby leczyć skutecznie zaburzenia emocjonalne i uzyskiwać istotne i trwałe efekty. Na dodatek wiele osób w profesji psychoterapeuty, to osoby, które same ze sobą mają problemy i mają tego typu osobowość, że w ogóle nie powinny się zajmować wykonywaniem tego rodzaju zawodu, gdyż się do tego najzwyczajniej nie nadają - tylko niestety często sami nie zdają sobie z tego sprawy, co zakrawa na parodię, he he...

Zrobię małą dygresję. Opowiadała mi kiedyś koleżanka z mitingu pracująca jako pielęgniarka na oddziele młodzieżowym dużego szpitala psychiatrycznego w moim mieście, że jej szef zarządził cotygodniowe spotkania personelu (czyli lekarzy psychiatrów, psychologów, psychoterapeutów i pielęgniarek psychiatrycznych) w celu lepszej integracji zespołu i przerabiania na bieżąco wszelkich problemów interpersonalnych personelu, ażeby praca na oddziale i z pacjentami przebiegała dzięki temu sprawniej i efektywniej. I wiecie co się stało...? Otóż po kilku takich spotkaniach, państwo fachowcy od zdrowia psychicznego okazali się sami tak niezrównoważeni i generujący konflikty, że te zebrania zespołu rozpadły się z wielkim hukiem po kilku awanturach, gdyż okazało się, że ci ludzie w żaden sposób nie potrafią się dogadać i porozumieć oraz współpracować w zgodzie między sobą... Myślę, że nie wymaga to komentarza.

Na koniec chcę powiedzieć, że ja traktuję kontakt z terapeutą jedynie jako rodzaj wsparcia emocjonalnego oraz stabilnego kontaktu z drugim człowiekiem, mającego mi służyć po prostu do zdroworozsądkowego pogadania o tym co mnie w danym momencie gnębi. Jest to dla mnie jedynie jedna z metod mojego zmagania się z emocjonalnymi problemami a nie środek do ich wyleczenia. Uważam, że postrzeganie "psychoterapii" jako rzeczywiście terapii czyli leczenia jest błędne i jest budowaniem fałszywych nadziei oraz traceniem czasu, gdyż tak naprawdę nie jest to żadne leczenie, czyli nic takiego co skutecznie i przy użyciu konkretnych efektywnych metod mogłoby nas uwolnić od choroby. Od zaburzeń możemy się uwolnić jedynie my sami, stopniowo i przez lata prowadząc wytrwale i z pomysłowością zmagania, podejmując rozmaite inicjatywy, wykorzystując sposobności jakie przynosi życie, czytając książki, rozmawiając sobie z sensownym psychologiem oraz każdą inną mądrą życiowo, zrównoważoną osobą, którą uda nam się spotkać, budując przyjaźnie i dbając o nie, utrzymując kontakt z naturą, otwierając się na problemy i uczucia innych ludzi w naszym otoczeniu, dbając o własne zdrowie, wystrzegając się uzależnień i tak dalej... Wszystko to razem może stopniowo prowadzić nas ku lepszemu samopoczuciu i funkcjonowaniu oraz ku większej radości i umiejętności korzystania z życia które jest nam dane. Jest to możliwe, jak najbardziej i czasem udaje się to nawet w większym stopniu niż byśmy się tego początkowo spodziewali, gdy jesteśmy pogrążeni w totalnej beznadziei i zwątpieniu...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez bunia » 27 lut 2008, o 21:17

Swieta prawda Filemon nic dodac nic ujac :tak:
:luzik:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez leszek01121 » 29 lut 2008, o 20:51

A ja coś dodam Filemon ,moim zdaniem od tej choroby nigdy sie nie uwolnie,tylko mogę zrozumiec ją i na pewno nie sam.Sam to ja piłem,dziękuje
leszek01121
 
Posty: 10
Dołączył(a): 17 sty 2008, o 22:02
Lokalizacja: Polska

Poprzednia strona

Powrót do Uzależnienia

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 70 gości