Kurczę... głupio mi to pisać... bo nie czuję się z tym dobrze ale jak to jest mozliwe, ze jak odpowiadam na pytania, staram się rozmawiać z ojcem, z którym się nie da porozumieć jak cos do mnie mówi... Wychodzi wtedy na to, że w Fundacji pracują sami idioci nie znajacy sie na kotach a mój wet to zaójca a ja nie znam się w ogóle na zwierzętach i nie mam pojecia jak postepować w chorobie z nimi, jestem głuipia i robie im krzywdę
A jak jak innym razem traktowalam go jak powieterze, nie odpowiadałam na pytania nawet jak stał koło mnie i wprost pytał o coś. Wstyd mi, bo to bylo wręcz chamskie ale inaczej się nie da go odsunąć by nie przeszkadzał w pracy z tymi zwierzakami. Ale wiem, ze gdybym zaczeła odpowiadać, to by mi mówił jak to wszystko źle i z minuty na minutę zmieniał zdanie i wpadal w inny stan emocjonalny.
Jak zamknęłam drzwi od pokoju rodziców, zeby tam koty nie wchodziły, to on mi je na złośc uchyla, żeby te weszły i podglada przez szparę czy idą Chcąc zamknąć podstawił mi nogę i nie mogłam domknąć, wiec Ł przyszedł mi z pomocą... innym razem musiałam go odepchnąć, bo prośba się nie dało. Czuję się podle ale inaczej nie da się go odsunąć...
I tu mój problem.... na drugi dzień o tych zajściach on pyta mi sie ,,Zrobić Ci herbatkę?" Czego nigdy w zyciu nie robi. A później mijając się w korytarzu ,,Moja córeczka kochana" . Mam to w dupie generalnie i udaję, że tego nie ma, bo nic nie znaczy. Za chwile nie będzie o tym pamiętać. Kiedyś byłoby tak, zebym naiwnie starała sie z nim rozmawiać mając nadzieję, że będzie miło rozczarowując się za kazdym razem...
Zastanawiam sie jak dlaczego jak traktuję go w okropny wg mnie sposób on zaczyna byc miły a gdy ja jestem dla niego normalna on robi sobie ze mnie ścierę do podłogi.
Lubi być tak traktowany czy co?